Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Bilet do Stalinogrodu

Nagle pojawił się dla Wałęsy ten „archimedesowy punkt oparcia”, który pozwolił mu na chwilę wybić się z cienia zapomnienia. Wystarczył okrzyk: „Pederaści za mur”!

Nagle pojawił się dla Wałęsy ten „archimedesowy punkt oparcia”, który pozwolił mu na chwilę wybić się z cienia zapomnienia. Wystarczył okrzyk: „Pederaści za mur”!

Dla każdego, kto trochę zna Wałęsę, jego „szczerość” w wyrażaniu swojej opinii na temat mniejszości homoseksualnej należy rozumieć jednoznacznie – jako objaw nienawiści do ludzi inaczej niż on myślących. Pozostaje pytanie, dlaczego Lech Wałęsa nagle pozwolił sobie na publiczne ujawnienie swojej homofobii? Najbardziej prawdopodobna odpowiedź brzmi: ponieważ nienawiść do każdego, kto nie myśli tak jak on, drążyła byłego prezydenta coraz głębiej i musiała w końcu znaleźć ujście. Co więcej, w tym akurat wypadku trafnie wyczuł silne społeczne zmęczenie nachalną i bezwstydną propagandą środowisk antynarodowych i antykatolickich, firmowaną przez grupę politycznych aktywistów homoseksualizmu.

Homoseksualiści – trampolina do sukcesu

Wałęsa już od dawna cierpi z powodu ciągłego spadku swojej popularności oraz wzrostu lekceważenia i niechęci większej części społeczeństwa wobec jego osoby. Wiele lat temu musiał zrezygnować z marzeń o powrocie do władzy, ale chciałby nadal odgrywać jakąś, choćby pozorną, rolę publiczną. Tymczasem stanowisko opinii publicznej wciąż było nieubłagane – niechęć, a przynajmniej wstyd i zażenowanie, całkowicie dominowały nad resztkami dawnego sentymentu do byłego prezydenta.

I nagle pojawił się dla Wałęsy ten „archimedesowy punkt oparcia”, który pozwolił mu na chwilę wybić się z cienia zapomnienia. Wystarczył okrzyk: „Pederaści za mur”! Znowu, jak w bezpowrotnie straconych i odległych czasach, zdawało się, że niespełniony „wódz” mógł zachwycić się sobą i krzyknąć: „Popiera mnie prawie cały naród”. Nagle biedak, który częściej słyszał o sobie „Bolek” niż „prezydent”, znalazł w sobie tyle dumy, by rzucić: „W żadnym przypadku nikogo nie będę przepraszał”. Oczywiście, jak to ma Lech Wałęsa w zwyczaju, usiłując wykręcić kota ogonem, natychmiast wszędzie rozgłosił, że on homofobem na pewno nie jest, że nawet ma kolegów-gejów. Ale faktem jest, że gdy już chyba nikt w powrót „starego mistrza” nie wierzył, okazało się, że w ocenie vox populi i jego nastrojów Lech Wałęsa jest nadal sprawny. Ludzie naiwni i co istotne zmęczeni i rozgoryczeni nachalną propagandą homoseksualnych i lewackich aktywistów masowo wyrażają swoje uznanie i poparcie dla słów byłego prezydenta w internecie, dziwiąc się, że to akurat on był w stanie w końcu „nazwać rzeczy po imieniu”.

Kolejne polityczne błazeństwo

W ten sposób Lech Wałęsa odzyskał część społecznego zaufania, mimo że nie przyznał się do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, nie wytłumaczył się z obrony komunistów po 1989 r. i nie przeprosił za swoje barbarzyńskie słowa znieważające prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wypowiadane zarówno przed, jak i po 10 kwietnia 2010 r. Ponurym paradoksem jest to, że słowa Lecha Wałęsy o homoseksualistach, które część społeczeństwa widzi dziś jako wyraz jego odwagi, nonkonformizmu oraz przemiany, są tak naprawdę tylko potwierdzeniem jego całej dotychczasowej drogi publicznej. Wałęsa nic się nie zmienił. Tak naprawdę właśnie wrócił do „korzeni” swojej strategii politycznej. W tym kontekście stwierdzenia, że homoseksualiści powinni „siedzieć za murem” niepokojąco przypominają dawne okrzyki: „Syjoniści do Syjonu”? Jeszcze brzmi mi w uszach odpowiedź Lecha Wałęsy, gdy na moje żądanie, by przeciwstawił się antysemickim ekscesom podczas kampanii prezydenckiej, odpowiedział: „Chcesz, żebym przegrał wybory?”. Ten człowiek tak sobie wyobraża Polskę, tak ocenia Polaków, takimi cynicznymi i groźnymi metodami posługuje się, gdy przynosi mu to korzyść. Homoseksualizm jest dla niego tylko kolejnym błazeństwem, mającym pomóc mu w powrocie do polityki. A jak wygląda polityka w wykonaniu Lecha Wałęsy, już widzieliśmy. Można stwierdzić, że najchętniej wszystkie mniejszości, a szczególnie te większe, takie jak Prawo i Sprawiedliwość – chciałby zamknąć za murem.

Niech Lech Wałęsa przeprosi!

Wszystko więc wskazuje na to, że Lech Wałęsa najbardziej zachwycił tych Polaków, którzy myślą o gejach jako podludziach. Na szczęście w tym owczym pędzie popierania Wałęsy słychać też głosy rozsądku. Zwykli ludzie zwracają z jednej strony uwagę, że Lech Wałęsa znowu epatuje swoją nienawiścią, z drugiej strony wskazują na hipokryzję salonu (jego reprezentantów takich jak Monika Olejnik), który oburza się, gdy ktoś powie coś złego na temat homoseksualistów, ale przyzwala na szkalowanie prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, a nawet temu przyklaskuje. Widać część społeczeństwa potrafi trzeźwo ocenić kolejną tragifarsę w wykonaniu Wałęsy i dostrzec prostactwo i agresję za nią stojące.

Wałęsa ma prawo dokładać starań, aby odzyskać swoją popularność. Powiem więcej – chciałbym, żeby mu się to udało. Ale pod warunkiem, że na zawsze wyrzeknie się zatruwania debaty publicznej jadem swojej nienawiści do wszystkich, którzy myślą inaczej. Pod warunkiem że wyrzeknie się współpracy ze wszystkimi, którzy niszczą tę debatę razem z nim. Że przestanie ciągać mnie po sądach, przyzna się do swojej mrocznej przeszłości, przeprosi ofiary swojej działalności – tak za czasów PRL, jak i III RP – w końcu przeprosi wszystkich Polaków. Niestety nic nie wskazuje na to, by były prezydent miał zamiar to uczynić. Zamiast tego Wałęsa powtarza schemat zachowania, który najlepiej moim zdaniem opisuje pewien stary dowcip: Działacz PZPR prosi w kasie PKP o bilet do Stalinogrodu. Mówią mu: Człowieku, nie ma już Stalinogrodu, znowu są Katowice. A komunista mówi: To proszę bilet do Katowic, a ja i tak pojadę do Stalinogrodu.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Wyszkowski