Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Eurokraci na ścieżce Putina…

Niemcy mają w sobie taki gen, który sprawia, że niegromieni co pięćdziesiąt lat dochodzą do przekonania, że muszą nauczyć Europę porządku. Bo przecież ta Europa właśnie ma koniecznie maszerować w rytm germańskich marszy i teutońskich urojeń.

Te niemieckie – nader niebezpieczne, jak pokazała historia – projekcje ukrywane są zawsze pod modnymi – w danej epoce – ubiorami ideowymi, w istocie jednak są zawsze przejawem buty i straceńczego pędu do układania życia innym narodom. Straceńczego, bo zawsze kosztującego Germanów wielkie straty i klęski, po których przez następnych kilka pokoleń się podnoszą. Historia niczego jednak Niemców nie uczy i są oni nacją, która w pewnym momencie wpada w amok i nic tego nie może przerwać, jak tylko brutalnie wymierzony im cios.

Syndrom tego teutońskiego opętania snuje się właśnie przed naszymi oczami. Tym razem wielkoniemieccy urojeniowcy przybrali maski dewotów tzw. idei europejskiej, która nie jest w praktyce niczym innym jak tylko próbą ustanowienia na całym kontynencie IV Rzeszy Niemieckiej. Ursula von der Leyen z gracją mundurowej służbistki, strzelającej pewnie w tajemnicy obcasami przed portretem Otto von Bismarcka, ogłosiła właśnie, że już nie tylko Polska i Węgry cierpią na dziejową nieodpowiedzialność, lecz także – po ostatnich wyborach – dołączyły do nich Włochy. Zwycięstwo Giorgi Meloni zostało w Berlinie powitane z furią i natychmiast odezwały się tam głosy, że „Europa” natychmiast musi Włochów ukarać za nieodpowiedzialne (niezgodne z niemieckimi interesami) głosowanie i nie dopuścić do powstania rządu pod kierownictwem włoskiej konserwatystki, która oburzająco twierdzi, że jest: katoliczką, Włoszką i matką. 

Niemcy już nawet nie kryją, że traktują kontynent jako narzędzie do zaspokajania swoich interesów i dążeń. Biurokracja brukselska do tego stopnia jest zdominowana przez czerwonych Prusaków, że z żarliwością Lwa Trockiego atakuje wszelkie przejawy umysłowej wolności i ideowej swobody, które wymykają się teutońskiej kontroli. 

Ostatnio więc wielbiciele „Czwartego Czerwonego Reichu” muszą jednak łykać, jedna po drugiej, coraz bardziej gorzkie pigułki. A to w Szwecji wybory wygrywają konserwatyści, to znów na Węgrzech Victor Orbán, nic nie robiąc sobie z prusackich dąsów, zdobywa konstytucyjną większość, to znów Polacy nie tylko nie kładą uszu po sobie, lecz jeszcze bezczelnie szukają praktycznego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi (które Niemcy i Francja Macrona najchętniej wysłaliby na Księżyc) oraz forsują swoje interesy, głośno mówiąc o tym, jak Berlin okrada całą Europę. Dużo wcześniej mówili o tym Grecy, którzy niemiecki uścisk fiskalny odczuli na własnej skórze nader boleśnie. No i wreszcie w Italii wybory wychodzą zupełnie nie po myśli „postępowego” Prusactwa. 

Tego już zwodzącej finansowo Warszawę pani von der Leyen było za dużo… Zaczęła zionąć antykonserwatywną nienawiścią jak - nie przymierzając - pruski zupak po Oktoberfest. 

Niemcy postanowiły nie dopuścić do powstania nowego włoskiego rządu. Pani eurokanzlerin znalazła sobie pomagierów w osobach europosłów: Katariny Barley, Daniela Freunda i Moritza Koernera, którzy skierowali do obecnego przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej Manfreda Webera pełen oburzonej pychy list, żądający natychmiastowego podjęcia działań, które uniemożliwią powstanie nowego układu władzy we Włoszech. Następca Donalda Tuska jest może mniej operetkowo ubezwłasnowolniony niż poprzednik, jednak wielu zachodzi w głowę, jak miałby to praktycznie uczynić. Jedynym wątłym tropem jest przynależność ruchu Forza Italia 86-letniego dziś Silvio Berlusconiego do nowej koalicji rządowej w Italii. Eurodeputowani domagają się, aby Berlusconi albo wycofał się z koalicji nowej premier Meloni, albo został natychmiast wyrzucony z EPL. Te groteskowe żądania mają jednak w sobie sporo niezamierzonej dydaktyki. Przekonują nas bowiem, że wszystko, co przeczy teutońskim urojeniom władzy nad Europą, traktowane jest wrogo i Niemcy nie stroją się w takich momentach w żadne ideologiczne piórka, tylko expressis verbis artykułują swoje żądania. EPL to nie są zatem żadni „europejscy chadecy czy ludowcy”, tylko niemiecka partia eurokomunistyczna. Kto nie podziela ideologicznych obsesji współczesnych Prusaków, ma zostać po prostu skasowany i odcięty od europejskich (czytaj: wykorzystywanych przez Niemcy) funduszy. 

W całej tej sytuacji ciśnie się na usta zgoła szokujące – acz nader wymowne – porównanie. Otóż jeżeli Putin uprawia swoje dyktatorskie zapędy za pomocą kontrolowania dystrybucji do Europy gazu i ropy, to Niemcy czynią podobnie, wykorzystując do tego strumień tzw. europejskich pieniędzy, który niezmiennie pozostaje pod kontrolą brukselskiej (mocno zniemczonej) biurokracji i tzw. Banku Europejskiego z siedzibą oczywiście… we Frankfurcie nad Menem. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Witold Gadowski