Wraz ze wzrostem hegemonicznej pozycji Niemiec po 2000 r. zapotrzebowanie na surowce energetyczne z Bliskiego Wschodu spadło. Berlin wolał układy z Moskwą niż proamerykańską Zatoką Perską. Poza tym Zachód walczył z islamskim terroryzmem, dotowanym przez licznych naftowych indywidualnych potentatów z regionu Zatoki, którzy sympatyzowali ze sprawą globalnego dżihadu. Jednocześnie Europa na początku XXI w. nie poznała się jeszcze na Putinie lub nie chciała na nim się poznać.
Gaz z Zatoki dla Europy – próba pierwsza
Jednak wraz z ekspansją Gazpromu i Rosneftu na kierunki europejskie i wzrostem znaczenia gospodarczego Chin i Azji ścieżki pomiędzy Unią Europejską a Zatoką Perską naturalnie się rozeszły, a nieufność względem UE potęgowała polityka Niemiec, która tradycyjnie i historycznie skupiona była wokół Turcji i Iranu.
Berlin bojkotował również inicjatywy ropo- i gazociągów z pierwszej dekady XXI w., które mimo wszystko miały otworzyć Europę na dostawy ropy i gazu z Zatoki. Temat ten umarł w 2011 r. wraz z wybuchem wojny w Syrii. Z przyczyn geograficznych gazociąg z Kataru, wiodący do Europy przez Morze Śródziemne, musiał przejść przez domenę Baszira al-Asada. Inicjatywa katarskiego gazociągu mogłaby wepchnąć Syrię w orbitę Zachodu i osłabić wpływy Rosji. Dlatego też Moskwie zależy nie tyle na Asadzie, ile na kontroli przestrzeni Syrii i na długotrwałej wojnie uniemożliwiającej jakiekolwiek inwestycje.
Słaba Rosja to słaby Iran
Po 24 lutego świat się zmienił. Zatoka Perska wróciła w orbitę zainteresowania Unii Europejskiej. Co może nieco zaskakiwać – niecałej Unii. Jeszcze przed wojną na Ukrainie do Kataru z wizytą udał się prezydent Andrzej Duda, do Arabii Saudyjskiej i Emiratów Arabskich zajechał Emmanuel Macron. Już po wybuchu wojny do Abu Zabi i Rijadu przyjechał Boris Johnson. Przywódcy Warszawy, Paryża i Londynu wykonali bardzo ważny gest, zauważony przez region, który bardziej niż na front na Ukrainie patrzył w kierunku Wiednia, gdzie toczyły się rozmowy amerykańsko-irańskie.
Dla Arabii Saudyjskiej, która od zerwania stosunków dyplomatycznych z Teheranem w 2014 r. całą politykę i bezpieczeństwo konstruuje wokół powstrzymywania naporu irańskiego, rezultat rozmów w Wiedniu był kluczowy. Jeśli Iran wróciłby do układu atomowego i tym samym otworzyłby się na rynki zachodnie, usatysfakcjonowałoby to Rijad. Reżim ajatollahów musiałby wtedy ograniczyć regionalną wojnę z domem Saudów wobec ryzyka utraty intratnych kontraktów, które ratowałyby irańską gospodarkę.
Jednak wobec fiaska rozmów w Wiedniu uruchamiany jest plan B. Rijad nadal chce rozmawiać z Teheranem, z kolei w Saudów egzystencjonalnym interesie jest to, żeby Iran, który obiera ścieżkę zależności od Rosji, był najsłabszy, jak to możliwe. A słabość Iranu w obecnych realiach wiedzie poprzez biedę w Rosji. Tym bardziej że drugi sojusznik tego przymierza – Chiny – nie zamierza naruszać embarga nałożonego na Iran przez Donalda Trumpa. Zresztą w realiach bliskowschodnich Chiny uchodzą za zupełnie niewiarygodnego partnera, który obiecuje wiele, ale żadnej inwestycji nie zrealizował. Tak więc wypchnięcie Moskwy z rynku europejskiego to skazanie Rosji i Iranu na chiński monopol, który nie wzbogaci wojennych możliwości Putina i ajatollahów.
