Serwis „WP Kobieta” opublikował list do redakcji zatytułowany „Mój chłopak wyklęty, czyli jak żyć pod jednym dachem z prawicowcem”. Tekst został szeroko wyśmiany przez internautów, którzy pozostawili pod nim jakieś pół tysiąca komentarzy, wśród których dominował zwrot „co za propagandowy paszkwil”.
Rzekoma czytelniczka WP.pl opisuje w nim historię radykalizacji swojego chłopaka prawicowca, który wcześniej się na takiego w ogóle nie zapowiadał. Obraz chłopaka jest tak przerysowany, że chyba nawet twórcy „Świata według Kiepskich” stwierdziliby, że to jest jednak za grube. Możemy więc powiedzieć ze stuprocentową pewnością, że to nie żaden list do redakcji, tylko zwyczajny materiał redakcyjny odpowiednio spreparowany, żeby nabić klikalność stronie. Oczywiście serwisy w stylu WP, Na Temat czy Gazeta.pl raczyły nas już taką dawką piramidalnych bzdur, że kolejna nie powinna być specjalnym zaskoczeniem. Mimo wszystko warto się na chwilę zatrzymać akurat nad tym tekstem. Oczywiście nie z powodu obrazu prawicowca, bo ten jest tak komiczny, że nadawałby się co najwyżej do sitcomów klasy C nadawanych w nocy na Comedy Central. Ciekawszy jest obraz autorki listu, jaki się z niego wyłania. Prezentuje ona niemalże wzorcowy sposób myślenia, który wpajały Polakom po 1989 r. czołowe media. Oparty na trzech fundamentach: bezrefleksyjnym miłowaniu Unii Europejskiej, brzydzeniu się polityką i pokornej akceptacji modelu kariery zawodowej od bezpłatnego stażu po biedapensję.
Troskliwa ciotka Europa
Zaczyna się sielanką. W czasach błogiej normalności, gdy Piotrek jeszcze nie był „dumnym Polakiem”, a swojej duchowej drogi chciał szukać w medytacji, Polacy byli grzecznie zapatrzeni w Unię Europejską. Od niedawna dopiero byliśmy jej członkiem, więc nieśmiało się po niej rozglądaliśmy i nie przychodziły nam do głowy różne głupoty, z „modą na patriotyzm” na czele. W tych pięknych czasach wszyscy marzyli o jednym – o wyjeździe na Erasmusa. Autorce niestety się nie udało, ale Piotrek spełnił marzenie milionów Polaków i pojechał do Hiszpanii. Unia Europejska jest więc niczym dobrotliwa ciotka, która przyjęła pod swój dach bardzo ubogich i nierozgarniętych dalekich krewnych, fundując im różne atrakcje. Idealnie zgrywa się to z przekazem mediów krajów zachodnich, w których dominuje przekonanie, że „niewdzięczne narody Europy Środkowo-Wschodniej nie doceniają tego, ile im daliśmy”.
W tym płytkim, żeby nie powiedzieć prymitywnym, spojrzeniu na Europę nie ma miejsca na strukturalne napięcia między bogatymi a biednymi członkami UE. Z tej zauroczonej Europą perspektywy nie widać momentami ostrej gry o dominację gospodarczą, nie widać zysków, jakie czerpią z rynków naszego regionu zachodnie gospodarki. Widać tylko plusy naszego członkostwa i to jeszcze tylko te najbardziej banalne. Tu ciotka Europa dosypie kasy na remont parku, tu fundnie półroczne wakacje studentom. Europejskie ambicje młodych Polaków zredukowane są do spędzenia jednego semestru studiów w cieplejszym i zamożniejszym zakątku Europy. Oczywiście te kilkanaście lat temu wielu z nas w ten sposób myślało, gdyż mechanizmy działające w UE nie były tak dobrze znane. Jednak wspominanie z nostalgią tamtych czasów naiwności i przywoływanie ich jako przykładu normalności to w 2018 r. spora intelektualna kompromitacja.
