Tradycyjnie propagandowe media zaserwowały Polakom porcję zagranicznych komentarzy do wyniku wyborów. Najbardziej eksponowane były opinie niemieckich żurnalistów grzmiących o „triumfie nacjonalistów”, którzy już gotują się do wszczynania międzynarodowych awantur. Cel tych przenikliwych wypowiedzi jest prosty jak konstrukcja cepa (zdaje się, iż owo finezyjne narzędzie rolnicze stale inspiruje niemieckich autorów, przynajmniej gdy piszą o Polsce) – przestraszyć, zawstydzić, zdyscyplinować. Mam jednak nadzieję, że czas skuteczności takich zagramanicznych połajanek przechodzi do historii i słowa prymitywnych mądrali Polacy będą przeżywać równie emocjonalnie jak wspomnienie śniegu sprzed pięciu lat. Bo i któż to nas poucza? Kto nam objaśnia, jak działa demokracja? Czy aby nie wnuki, prawnuki tych, którzy demokratycznie, swobodnie wybrali sobie na wodza jednego z najobrzydliwszych morderców w historii świata? Ależ tak – nie tylko wybrali, ale też latami entuzjastycznie wspierali i wykonywali jego najbardziej zwyrodniałe pomysły. Zatem gdy niemieccy dziennikarze oskarżają PiS o nacjonalizm, to są nie tylko bezdennie głupi, ale także bezczelni. Przepraszam, ale naród z taką przeszłością zwyczajnie nie ma prawa do wykładania innym zasad demokracji. W mojej ocenie wielce wątpliwe jest także jego prawo do posiadania własnego państwa. Tak, wiem – potomkowie nie mogą odpowiadać za czyny swoich przodków. Bądźmy jednak szczerzy, czy społeczeństwo niemieckie wyszło z II wojny światowej z poczuciem odpowiedzialności za potworne zbrodnie, które były udziałem niemal wszystkich jego członków (rzecz jasna w różny sposób)?
Cała historia powojennych Niemiec wskazuje na coś zgoła innego – była trauma i rozpacz z powodu klęski i zniszczonego państwa, a nie świadomość dokonania niewyobrażalnego ludobójstwa. Rozliczenie z przeszłością było wymuszone, a obywatele Niemiec, instytucje tego państwa czy organizacje w nim działające robiły wszystko, by uchronić zbrodniarzy przed odpowiedzialnością. Niechaj za przykład posłuży historia Josefa Mengele, który całe dziesięciolecia unikał odpowiedzialności za swoją bandycką działalność, m.in dzięki temu, że państwo niemieckie było ślepe i głuche, gdy zdobywał jego dokumenty i pojawiał się zupełnie legalnie na jego terytorium. Los naukowców, którym Mengele dostarczał swoje „preparaty” z Auschwitz, jest jeszcze bardziej wymowny. Byli członkami elity naukowej powojennych Niemiec. Uczyli studentów, cieszyli się poważaniem. Nikomu to nie przeszkadzało. Członkowie SS w wolnych wyborach zdobywali eksponowane stanowiska, przewodzili lokalnym społecznościom. Odrzucam bajki, że nikt nie zdawał sobie sprawy z ich przeszłości. Ich historia po prostu nie robiła na nikim albo prawie na nikim większego wrażenia. Ot, niemieccy patrioci, robili to dla ojczyzny. Dlatego gdy dzisiaj czytam połajanki członków narodu, który rozumie demokrcję tak, jak to opisałam powyżej, to krew się we mnie burzy. Gdy słyszę, że zarzucają komuś nacjonalizm i roszczą sobie prawo do recenzowania wyboru społeczeństwa, które honor i umiłowanie wolności ma we krwi od wieków, to mam nadzieję, że Polacy poślą ich do diabła. I to bardzo dosadnie.
Źródło: Gazeta Polska
Katarzyna Gójska-Hejke