Już tak zarysowana definicja jest wielce niekorzystna dla naszej „klasy” (chciałoby się rzec chewry) politycznej. Pokazuje bowiem dystans pomiędzy klasyką a… klasycznym zdeprawowaniem. Jednak na wschodzie – niestety, przez lata sowieckiej okupacji i u nas – wytworzył się zupełnie inny (od rzymskiego pojmowania) przywilej – jest to immunitet praktyczny, który bardziej precyzyjnie można nazwać „beznakazannost szlioch”. Tłumaczył nie będę z uwagi na wymogi kultury, ale ten termin – bardziej niż rzymskie pięknoduchostwo – lapidarnie i adekwatnie oddaje istotę problemu. Mechanizm „bez” (od ruskiego, mięsistego określenia) bezczelnie i z odcieniem chamskiego potu funkcjonuje sobie w najlepsze na salonach w Republice Okrągłego Stołu od czasu knajackich porozumień przy „okrągłym stole”, gdzie banda dysponujących siłą renegatów dogadała się z żądnymi pieniędzy i wpływów dysydentami ze swojego grona – co Polakom zostało przedstawione jako swoista operetka dekomunizacji i wyzwolenia Polski. Oto stworzona została kasta dzierżawców kastowych przywilejów. Fawory wobec dawnych komunistów teraz rozszerzono na całą kastę polityków pełniących ważne funkcje i ich rodziny, sędziów i prokuratorów oraz co bardziej znacznych celebrytów, którzy mogą się do czegoś przydać. Wszystkie te „święte krowy nowego systemu” tylko teoretycznie podlegają przepisom prawa, w praktyce zawsze ktoś ich ochroni i wyciągnie, jak choćby mordercę ciotki Filipczyńskiego, z którego wojskowa bezpieka może zrobić choćby szanowanego bankiera w Szwajcarii, a postkomunistyczny prezydent grzecznie go ułaskawi. Rozparty na stołku cham nie musi zmieniać ani przyzwyczajeń, ani manier, jest świadomy, że należy mu się więcej, a gdy powinie mu się noga, będzie mógł liczyć na wsparcie ze strony swojej partiogangowej braci.
Do świadomego posługiwania się bronią człowiek musi dorosnąć i przejść szkolenia w jej odpowiedzialnej i bezpiecznej obsłudze. Podobnie, niestety, jest ze sztandarowymi zabezpieczeniami rozwiniętej demokracji, do których należy właśnie instytucja immunitetu. Do tego społeczeństwo, opinia publiczna i sam ustrój państwa też musi dojrzeć. W naszym wypadku musi dojść do wyprania się z ruskich brudów i chłopskich przyzwyczajeń usadzania „rodziny na swoim”. Kargulowe „sądy sądami, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie” musi zastąpić Aureliuszowskie: „Bacz, byś nie postępował tak wobec ludzi niemających uczuć ludzkich, jak ludzie niemający uczuć ludzkich wobec ludzi”.
Sublimacja władzy nie następuje od razu, a sztuka jej uprawiania wiąże się z klasycznym gorsetem samoograniczeń. Do tego cywilizacja dorasta i ta powłoka wszędzie jest bardzo cienka. Każde mocne poruszenie sprawi, że ponad jej szlachetną suknię wybroczą ropne wyziewy ludzkiej natury.
Zastanawiacie się, ku czemu tak się skradam i zasłaniam definicjami? Tu niestety Was niczym nie zaskoczę. Przyglądam się choćby Marszałkowi Senatu, który skutecznie, i to od wielu miesięcy, blokuje odebranie mu immunitetu parlamentarnego w sprawie dotyczącej zwykłego łapownictwa, czyli tzw. ruskiej wziątki. Pan Grodzki często stroi senatorskie miny i takież przybiera pozy… co ściągnęło na niego całą tę klasyczną tyradę. Skoro bowiem, bratku, przybierasz Antoniuszowskie pozy, racz zerknąć w literaturę rzeczy. Wiem, nie uczynisz tego, bo karlałbyś (nawet we własnych oczach) z każdą przeczytaną stroniczką.
Buc, nawet wstawiony w najdroższe cholewki, nie staje się raptem wyrafinowanym miłośnikiem sztuki i poezji. Cham ze wschodniego barłogu nie będzie filozofem przez same jeno przebranie. Epitetów „Buc” i „Cham” nie kieruję już pod adresem nieszczęsnego Grodzkiego, ale bardziej w stronę ogólnego tyrana wschodniego, który rozparł się na byle stołku i łypie stamtąd władczym spojrzeniem na tych, którzy stoją niżej, a jednocześnie kundli się przed tymi, którym udało się wspiąć ponad niego.
Mówiąc krótko – immunitet jest dla ludzi cnotliwych, dla rozparzonego wieprza nauczką niestety bywa cięty nahaj.
Chcielibyśmy mężów stanu, a od lat wychowujemy wieprzy. To wina obyczaju wspólnego i słabości opinii publicznej. Sami sobie stworzyliśmy ludzi, którzy kompromitują nas publicznie i dopóki nie znajdziemy sposobu, aby to zmienić, nasza demokracja będzie miała bardziej twarz Grodzkiego niż Zbigniewa Herberta.