Przez cały ubiegły rok Ministerstwo Zdrowia pracowicie przykręcało śruby przewlekle chorym. W praktyce pozbawiło ich refundacji leków, co, powiedzmy, jest podłe, ale racjonalne. Ale w parze z łataniem kosztem chorych dziurawej kasy NFZ poszły też skrajne utrudnienia w uzyskiwaniu recept nawet pełnopłatnych. Chorych to boli, a władzy nie daje nic, więc trudno rzecz zrozumieć inaczej, niż jako przejaw głupoty podwładnych ministra Arłukowicza i jego samego oraz doprowadzenia biurokracji w resorcie i NFZ do granic absurdu i poza nie.
Specyfika chorób przewlekłych polega na tym, że latami nic nowego się tu nie dzieje, nie ma potrzeby robić kolejnych badań i zawracać lekarzowi głowy (a jak jest powód z nim pogadać, to chory sam to zauważy). Wystarczy brać leki.
Ale wskutek genialnych zarządzeń ministra z TVN-owskiego talk-showu i partyjnej korupcji politycznej lekarz może podczas jednej wizyty wystawić receptę tylko na dwa opakowania tych leków. W wypadku kropli do oczu, których używam, otwarte opakowanie wolno używać tylko 3 tygodnie. Leki przeciwcukrzycowe starczają na nieco dłużej, opakowanie na 28 dni.
Kiedyś można było o wypisanie recepty poprosić dowolnego znajomego doktora, ale wzmożone kontrole i dodatkowe przepisy uczyniły to niemożliwym. Można było też iść do zwykłego lekarza. Ministerstwo zarządziło jednak, że takie leki wypisywać może tylko lekarz prowadzący pacjenta i mający u siebie jego historię choroby. I nie ma to nic wspólnego z refundacjami, bo o tych w ogóle można zapomnieć. Po prostu urzędnicy z ministerstwa uważają, że lekarze nie wiedzą, do czego służą i jak działają leki, więc muszą ich ściśle kontrolować. I za każdą wynalezioną w papierach zbrodnię tej miary, co wypisanie recepty pacjentowi, którego się nie prowadzi, grozić surowymi karami finansowymi. A ponieważ urzędnicy mnożą się w resorcie i w NFZ, jak zresztą wszędzie pod rządami PO, niczym króliki, bo każdy ustawiony przez działacza Partii znajomy lub pociot ma do ustawienia swoich znajomych i pociotów, ustawiczne kontrolowanie lekarzy i wyszukiwanie takich zbrodni, będące jedynym usprawiedliwieniem istnienia tej bandy, i jedynym, do czego ma ona dość kompetencji, kwitnie. W tej sytuacji zrozumiałe, że lekarze odsyłają nadciśnieniowca czy cukrzyka z kwitkiem, do „prowadzącego” go specjalisty. Ja na przykład muszę wracać po receptę co półtora miesiąca. Ale ja jestem młody i w sumie zdrowy, nie o mnie tu chodzi.
Pamiętacie Państwo platformerską pindzię, która z typowym dla działaczy Partii wdziękiem wyjaśniła, że kolejki do specjalistów biorą się stąd, że staruszkom się nudzi i chodzenie po lekarzach traktują jako namiastkę życia towarzyskiego? Przypomnę, że pindzia ta, acz ostatecznie rzucona na odcinek sportu, uchodziła za partyjną specjalistkę od służby zdrowia.
W istocie jej wypowiedź była wzorcowym przykładem tego, co jej Partia myśli o ludziach starszych, chorych. Po prostu ma ich głęboko w pogardzie. Z roku na rok coraz głębiej.
Źródło: Gazeta Polska
Rafał A. Ziemkiewicz