Duński KOD zinfiltrowany przez Kreml
Dla służb specjalnych nieposiadanie władzy w wymiarze formalnym nie jest przeszkodą w podejmowaniu prób realizowania swoich interesów i wywierania wpływu na legalny rząd. Już od lat 60.
Demonstracje w państwach demokratycznych mogą być inspirowane przez Moskwę na różne sposoby. Uczestnicy protestów są nieświadomi prawdziwych źródeł oporu w imię demokracji, wolności czy równości – nie znają też prawdziwych celów politycznej akcji, którą osobiście wspierają.
Metoda organizowania ruchu, który osłabiałby od wewnątrz polityczną wolę demokratycznego państwa, została przetestowana w latach 60. podczas wojny wietnamskiej. Choć USA wygrywały militarnie wojnę ze wspieranym przez ZSRS Wietkongiem, to Kremlowi udało się zdominować przekaz medialny oraz oddolne ruchy społeczne, które nie były całkowicie spontaniczne. W okresie narastających niepokojów społecznych, spowodowanych nasilającymi się zmaganiami wojennymi w Wietnamie, uaktywniła się, finansowana przez Kreml, Światowa Rada Pokoju, wraz ze stojącym na jej czele Romeshem Chandrą. Zdaniem przywódców organizacji pokojowych, zakulisowo wspieranych i opłacanych przez KGB, polityka militarna ZSRS „miała czysto obronny charakter”, natomiast w roli agresora zawsze występowały USA. O tych motywach naczelnych „pacyfistów” świata nie wiedzieli uczestnicy zwykłych protestów, którym zdawało się, że protestują przed Białym Domem w imię ocalenia amerykańskich, lub – święta naiwności! – wietnamskich obywateli, gdy tymczasem tylko zdecydowany wysiłek militarny mógł i zmniejszyć liczbę ofiar ze strony USA, i ocalić miliony Azjatów z Dalekiego Wschodu. Jednak lewicowa propaganda umiejętnie posługiwała się wojennymi obrazami, przedstawiając ofiary wojny, szeregi trumien amerykańskich żołnierzy czy słynne zdjęcie poparzonej napalmem wietnamskiej dziewczynki, jako argumenty na rzecz wycofania się Waszyngtonu z interwencji militarnej. Członkowie pacyfistycznych demonstracji nie mogli znać skutków zwycięstwa komunizmu – widzieli ciała poległych żołnierzy i cywilów, jednak nie widzieli ofiar totalitarnych obozów pracy. Łatwo im było opowiedzieć się za uniwersalnym prawem do pokoju i spokoju, gdy nie wiedzieli, jaką cenę za przerwanie wojny zapłaci naród wietnamski.
Apogeum „środków aktywnych”
Spektakularną odsłoną demokratycznych demonstracji był początek lat 80. na Zachodzie Europy, gdy w obliczu technologicznej przewagi Ameryki nad Sowietami Kreml postanowił sięgnąć po sprawdzonego konia trojańskiego – tzw. pożytecznych idiotów. Ruchy pokojowe miały już pewną tradycję i wypracowaną technikę działania, więc demonstracje przeciw amerykańskim bazom w Europie sięgały w poszczególnych miastach, takich jak Bonn, Ateny, Amsterdam, Madryt czy Lizbona, setek tysięcy uczestników. Ameryka była przedstawiana jako podpalacz, nie brakowało też porównań ówczesnego prezydenta USA Ronalda Reagana do… Adolfa Hitlera.
Ów zwarty obraz antyamerykańskiego oporu należy zakłócić informacją, że wywiady poszczególnych krajów Zachodu odnotowały aktywność KGB wśród tych ruchów pacyfistycznych. Doszło także do wydalenia takich oficerów sowieckiego wywiadu, jak Wadim Leonow, który w holenderskim ruchu pełnił funkcję… skarbnika. Podobnie w innych krajach liderzy i niektórzy agitatorzy okazywali się powiązani z sowieckim wywiadem. O ile więc grono założycieli protestującego ruchu było powiązane z wywiadem obcego państwa, o tyle setki tysięcy demonstrantów padły ofiarą zręcznej dezinformacji bazującej na budowanych przez dekady stereotypach: antyamerykanizmie, pokojowym wizerunku Sowietów czy możliwości koegzystencji komunizmu i kapitalizmu. W żargonie KGB takie wspieranie opozycji nazywano „środkami aktywnymi”. Za pomocą gotówki lub czasem tylko odpowiedniej motywacji i wsparcia medialnego, można wykreować poruszenie, które wpłynie na krajową politykę lub podsunie obcym państwom pretekst do ingerencji.
