To największa miejscowość w Brazylii. I zarazem najliczniej zaludniona aglomeracja całej półkuli południowej. Miasto biznesu i finansów. I – co tu ukrywać – jedno z najdroższych miejsc w całej Ameryce Łacińskiej. Lubujący się w luksusowej turystyce doprawdy mają tu gdzie wydawać pieniądze.
Gorąca fala powietrza uderza w nozdrza. Liście powiewających na tle niebieskiego nieba palm nawet nie drgną. Jest bezwietrznie i upalnie. Taksówkarz od razu uruchamia klimatyzację.
– Bez tego nie wytrzymasz, senhor… – zagaja przyjaźnie. I wyciąga białą chusteczkę, by zetrzeć z czoła grube krople potu.
Trasa do centrum São Paulo z położonego na północnym-wschodzie regionu lotniska to jakieś 45 minut jazdy. Po prawej stronie widać z daleka zieloną łunę wzgórz Estadual da Cantareira. To zielone płuca największego miasta Brazylii. Miasta, którego ostre drapacze chmur już widać – mimo że do finansowo-hotelarskiej dzielnicy Vila Olímpia jest jeszcze dobre 20 km. Nieco otuchy i nadziei na ulgę od stojącego powietrza daje pobliski las. Tutaj wyjątkowo brazylijskiej połaci miejskiej dżungli nie ogranicza żadna wielka woda. Żaden ocean. Ten jest domeną kolonialnego Salvadoru czy przesławnego Rio de Janeiro. São Paulo ma natomiast do Atlantyku ponad 50 km.
To jednak właśnie São Paulo jest dziś najpotężniejszym miastem całej Ameryki Południowej.
– To miasto pieniądza, senhor – cedzi przez zęby taryfiarz, żując jakąś trawę. Po chwili zaczyna zabawnym zaśpiewem nucić pod nosem. – Dinheiro, dinheiro, dinheiro!
I rzeczywiście. Nie ma w latynoskim świecie drugiego takiego miasta, w którym dziennie obracana byłaby taka ilość gotówki. Banki, światowe instytucje finansowe, siedziby firm… W ciągu dnia liczne ogródki pubów i restauracji oblegane są przez dostojnie wyglądających panów w ciemnych okularach przeciwsłonecznych, ubranych w markowe garnitury. Rozmowy przy kawie, rozgrzane do czerwoności palmtopy, luksusowe cygara. W finansowej Vila Olímpia lub sąsiedniej Cidade Monções to normalny obrazek dnia. Przynajmniej do czasu, aż nie zajdzie słońce.
(Plaża w Morro de São Paulo| fot. Wikipedia/d)
Wieczorem miasto zmieni oblicze. Czerwone neony, pobrzmiewający bit, kuszące śmiechy dochodzące ze środka luksusowych restauracji i klubów. Do Woods UP widać długą kolejkę chętnych. Ktoś ze stojących zapalił cygaro. Skądś czuć dochodzący zapach marihuany. Nikomu to nie przeszkadza. Za chwilę ciemne okienko kasy. Wchodzący do środka muszą sięgnąć do portfela, raczej zasobnego. Samo wejście do niektórych klubów w São Paulo to koszt nawet 300 reali (250 zł). Są jednak i takie, za które zapłacimy nawet tysiąc reali. A to przecież dopiero początek. Klient nie zdąży jeszcze zapomnieć o zapłacie za wstęp, a już ląduje przed nim karta alkoholi. Przy kolejnych pozycjach widać praktycznie wyłącznie trzycyfrowe liczby.
Luksusowa turystyka w São Paulo ma się dobrze jak nigdzie indziej. Tu nie liczy się wydatków. Noc w luksusowym hotelu Hyatt nad granatową rzeką Pinheiros to koszt 1100 reali (ponad 800 zł). Za apartament hotel życzy już sobie 2400 reali (1800 zł). Tak, za noc. Jedną.
(Karnawał w São Paulo Sérgio (Savaman) Savarese/flickr)
Co otrzymamy w zamian? Przestronne pokoje z wielkimi oknami na pobliski most Morumbi. Zewnętrzny basen z ośmioma fontannami masującymi nam plecy. A także apartamentowe łazienki z głębokimi wannami, z których przez pobliskie okno będzie rozciągał się kapitalny widok na roztaczające się wokół rozżarzone nocnymi lampami miasto.
Muzyka gra coraz głośniej. Ponętna dziewczyna poruszająca rytmicznie biodrami podchodzi do kolejnego stolika. Pyta o kolejne zamówienia. Emocje, zmysłowość, taniec. Orzeźwiająca caipirinha ląduje na stoliku jako swego rodzaju przerywnik między kolejnymi daniami. W São Paulo bowiem można naprawdę zjeść. Oczywiście – i tu wracamy do założenia poruszonego już wyżej – jeśli ma się pieniądze. Dla bogaczy brazylijska metropolia na pewno będzie miała coś specjalnego do zaoferowania.
W luksusowych restauracjach nikt nie zamówi przecież dostępnych na każdym rogu ulicy coxinha, panquecas com tapioca czy maleńkich pão de queijo. Tutaj jako aperitivo pójdzie raczej stek z rekina. Potem będzie czas na typowo brazylijską mieszankę grillową ze słynnego churrasco. Jako główne danie wjedzie najprawdopodobniej gęsty gulasz z dodatkiem czarnej fasoli, kukurydzy, suszonego mięsa i kiełbasy, doprawiony czosnkiem i ostrymi papryczkami. Najczęściej podawany z ryżem. To feijoada.
–Sprzedają ją u nas na pęczki. Każdy przyjezdny musi jej spróbować – mówi taryfiarz Abraão. – Zwłaszcza gdy zbliża się wielki karnawał. Wtedy jest szał. Wiadomo. Narodowy karnawał, narodowa potrawa.
Karnawał w São Paulo nie jest, rzecz jasna, tak sławny jak najpopularniejszy obok tego weneckiego karnawał w Rio de Janeiro. W samej Brazylii karnawał w São Paulo ma jednak bardzo dobrą sławę i z roku na rok kolejne szkoły samby posyłają tu swoich najlepszych tancerzy. Również te najbardziej prestiżowe, jak Gaviões da Fiel, Vai-Vai, Camisa Verde e Branco czy Unidos do Peruche.
Zobaczyć brazylijską sambę na żywo to zobaczyć brazylijski żywioł. Tętniący karnawałowym szałem. A wizyta na tutejszym sambodronie Anhembi to także przeżycie samo w sobie. Oczywiście i tutaj pojawia się kwestia finansowa. Za najlepszy sektor z oddzielnym wejściem oraz podawanymi przysmakami trzeba zapłacić 2500 reali (czyli prawie 1900 zł). To oczywiście koszt zabawy dla jednej osoby. Mało którego Brazylijczyka stać na taki wydatek. To przecież prawie tyle, co średnia pensja w kraju (wynosząca ok. 3600 reali). Pewnie dlatego miejsca na sambodronie zajęte są co roku w znacznej mierze przez obcokrajowców. Przynajmniej tych, których na to stać. Lokalni mieszkańcy wybierają się na tzw. blocos, czyli karnawałowe imprezy na Banda do Trem Elétrico czy Bantantã – na ich własnych osiedlowych ulicach. Tam nie będą musieli za nic płacić.
(Most Ponte Octávio Frias de Oliveira| fot. Wikipedia/d)
Serfowanie na pobliskiej Praia de São Pedro. Rajd po dżunglowym parku Estadual do Jurupará. Wizyta w replice Świątyni Salomona w Brás czy obejrzenie światowej premiery sztuki w Teatro Municipal. Aha, no i wizyta w Muzeum Piłki Nożnej z koszulką samego Pelego, w której grał w finale mistrzostw świata. Tak, to prawda. W brazylijskim São Paulo jest jeszcze wiele opcji ciekawego spędzenia luksusowych wakacji.
Pytanie tylko… Kogo na to stać?