Grecki hub kosztem pozycji Turcji
Wobec rozpoczęcia po wizycie Bidena odwilży na linii Waszyngton–Rijad Muhammad ibn Salman udał się do Grecji, w której bardzo życzliwie witano saudyjskiego przywódcę. Ateny, które zawsze żyły w cieniu Ankary, doceniają to, że zarówno NATO, jak i Saudowie w końcu wzmacniają Greków kosztem Turków. Ibn Salman podczas lipcowej wizyty w Ankarze miał Recepowi Tayyipowi Erdoğanowi powiedzieć, żeby wycofał się z agresywnej polityki wobec Grecji i Cypru.
Później po kompromitującym dla tureckiego prezydenta szczycie NATO w Madrycie Kongres USA zatwierdził sprzedaż F-35 dla Greków i utrzymał zakaz eksportu samolotów dla Turcji. Saudyjski następca tronu na spotkaniu z greckim premierem Kiriakosem Mitsotakisem potwierdził to, że kapitał saudyjski we współpracy z bliskowschodnimi i europejskimi partnerami chce połączyć siecią przesyłową Europę i Bliski Wschód przez Morze Śródziemne. Grecja w planach saudyjskich miałaby być tym hubem w południowej Europie, przez który mają przechodzić surowce potrzebne zarówno dziś, jak i w przyszłości.
Tym samym jest to powrót do koncepcji sprzed 15 lat, ale tym razem ani Berlin, ani Ankara nie są uwzględniane w planach saudyjskich. Pokazuje to kolejne bankructwo polityki Berlina, który przez lata robił wielomiliardowe interesy z Turcją i Iranem, przymykał oko na prześladowania kobiet, mniejszości etnicznych czy religijnych, także opozycji politycznej, a nawet na publiczne egzekucje homoseksualistów irańskich. Takiej wyrozumiałości Niemcy nigdy nie mieli dla arabskich krajów Zatoki.
Dlaczego rozmowy z Paryżem
Z Aten Muhammad ibn Salman udał się do Paryża, do którego w ostatnich dniach zajeżdżali też prezydenci Egiptu i Emiratów Arabskich – Abdelfattah al-Sisi i Muhammed ibn Zajid, jak i izraelski premier Ja’ir Lapid. Wszystkich tych polityków łączy wielka koncepcja i projekt wejścia gazu ziemnego z obszaru Morza Śródziemnego na rynek UE oraz połączenie Zatoki Perskiej z Europą. Zresztą to Paryż, a nie Berlin, z perspektywy bliskowschodniej zaczyna być sercem UE. Media bliskowschodnie praktycznie nie komentują widma kryzysu energetycznego, przed którym Niemcy stoją. Zresztą politycy niemieccy nie podejmują żadnych kroków w kierunku Zatoki. Jednocześnie Francja jako tradycyjna przeciwwaga dla USA jest atrakcyjna i Saudowie chcą poprzez Paryż zabezpieczyć się przed widmem kolejnej wolty politycznej w Waszyngtonie, która jest możliwa, jeśli radykalna lewica będzie wpływać na politykę amerykańską. Nawet media francuskie przytomnie zaznaczyły, że obecnie nastały realia, o które Zatoka Perska zabiegała – a więc sam biznes i polityka, a nie naciski ideologiczne ze strony Zachodu.
Muhammad ibn Salman rozmawiał z Emmanuelem Macronem o kwestiach energetycznych, wojnie na Ukrainie, Iranie, a także upomniał się o Liban, w którym może rozegrać się bezpośrednia konfrontacja pomiędzy proirańskim, a więc i prorosyjskim Hezbollahem a Izraelem wokół spornych akwenów gazowych na Morzu Śródziemnym. Moskwa wykorzystuje proirańskie aktywa w regionie do powstrzymania tego interesu lub jego ograniczenia. Macron miał żalić się Ibn Salmanowi na Algierię, która jest przejmowana przez Rosję, a z której Francja kupuje znaczną część ropy i gazu.
Zresztą rosyjska ekspansja na Czarnym Lądzie niepokoi zarówno Paryż, jak i Rijad. Francja boi się utraty afrykańskich złóż surowców oraz widma kolejnego sztucznego kryzysu migracyjnego wywołanego przez Rosję. Saudów niepokoi to, że wraz z Rosjanami pojawia się chaos, poprzez który w afrykańskich obszarach muzułmańskich Iran wspiera radykalnych islamistów, którzy tradycyjnie są przeciwnikami Saudów. Co więcej, francuskie media zapowiedziały, że w kolejną zagraniczną podróż Muhammad ibn Salman uda się właśnie do Algierii, która jest tradycyjnym sojusznikiem Iranu.