Apolityczne niedzielne obiadki
Czym jeszcze charakteryzowały się tamte błogie czasy? „Kiedyś byliśmy zupełnie przeciętni, apolityczni, chcieliśmy, żeby było dobrze”. Przy obiadach u rodziców nie było żadnych sporów politycznych. Nie brało się tego typu rzeczy na poważnie. Tymczasem jak Piotr się „zradykalizował”, nagle zaczął traktować te sprawy serio. Na szczęście po zerwaniu powróciła apolityczna normalność. „Mogę wreszcie włączyć TVN i pooglądać głupoty” – cieszy się narratorka. Brak zainteresowania sprawami wspólnoty jest tu więc objawem normalności. Zdrowy psychicznie i fajny Polak nie zajmuje się jakimiś wymysłami typu dobro publiczne, wspólna historia czy problemy społeczne. Polityka jawi się jako coś zepsutego i odpychającego. Przyzwoity człowiek nie powinien się nią zajmować, a już na pewno nie powinien jej brać na poważnie.
Oczywiście obrzydzanie polityki rzeszom obywateli to znana liberalna zagrywka. Im mniejsza świadomość polityczna społeczeństwa, tym większe pole działania mają nieformalne grupy interesu. Im mniej władzy mają politycy, tym więcej spoczywa w rękach wielkiego kapitału i „niezależnych instytucji”. Zniechęćmy społeczeństwo do polityki, to samo odda władzę „bezstronnym ekspertom” i nawet nie zauważy, że bezstronni to oni byli ostatnim razem w liceum. Obrzydźmy politykę, to zaraz wszyscy przyjmą za pewnik, że niezależność od kontroli społecznej to wartość najwyższa, a kontrola sprawowana przez reprezentantów społeczeństwa to zamach na demokrację. Bez wątpienia w interesie wpływowych grup jest to, by każdy nie widział dalej niż czubek własnego nosa. Taka egoistyczna postawa nie ma jednak nic wspólnego z normalnością – to przejaw zdziecinnienia.
Normalność bezpłatnego stażu
W kontrze do radykalizującego się Piotra autorka przedstawia swoją drogę zawodową. Podczas gdy on czyta o historii, chodzi na patriotyczne spędy i debatuje o polityce, ona, absolwentka dziennikarstwa, pracuje w recepcji przychodni i po godzinach pisze za darmo teksty do różnych pism kobiecych. Po jakimś czasie zaczyna odnosić sukcesy – zarabia pierwsze małe pieniądze. Absolutnie nie chcę tu drwić – to typowa droga kariery wielu młodych Polaków. Najpierw bezpłatny staż, potem praca na dwa etaty – pierwszy słabo płatny i nie w zawodzie, drugi za darmo – za wpis do CV. Po takiej kilkuletniej harówce zaczynają ci wreszcie płacić jakieś grosze także za to, co robisz zgodnie z wykształceniem. Wiele obszarów polskiej gospodarki opiera się na takiej darmowej lub minimalnie płatnej pracy. Problem w tym, że autorka ten dysfunkcyjny model podaje jako przykład normalności. Nie ma nawet słowa sprzeciwu wobec niego, patologiczny jest za to patriotyzm jej chłopaka. Zamiast krytykować mechanizmy niesprawiedliwości czy wręcz czasami wyzysku, łatwiej krytykować to, co podsuną ci, którzy stoją na straży mechanizmów niesprawiedliwości i wyzysku.
Redaktorka WP i autorka tekstu Ewa Kaleta to, jak sama o sobie pisze, 31-letnia feministka o popielatych włosach. Zapewne myśli, że jest kontrkulturową buntowniczką. W rzeczywistości jest doskonale sformatowaną przez liberalizm konformistką. Według cytowanego pod tekstem psychoterapeuty Mieczysława Jaskulskiego „budzenie się gorących uczuć patriotycznych i religijnych” to objaw braku dojrzałości i braku posiadania własnego zdania. No cóż, jeśli ktoś tu nie potrafi samodzielnie myśleć i jest niedojrzały, to przede wszystkim autorka tekstu. Jej słowa są żywcem wyrwane z liberalnej narracji towarzyszącej nam od lat 90. Jej podejście do Europy jest skrajnie naiwne, a obrzydzenie polityką to przejaw dziecinnego egoizmu. Biedne te liberalne tabloidy, znów chciały porządnie przyłożyć swoim ideowym przeciwnikom, a wyszło jak zwykle – samozaoranie.