Współpraca z Rosją w sprawie katastrofy smoleńskiej – zarówno w kontekście śledztwa, jak i upamiętnienia polskiej elity, która została na tamtej ziemi – wygląda karykaturalnie i kuriozalnie. Cały czas nie dysponujemy podstawowym dowodem, czyli wrakiem tupolewa, ale również w miejscu tragedii nie został postawiony żaden pomnik.
Jak się okazuje, Rosja zastosowała klasyczny dla niej manewr, czyli szantaż. Ustami swojego urzędnika, ministra kultury Władimira Medinskiego, poinformowała polską stronę, że o pomniku możemy mówić, jeśli w Krakowie stanie monument upamiętniający żołnierzy sowieckich, przelewających krew w II wojnie światowej. Dodajmy – żołnierzy okupacyjnych. Jest to w oczywisty sposób propozycja nieuczciwa, zakłamująca rzeczywistość. Rosja, która sama mieni się państwem cywilizowanym, powinna sama z siebie dążyć do upamiętnienia polskich ofiar katastrofy. Na nas z kolei nie ciąży żaden obowiązek upamiętniania żołnierzy sowieckich, którzy mordowali, gwałcili i rabowali Polaków. Mam nadzieję, że nie znajdzie się po polskiej stronie – w szczególności w Ministerstwie Spraw Zagranicznych – żaden urzędnik, który zacznie na poważnie rozważać rosyjską ofertę.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Tadeusz Płużański