Najgłośniejszym wypadkiem zwerbowania człowieka, z którego uczyniono skutecznego animatora antyamerykańskich ruchów społecznych, była sprawa Arnego Herløva Petersena. Ten duński pisarz i dziennikarz został pozyskany do współpracy przez Leonida Makarowa już w 1973 r. Petersen był więc klasycznym agentem wpływu, który poprzez legalne i naturalne środki, jak organizowanie demonstracji i hapenningów, wywierał wpływ na opinię publiczną i naciskał na polityków. Pisarz był jednym z inicjatorów ruchu pokojowego Skandynawska Strefa Bezatomowa, który dążył – oficjalnie – do utrzymania pokoju poprzez uniemożliwienie zainstalowania broni nuklearnej w północnej Europie. W dobie zimnowojennych napięć oznaczało to de facto, że strona amerykańska musiałaby cofnąć swoje bazy o tysiące kilometrów, podczas gdy pozycje sowieckie nadal pozostałyby w środkowej Europie (w NRD oraz w Polsce). Latem 1981 r. Petersen zorganizował spektakularny marsz pokojowy z Oslo do Paryża. Kontrwywiad Danii prześwietlił finanse tego przedsięwzięcia i wykrył, że było ono nielegalnie współfinansowane przez Sowietów. Dało to asumpt do aresztowania dziennikarza, a także wydalenia z kraju jego ówczesnego oficera prowadzącego majora Władimira Dmitrijewicza Mierkułowa. FBI i CIA przyznały wówczas, że wskazanie konkretnych agentów wpływu i „aktywnych środków” jest niezwykle trudne, gdyż ich działalność jest właściwie legalna, choć niezgodna z interesami kraju, w którym się rozwija. Jak się okazało, praktycznie cała działalność ruchu przeciwatomowego w Danii była sterowana przez KGB. Gdy przytłaczająca większość działaczy czytała ówczesne dzienniki i widziała tam ogłoszenia potępiające amerykańskie próby instalacji broni rakietowej w Europie, skąd mogli wiedzieć, że za publikację tych komunikatów KGB zapłaciło 2000 dol.? Sami dziennikarze traktowali zamieszczenie podobnego oświadczenia jak zwykłą płatną reklamę i nie mieli świadomości, że są częścią „środków aktywnych”.
Kłopoty ze zdefiniowaniem interesu narodowego
Raz sprawdzona metoda była wykorzystywana wielokrotnie w różnych krajach Zachodu. Komunistyczny dyktator Rumunii Nicolae Ceaușescu rozkazał swoim agentom werbować członków rumuńskiej emigracji w USA, by w razie potrzeby mieć do dyspozycji „prorumuńskich demonstrantów”. Do dyspozycji Moskwy przez wiele dekad pozostawali m.in. francuscy i holenderscy komuniści. Znane są także prorosyjskie demonstracje w Gruzji przed wyborami w 2012 r. zorganizowane przez tamtejszego oligarchę albo antyzachodnie protesty we wschodniej Ukrainie, która dziś zbiera zatrute owoce swoich uprzedzeń. Zwyczajni uczestnicy ruchów społecznych mają minimalną szansę na rozkodowanie prawdziwych mechanizmów napędzających pozycje ich liderów. Zdarzają się bowiem i takie wypadki, że na czele dobrej sprawy staje przerzucony przez bramę (lub nie) TW „Bolek” albo jakiejś destrukcyjnej inicjatywie przewodzi ktoś w dobrej wierze. O ile bez sprawnych struktur kontrwywiadowczych i dociekliwych mediów nie można złapać za rękę graczy „środków aktywnych”, o tyle można racjonalnie rozważyć, czy zagrożenia, przeciw którym występujemy, są autentyczne, czy tylko dyktowane przez dyrygentów społecznych emocji.