„Jeżeli Bóg da i zwyciężymy w tej wojnie, to podzielimy się z wami naszym zwycięstwem, z naszymi braćmi i siostrami (...). Jest to walka o naszą wolność, ale też walka o waszą wolność, jest to wspólna historia wielkich narodów” – mówił Wołodymyr Zełenski, przemawiając zdalnie przed polskim Zgromadzeniem Narodowym.
Zgromadzenie posłów i senatorów zwołane na wniosek prezydenta Andrzeja Dudy w 23. rocznicę wstąpienia Polski do NATO, było zdominowane (co oczywiste) przez temat walki Ukrainy o wolność z barbarzyńskim najeźdźcą. Spadające na miasta ukraińskie bomby, ginący ludzie, miliony uciekających przez wojną – to dramatyczne tło tego spotkania w Sejmie, odbywającego się przecież w odległości tylko kilkuset kilometrów od działań wojennych. Mocne wystąpienie prezydenta Andrzeja Dudy podsumowujące (niekiedy przesadnie życzliwie wobec totalnej opozycji) lata zabiegów o obecność Polski w NATO i późniejsze starania o modernizację polskiej armii i politykę obronną oraz przypominające nasze priorytety w tej dziedzinie, przyćmił jednak prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, łączący się na żywo z salą sejmową wprost z Kijowa. Już samo to, że mówił do nas prezydent z walczącego państwa, z ostrzeliwanego i atakowanego miasta – robiło ogromne wrażenie. Jeszcze większe, wręcz piorunujące, robiły słowa przywódcy Ukrainy. Nieszczególne mieli miny politycy POstkomuny, gdy tych słów – właśnie pierwszego obywatela wolnej Ukrainy – słuchali. Zełenski powoływał się na śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego (nie, nie Tuska, nie Komorowskiego, nie Wałęsę) i cytował Jego słowa z Gruzji. Siedzący w loży dla zaproszonych gości Radosław Sikorski, który jako minister spraw zagranicznych był także wtedy w Tbilisi i z całych sił dezawuował znaczenie słów i samej wyprawy Lecha Kaczyńskiego, musiał teraz po raz kolejny wysłuchać cytatu z tamtego historycznego wystąpienia. „Świetnie wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę” – przypomniał Zełenski. Wprost z ostrzeliwanego Kijowa padły też znamienne słowa o katastrofie w Smoleńsku (nie stały się jednak jakoś ważną informacją w mediach służących PO): „Pamiętamy, jak były badane okoliczności tej katastrofy. Wiemy, co to oznaczało dla was i co oznaczało dla was milczenie tych, którzy wszystko dokładnie wiedzieli, ale cały czas oglądali się jeszcze na naszego sąsiada” – mówił prezydent Ukrainy, a słowa te można odnieść zarówno do Donalda Tuska, jak i jego niemieckich mocodawców. Tak, z tych słów wynika, że świat dobrze wie, co zdarzyło się w Smoleńsku, i wie też, że jest to (ma być jak dotąd) tajemnicą poliszynela. Niewypowiedziana nigdy głośno – z obawy o relacje z Rosją – oczywistość.
Ale w tych słowach prezydenta narodu walczącego z Imperium Zła padły słowa kompletnie rozbieżne z tym, co mówił przed nim prezydent Polski na temat Europy. Andrzej Duda pokazał się w swym wystąpieniu jako euroentuzjasta, budząc tym zresztą euforię posłów PO, którzy zerwali się z foteli, robiąc Andrzejowi Dudzie (tak, tak, Dudzie) owację.
Prezydent Zełenski, dopominając się od świata twardszych i bardziej zdecydowanych reakcji wobec Rosji, komentował ostatnie spotkanie liderów UE gorzko i znacznie bardziej realistycznie: „Widzieliśmy wczoraj, jak i o czym mówiły państwa Unii Europejskiej. Widzieliśmy, kto jest prawdziwym liderem, kto walczy o spójną i połączoną Europę, o wspólne europejskie bezpieczeństwo, a kto próbował nas powstrzymać, kto próbował was powstrzymać” – mówił prezydent Ukrainy, robiąc czytelny ukłon w stronę starań premiera Mateusza Morawieckiego. I dalej padły chyba najważniejsze słowa tego wystąpienia. O tym, że Ukraina walczy za wolność nie tylko swoją, lecz także wolność sąsiadów – państw bałtyckich i Polski. I że jeśli Ukraina będzie wolna, jeśli zmieni się sytuacja dzięki porażce Rosji na Białorusi, to powstanie ogromny potencjał w Europie. „Razem jest nas 90 mln. Razem możemy wszystko. Jest to historyczna misja Polski i Ukrainy, być liderami, być razem, wyciągnąć Europę z przepaści i zagrożenia” – mówił prezydent Ukrainy. Z pewnością słowa te zostały usłyszane nie tylko w Warszawie, lecz także na przykład w Berlinie. Perspektywa zwycięstwa Ukrainy w wojnie z Rosją oznacza zupełnie nowy rozdział historii Europy i niestety nie wszystkim on może się podobać. Rezerwa Niemiec w pomaganiu Ukrainie może mieć swoje źródło i w tym równie cynicznym, co dbałość o wymianę handlową, wniosku – wolna i silna Ukraina w Europie, w bliskiej współpracy z Polską i pozostałymi państwami Trójmorza, zmienia zupełnie układ sił. „Jeżeli Bóg da i zwyciężymy w tej wojnie, to podzielimy się z wami naszym zwycięstwem, z naszymi braćmi i siostrami (...). Jest to walka o naszą wolność, ale też walka o waszą wolność, jest to wspólna historia wielkich narodów. Daj Boże nam zwyciężyć” – mówił prezydent Zełenski. Daj Boże.