W rozpoczętej tekstem Wandy Zwinogrodzkiej (o twórczości Jarosława Marka Rymkiewicza) i toczonej na tych łamach dyskusji o polskiej tożsamości wszyscy kolejni autorzy pomijają najważniejszy aspekt sprawy. Otóż w obliczu zerwanej historycznej ciągłości Polski nasza kultura musi Polaka nie opisać, ale stworzyć. Musi zebrać to, co się rozprzęgło i rozpadło, w nową formę.
Dwóch agentów FBI wydało swego czasu książkę o swoim kilkuletnim „rozpracowywaniu” szefa nowojorskiej mafii. Przez kilka lat obserwowali oni każdy ruch „bossa bossów”, podsłuchiwali go przez mikrofon zainstalowany w kuchennej lampie, towarzyszyli mu nawet w chwilach intymnych. Powstała z tego książka, w której najciekawsze okazały się wcale nie przestępstwa mafiosów, ale opis ich obyczajów. Tak się bowiem złożyło, że inwigilacja szefa mafii przypadła na premierę sławnego filmu „Ojciec chrzestny”. I w zapisach FBI widać, jak z tygodnia na tydzień rzezimieszki wchodzą w role wymyślone przez Puzo i Coppolę, jak w teatrze granym wyłącznie dla siebie (o mikrofonach i kamerach FBI nie wiedzieli) kopiują fason filmowych bohaterów tak, aż staje się on ich naturalnym zachowaniem.
Dość opisu, czas tworzyć…
Wbrew pozorom odległa w czasie i przestrzeni historia inwigilacji mafiosa Paula Castellano jak najbardziej ma się do toczonej na tych łamach dyskusji rozpoczętej tekstem Wandy Zwinogrodzkiej o twórczości Jarosława Marka Rymkiewicza, a rozwiniętej przez Tomasza Terlikowskiego i Mateusza Matyszkowicza.
Wszystkie wspomniane teksty są bardzo ciekawe, wszystkie zwracają trafnie uwagę na różne istotne aspekty sprawy, ale rzecz najważniejszą autorzy przegapili.
Ową rzeczą najważniejszą jest bowiem to, że jeśli patrzymy na sprawę z perspektywy kultury, twórczości, to jej głównym zadaniem nie jest Polaków współczesnych trafnie opisać. To oczywiście też, ale przede wszystkim jest celem polskiej kultury Polaków − stworzyć!
Wielkość Mickiewicza − bo skoro mowa o Rymkiewiczu, to i o Mickiewiczu − nie polegała na tym, że Polaków sobie współczesnych dokładnie zanalizował, zrozumiał i znalazł formułę syntezy swoich impresji. Polegała na tym, że napisał, jakimi Polacy być powinni, pokazał − mówiąc słowami innego z naszych geniuszy − o czym im marzyć, śnić, i zrobił to w taki sposób, że Polacy się w jego poematach rozpoznali, że sobie samym zaimponowali, i zapragnęli postaciami z Mickiewicza stać się w swoim szarym, realnym życiu.
Podobny charakter miał sukces Henryka Sienkiewicza − i to nawet dwukrotny, bo pierwotna mitotwórcza siła jego popularnej powieści wróciła w latach PRL-u za sprawą filmów Hoffmana. W Sienkiewiczowskich bohaterach Polacy zobaczyli samych siebie, ale takich, jacy byli w stanie im − czyli sobie samym − zaimponować. Na innym poziomie, choć w podobny sposób stworzył całe pokolenie polskiej inteligencji Stefan Żeromski, choć jego doktor Judym nie był produktem wyobraźni, miał swój realny pierwowzór (literaturoznawcy wymieniają ich nawet kilka). Albo Joseph Conrad, prawodawca systemu wartości, który stworzył Armię Krajową.
