Rzadko się zdarza, żeby słowa oczywiste i przez to banalne jednocześnie otwierały oczy i trafiały w ukryte sedno. Takiego cudu dokonał Antoni Macierewicz w rozmowie z Michałem Rachoniem. Macierewicz określił Lecha „Bolesława” Wałęsę mianem „jednego z najgroźniejszych agentów bezpieki”. Na pierwszy rzut oka nic odkrywczego, ale w zderzeniu z codziennym bełkotem „salonów” słowa te brzmią jak odtrutka. Dokładnie tak i nie inaczej! Nie żaden „skomplikowany życiorys”, nie żadna „niejednoznaczna postać” i nie żadna „legenda, która rozmieniła się na drobne”.
Jeden z najgroźniejszych agentów bezpieki, od początku do końca świadomy swoich ciężkich grzechów, zachłanny na brudne pieniądze, sławę i poklask. Człowiek, który dla popularności i pieniędzy sprzedawał kolegów, a razem z esbekami co najmniej 25 lat handlował Polską, którą dla żartu nazwano wolną i demokratyczną. Przyznam, że długi czas raziło mnie mówienie otwartym tekstem o Wałęsie jako kapusiu i nic ponadto. Lata propagandy, taniego moralizatorstwa i relatywizmu sprawiały, że gdzieś z tyłu głowy zawsze się pałętało „drugi Polak po Papieżu”, „rozpoznawalny na całym świecie”. Na szczęście dawno to było i przeminęło, a Macierewicz w swoim stylu zaaplikował końską dawkę historycznej penicyliny. Wszystkie bakterie łzawej historii Lecha „Bolesława” Wałęsy w moim organizmie wymarły. Jeszcze raz życie pokazało, że ludzi, rzeczy i zjawiska należy nazywać po imieniu. Jedno bym tylko zmienił w ocenie Antoniego Macierewicza. W moim przekonaniu Wałęsa nie był jednym z najgroźniejszych, ale najgroźniejszym agentem.
Pozycję tę zawdzięcza właśnie tej fałszywej legendzie, która obiegła cały świat i na wiele lat dała mu nietykalność.
Źródło: Gazeta Polska
#SB
#bezpieka
#Lech Wałęsa
Piotr Wielgucki „Matka Kurka”