Jarek Kowalski z legendarnej grupy CDN, czyli Centrali Działań Naściennych, znany jest w środowisku graficiarzy pod pseudonimami „Kenwh” oraz „Aim”. Malował m. in. na linach zwisających z wysokich dachów. W „Wywiadzie z chuliganem” po raz pierwszy wystąpił z odsłoniętą twarzą. Opowiedział w nim o środowisku, które pozostaje nieznane dla przeciętnego człowieka, choć każdy widzi efekty jego działań.
- Młodzież przesiadywała w piątki i soboty w pubach. A my te noce spędzaliśmy na mieście. Obserwowaliśmy co się dzieje, ale nasza rzeczywistość była na zewnątrz. Siedzenie w pubie to była strata czasu. Komentowaliśmy, że w pubie siedzą ci, którzy się nudzą, to są nudziarze. Nasze życie było na ulicy, w ciągłej adrenalinie, akcji, zdobywaniu nowych miejsc, tych trudnodostępnych
– mówił.
Zaczynał jeszcze w czasach szablonów, wyśmiewających komunę, Jaruzelskiego czy Urbana oraz „okrągły stół”. – Ale szablony w pewnym momencie przestały być widoczne, bo pojawiły się wszędobylskie reklamy. Szablon zaczął znikać, był zaklejany, zaplakatowywany – wspominał „Aim”.
Prowadzący program Piotr Lisiewicz porównał krytykę miasta-molocha ze strony graficiarzy do przesłania powieści Sergiusza Piaseckiego, takich jak "Kochanek wielkie niedźwiedzicy". Piasecki pisał o zbrzydzeniu miejskimi imprezami, hałasem, światem pełnym obłudy, nieszczerości. I tęsknocie do swoich przyjaciół, przemytników z granicy, prostych ludzi. I do tego, by na światła miasta patrzeć z oddali.
- To jest mi bliskie, miałem takie momenty, kiedy miasto traktowałem jako miejsce ciasne, męczące, brudne… Miałem wtedy w głowie hasło „Niszcz miasto!”
– stwierdził Jarek Kowalski.
W latach 90. miasta w nocy malowało się dość bezkarnie. - Godzina trzecia czy czwarta, gasną uliczne lampy, robi się mgliście. Nie ma radiowozów, nie ma już praktycznie taksówek. No i w mieście możesz zrobić wszystko – wspominał Piotr Lisiewicz.
- My rozstawiliśmy się na pewnej ulicy w Poznaniu, chyba w dziesięć osób. Wiedzieliśmy, o której światło zgaśnie i byliśmy gotowi z puszkami. Zgasło i my do ściany! Dziesięć osób jednocześnie malowało, takie rzeczy rzadko się zdarzały. Tu działała adrenalina, gdy położysz pierwszą kropkę, nie ma odwrotu. Tak główna ulica Poznania została zamalowana w kilka minut – wspominał Jarek Kowalski.
Cała niezwykła rozmowa poniżej: