Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Iwo Bender,
07.11.2022 14:19

Demokraci nie przyznają się do swojej partii

8 listopada Amerykanie wybiorą na dwuletnią kadencję wszystkich 435 członków Izby Reprezentantów i 35 senatorów na sześcioletnią kadencję. Amerykańska konstytucja wymaga, aby skład stuosobowego Senatu był w jednej trzeciej odnawiany co dwa lata. Każdy stan, niezależnie od liczby ludności, ma dwa miejsca w izbie wyższej amerykańskiego Kongresu, podczas gdy liczba miejsc w Izbie Reprezentantów alokowana jest poszczególnym stanom proporcjonalnie do ich populacji. Dlatego prawie 40-milionowa Kalifornia wyśle do Waszyngtonu 53 reprezentantów, 13-milionowa Pensylwania – 18, a kilka najmniejszych liczebnie stanów, takich jak maleńkie terytorialnie Delaware czy ogromna Alaska – po jednym.

W 36 stanach wyborcy oddadzą również głosy na kandydatów na niezwykle ważny urząd gubernatora. USA to kraj federalny, składający się z 50 stanów mających rozległą autonomię i odmienne systemy prawne. Gubernatorzy, wybierani na czteroletnie kadencje, są de facto „prezydentami” poszczególnych stanów. 

Obie izby dla republikanów 

Obecnie w Senacie zasiada 50 republikanów, 48 demokratów i dwóch senatorów niezależnych, którzy jednak są członkami senackiego klubu Partii Demokratycznej. Mamy więc do czynienia z równą liczbą reprezentantów obu partii. Przewagę demokratom daje jednak to, że Senat USA nie ma swojego marszałka, a jego funkcję sprawuje, z prawem głosu, wiceprezydent kraju, obecnie Kamala Harris, reprezentujący demokratów. 

W Izbie Reprezentantów demokraci mają dzisiaj przewagę – jest ich 220. Republikanie mają 212 miejsc, trzy mandaty są zaś nieobsadzone (republikańska posłanka Jackie Walorski zginęła niedawno w wypadku samochodowym, a dwaj demokraci ustąpili ze stanowisk w sierpniu i we wrześniu).

Wszystkie sondaże, zarówno ogólnokrajowe, jak i te przeprowadzane na poziomie stanów i poszczególnych okręgów wyborczych wskazują, że możemy spodziewać się zwycięstwa republikanów w wyborach do Izby Reprezentantów. Komentatorzy spierają się jedynie o jego skalę. Najprawdopodobniej republikanie zwiększą swój stan posiadania do ok. 240 miejsc, zapewniając sobie stabilną większość. Jeśli chodzi o Senat, to do niedawna wiele świadczyło o tym, że po wyborach utrzyma się równowaga obu partii, co wynikało z tego, że w puli jest zaledwie nieco ponad jedna trzecia senatorskich mandatów do zdobycia, spośród których obecnie w rękach republikanów znajduje się ich 21, a w rękach demokratów – 14. W ciągu ostatniego miesiąca jednak poparcie dla senackich kandydatów Partii Republikańskiej wyraźnie wzrastało w kluczowych stanach, takich jak Pensylwania, Georgia, Ohio, Nevada czy Wisconsin, co pozwala zakładać, że zdobędzie ona większość w Senacie.

Błędy demokratów i słaby Biden

Powodów przewidywanej porażki demokratów jest wiele. Najbardziej rzuca się w oczy to, że politycy ci najwyraźniej zapomnieli o haśle z czasów Billa Clintona: „Gospodarka, głupcze!” i uwierzyli, że wyborcy, widząc gwałtownie rosnące ceny benzyny i nie tylko, tłumnie ruszą głosować na partię, której głównym przesłaniem jest to, że jeżeli republikanie przejmą kontrolę nad Kongresem, to… skończy się w Stanach demokracja. Widzą przecież, że gabinet prezydenta Joego Bidena, będący zakładnikiem skrajnie lewicowego skrzydła Partii Demokratycznej, uosabianego przez kongresmenkę Alexandrię Ocasio-Cortez, blokuje ze względów ideologicznych zwiększenie wydobycia ropy w Stanach, polegając na drogim imporcie z krajów Zatoki Perskiej. Przeciętny amerykański Kowalski łapie się za portfel i z niedowierzaniem patrzy na Biały Dom, który chwali się podwyżką zasiłków dla najuboższych, nie wspominając o tym, że jest ona wynikiem automatycznej indeksacji w przypadku spadku wartości dolara, zadekretowanej jeszcze przez republikańskiego prezydenta Richarda Nixona.

