Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Witold Gadowski,
25.04.2022 20:55

Grodzki – ten, który zapala słońce!

Kraj poważny ma swoich aferzystów i ciemne sprawki ludzi władzy. Tym jednak odróżnia się on od krajów groteskowych, że w momencie, gdy następuje polityczny skandal – polityk, który w nim ugrzązł, trwale znika ze sceny poważnej gry o władzę.

Czy Polska jest poważnym krajem? To pytanie tyleż bolesne co nieodzowne. Intuicyjnie bowiem niestety znamy na nie odpowiedź. Zdrowy rozsądek podpowiada, że niestety tak nie jest.

Postaram się zatem – na przykładzie choćby pana Grodzkiego (zrządzeniem przypadków marszałka senatu) – pokazać, skąd taka trafna diagnoza się bierze.

Cofamy się kilka lat wstecz – właśnie trwa gorączka przed głosowaniem, w którym senatorowie będą musieli rozstrzygnąć: czy odebrać mandat senatorski świętej (już dziś) pamięci senatorowi Stanisławowi Kogutowi z PiS. Prokuratura zarzuciła mu właśnie udział w niedobrze wyglądającej aferze korupcyjnej, w którą mogli być zamieszani inni prominentni przedstawiciele władzy. Nie byłem przy konkretnych rozmowach, niemniej z „układu chmur” staram się rozszyfrować treść gorączkowych rozmów. Senator Kogut mógł na przykład ozwać się w te słowa: jak zabierzecie mi immunitet, to moja pamięć mocno się ożywi i będę mógł publicznie opowiedzieć, jak, z kim, i gdzie pewne rzeczy robiłem. Na kilku licach pojawia się zagadkowa bladość. Po kątach rozlegają się głosy: no nie, jak tak, to nie.

Ostatecznie większość senatorów jest przeciwko pozbawieniu pana Koguta przywileju nietykalności i wiele gardeł wypuszcza pełne ulgi sapnięcia. W polskiej polityce okresu tzw. III RP utarł się bowiem pewien niepisany kanon politycznego postępowania: owszem, możemy sobie zarzucać najcięższe występki, możemy się w mediach okładać oskarżeniami o najpodlejsze uczynki… Nikt jednak (kto na serio zakłada udział w tej grze) nie traktuje tych tokowań poważnie i nie ma zamiaru wyciągać z nich przesłanek ku realnym działaniom. Jeżeli ktoś wejdzie w krąg ciasnych partyjnych sprawek, staje się, przez to, eo ipso, praktycznie nieosiągalny dla organów ścigania.

Szczególnym siedliskiem tego partyjnego kompleksu prawdziwego nietykania jest polski parlament. Ostatnio mieliśmy zatem kolejną odsłonę sztuki o nader przewidywalnym scenariuszu, tym razem graną w obsadzie senackiej. Marszałek senatu Tomasz „Słońce” Grodzki miał być odwołany ze swojej funkcji z powodu nieumiejętności koordynowania swoich wypowiedzi z falami mózgowymi (co samo w sobie nie jest przypadłością dyskwalifikującą w polskim światku politycznym), która przyniosła durne ataki na polskie władze, i to w obliczu stanu wojny za naszą granicą. To była kolejna po „kopertowej” próba ustawienia pana Grodzkiego w jego właściwej proporcji. Oczywiście partyjny dryl sprawił, że próba ta spełzła na niczym. Za utrzymaniem na ewidentnie szkodzącym jaźni pana Grodzkiego stołku głosowała nawet pani senator Staroń, na co dzień strojąca się w szatki opiekunki ludu.

Często odnoszę wrażenie, że newralgiczne – w naszej polityce – głosowania sterowane są zupełnie inną mechaniką niż ta, o której zachłystują się wielkonakładowe media. Tu działa mechanizm haczyków, haków i „kompromatów”. Te ostatnie używane są, gdy ościenne mocarstwa chcą szybko i skutecznie przeprowadzić swoje intencje nad Wisłą. W Polsce nie istnieje praktycznie żadna ochrona kontrwywiadowcza zabezpieczająca przed dostaniem się na wysokie stanowiska w państwie ludzi, na których obce służby posiadają skutecznie sterujące nimi dokumenty kompromitujące. Nikt nie sprawdza także, czy polscy politycy, poprzez sieci bankowe i biznesowe, nie są czasem powiązani choćby z rosyjskimi mechanizmami prania brudnych pieniędzy i wywierania nacisków za pomocą tak zalegalizowanych źródeł przepływu bogactw.

Nie twierdzę, że marszałek Grodzki tkwi w takich uściskach. Tu raczej mamy do czynienia ze zjawiskiem bardziej prozaicznym, jakim jest nabawienie się przepukliny ego z powodu blichtru i mniemanologii otaczających wysokie stanowiska w Polsce. Po prostu profesorkowi skądś tam uroiło się, że naraz stał się mężem opatrznościowym i autorem niezwykłych koncepcji geostrategicznych, których polski lud wysłuchuje z otwartymi z zachwytu buziami. O swoistym bujaniu we własnym mniemaniu może świadczyć choćby kolejny fakt z bogatej już księgi haszkowskich dokonań „marszałka”. Oto teraz sposobi się do „wyprawy kijowskiej”, która ma mu przydać heroicznego rysu na własnomniemanym pomniku.

Grodzki to postać zabawna, jednak gdzieś w jego cieniu czają się poważniejsze demony polskiej polityki.