Potrzeba nowego mitu
Szlacheckie zaścianki istniały naprawdę, istnieli naprawdę pułkownicy Mikołaj Skrzetuski, Samuel Kmicic i Jerzy Wołodyjowski, wspomniani lekarze społecznicy czy kapitan MacWhirr i inni bohaterowie Conradowskich zmagań z żywiołem. Ale to nie ich realny żywot uczynił z nich postacie naszego panteonu literackiego, tak ważne dla polskiej duszy, tylko to, że artysta umiał uczynić z nich polski mit. Mit, w którym współcześni, powtórzę jeszcze raz te słowa, zobaczyli siebie samych i zaimponowali sobie samym.
Toczymy tę dyskusję w Polsce po wielkim zerwaniu historycznej ciągłości. Polsce, która − pozwalam sobie cytować własną frazę − wyszła ze wsi, ale nie doszła do miasta, bo miasto, do którego szła, nagle zniknęło, a i wieś, z której wyszła, także zniknęła. Polska, która, podobnie jak ongiś Polska Mickiewicza, zmiażdżona rozbiorami i rozdarta między wojowniczym duchem Dąbrowskiego a zaprzańskim duchem Zajączka (czy jak równie zmiażdżona i rozdarta powstaniem Polska Sienkiewicza, Żeromskiego i Conrada), po prostu nie wie, dokąd pójść, gdzie się obrócić. Czeka na tego, kto trafi w jej nieuświadamiane wyobrażenie o sobie samej.
A ponieważ taki na razie się nie znalazł, na razie tę Polskę − kolejny cytat z kolejnego wieszcza − „błyskotkami łudzą”. Próbują pociągnąć ku sobie Polaków obietnicą „fajności”, „europejskości”, dowartościować zapewnieniami, że cała Europa, dopóki posłusznie chodzą na jej pasku i pozwalają się wykorzystywać, podziwia ich i docenia. Mając tę siłę, i niewiele przeciwko sobie, osiągają oczywiście pewne sukcesy, ale czy trwałe? Bardzo wątpię.
Znowu siebie polubić
Nie lubię tej cytowanej przez dyskutantów Rymkiewiczowskiej metafory o gryzieniu Żubra w tyłek. Ona sugeruje, że Polak w Polaku jest wieczny, niezmienny, że może tylko przysnąć i wtedy trzeba nim wstrząsnąć.
A moim zdaniem polska kultura musi Polaka w Polaku (właściwie − Polaka w polactwie) od nowa zbudować, zebrać to, co się rozprzęgło i rozpadło, w nową formę. I nie uda się to, na szczęście, jeśli owa forma będzie stworzona przez ideologów, choćby nie wiem jaka siła medialnego przekazu była do ich rozporządzenia. To zadanie udać się może tylko temu, kto rzeczywiście zrozumie, przetworzy w sobie to, co Polacy współcześni w duszach mają.
Ze stwierdzenia, że Polska kultura musi dziś Polaków na nowo stworzyć, wynika bowiem pytanie: z czego? I tu, jak sądzę, postawa rymkiewiczowska, widząca w Polaku niezmienny od stuleci monolit, rozmija się z rzeczywistością. Polak współczesny nie jest potomkiem szwoleżerów ani powstańców; raczej tych, którzy jak w znanej noweli Żeromskiego konie powstańcze ze skóry obdzierali. Ale też Polak ten jest z racji tego pochodzenia naznaczony silnym kompleksem niższości. Bowiem jego problemem, może największym, jest właśnie to, że sam sobie nie imponuje. Sztuka, kultura, która mu go pokaże takim, aby sam sobie zaimponował i sam siebie polubił (jak w tytułowym przykładzie zaimponowali samym sobie nowojorscy mafiosi w filmie Coppoli) poprowadzi go w dalsze stulecia.
Zgoda, że
jeśli przed stuleciem przejście do normalności odzyskanego państwa wymagało, by Polakowi zrzucić z ramion płaszcz Konrada, to dziś wymogiem jest, aby mu znowu ten płaszcz, w miejsce peerelowskiego waciaka, włożyć. Moja generalna wątpliwość wynika z przekonania, że to nie może być ten sam poszarzały płaszcz Konrada Mickiewiczowskiego. Tamten już po prostu nie pasuje. Musimy, niestety, trochę bardziej się postarać.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Rafał A. Ziemkiewicz