Wyborcy widzą też niekończący się cykl gaf i przejęzyczeń prezydenta Bidena i nie wierzą mediom głównego nurtu przekonującym, że jest on okazem zdrowia i doskonale panuje nad sytuacją. Nie pomaga demokratom to, że coraz więcej rodziców buntuje się przeciw zmianom w programach nauczania w duchu radykalnego odrzucenia dziedzictwa kulturowego Zachodu oraz genderyzmu. Kobiety z bogatych przedmieść wielkich aglomeracji, wspierające demokratów podczas ostatnich wyborów prezydenckich, widząc, że w szkołach chłopcy, którzy twierdzą, że są dziewczynkami, korzystają z damskich toalet i przebieralni oraz startują w żeńskich zawodach sportowych, wyraźnie przerzucają swoje poparcie na rzecz konserwatywnych kandydatów Partii Republikańskiej. Wiele wskazuje na to, że nawet w stanie Nowy Jork, gdzie ostatni republikański gubernator został wybrany w 2002 r., wściekli na wzrost przestępczości wyborcy dadzą szansę republikaninowi Lee Zeldinowi. Charakterystyczne, że w większości reklam wyborczych kandydaci demokratów w ogóle nie podają swojej afiliacji partyjnej.

Mniejszości również głosują na republikanów

Największym błędem Partii Demokratycznej okazało się poczynione jeszcze w latach 60. założenie, że dwie największe mniejszości – Murzyni i Latynosi – jako grupy statystycznie biedniejsze będą zawsze popierać jej kandydatów ze względu na świadczenia socjalne, z którymi demokraci są kojarzeni, oraz na prowadzoną przez nich politykę otwierania południowej granicy USA dla nielegalnych imigrantów z Ameryki Łacińskiej. Tymczasem najnowsze badania pokazują, że już ponad 20 proc. czarnoskórych i ponad 40 proc. Latynosów zamierza głosować na Partię Republikańską.

Jest kilka powodów tej zmiany. Obie te grupy w ciągu ostatnich dekad wykształciły już własne elity – ludzi niezależnych finansowo, którzy nie widzą potrzeby polegania na wsparciu od państwa. Z kolei ci biedniejsi, mieszkający w socjalnych blokowiskach, dostrzegają katastrofalne skutki rządów demokratów w wielkich miastach, takich jak Nowy Jork, Los Angeles, Chicago, gdzie wzrost przestępczości spowodowany przez politykę lewicowych prokuratorów, skorych do wypuszczania sprawców z aresztu, oraz cięcia budżetu policji godzą przede wszystkim w tych, na których korzyść miała rzekomo działać polityka demokratów. Kolejnym zaskakującym dla demokratycznych strategów faktem jest postawa amerykańskich Latynosów wobec nielegalnej imigracji do USA – są oni jej przeciwni. Nie po to przez lata starali się o wizy, zielone karty i amerykańskie obywatelstwo, żeby teraz godzić się na przyjmowanie co roku setek tysięcy migrantów, którym władze pozwalają wszystkie te procedury ignorować. 

Efekt radykalizmu lewicy obyczajowej

Najmniej dostrzeganym w mediach, ale najbardziej fundamentalnym powodem odrzucenia oferty demokratów przez mniejszości jest przejęcie partii przez radykalną lewicę spod znaku antykapitalizmu i rewolucji obyczajowej. Zdecydowana większość Latynosów i wysoki procent Afroamerykanów (szczególnie na południu USA) to osoby niezwykle przywiązane do tradycyjnego modelu rodziny i chrześcijaństwa. 

Dodatkowo wielu Amerykanów, zwłaszcza pochodzenia kubańskiego i wenezuelskiego, zna doskonale skutki komunistycznych eksperymentów w krajach, z których się wywodzą. Ostatnią rzeczą, której by sobie życzyli, jest wprowadzanie ich w życie w USA. Nie po to uciekali całymi rodzinami z komunistycznego „raju”, żeby teraz marksiści indoktrynowali im dzieci w szkołach, wyśmiewali ich wiarę czy ograniczali wolność słowa. 

Ewidentnie Latynosi opuszczają na naszych oczach Partię Demokratyczną, tak jak za czasów Ronalda Reagana opuścili ją Amerykanie polskiego pochodzenia.
 

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane