Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

"Solid Gold": ten film miał wstrząsnąć Polską. Tymczasem to zaledwie poprawnie odgrzany kotlet

"Solid Gold", który trafił kilka dni temu na ekrany polskich kin to film co najwyżej poprawny (jeśli nie mierny...), do tego schematyczny i przewidywalny, niemniej jednak z pewnością znajdzie swoją niszę na naszym rodzimym rynku weekendowej rozrywki. W swoim głównym przekazie wybrzmiewa jako niemalże prawicowa agitka, skupiająca jak w soczewce niemal wszystkie obawy i intuicje krytyków III RP.

Janusz Gajos w filmie "Solid Gold"
Janusz Gajos w filmie "Solid Gold"
fot. mat.pras.

Zaskakujące? Być może, ale trudno nie zauważyć, że jedną z głównych myśli, jaką przekazuje Bromski, snując opowieść o Polsce za czasów afery Amber Gold (nawiązania są więcej niż jednoznaczne), jest ta potwierdzająca najgorsze przeczucia tropiących układy i układziki po roku 1989. Jak bowiem inaczej nie interpretować fabularnej historii o rosnącej z rozmachem piramidzie finansowej, którą pociągają za sznurki szemrani biznesmeni z politycznymi układami? Gdyby komuś było mało, to wspomniani macherzy i tak są tylko pionkami w grze... emerytowanych wojskowych oficerów (SB lub WSW) w charakterystycznych pulowerkach i prochowcach. 

W tej logice "Solid Gold" jest ewidentnym nawiązaniem, momentami wręcz kopiującym w skali 1:1 rozwiązania z takich filmów jak "Układ zamknięty" czy "Uwikłanie". Gdy esbecki generał (w niezłej roli Olgierda Łukaszewicza) rzuca do trzęsącego trójmiejskim półświatkiem Tadeusza Kaweckiego (Andrzej Seweryn): "Raz z nami, na zawsze z nami”, rzucając mimochodem, że "ci z listy najbogatszych Polaków zaczynali z nami", nawet najbardziej zagorzały zwolennik Komitetu Obrony Demokracji nie może mieć złudzeń, że wyjdzie z innym niż "pisowski" przekazem. Na tym tle niemal jeszcze większego smaku nabiera dyskusja wokół samego filmu i jego potencjalnego wpływu na wynik minionych wyborów parlamentarnych (w końcu to dlatego ostatecznie film trafił do kin w piątek, a nie jak pierwotnie planowano - 11 października). 

No dobrze, powie ktoś nie bez racji, przesłanie przesłaniem, ale co z filmem? Czy ukazanie macek ośmiornicy z pogranicza mafii, polityki, samorządu i służb specjalnych wystarczy, by stworzyć niezłe dzieło artystyczne? Niestety, tym razem nie idzie to z sobą w parze. Bromski poszedł na skróty, tworząc poprawny, ale w gruncie rzeczy niewybijający się niczym szczególnym obraz sensacyjny, jakich wiele na mapie polskiego kina. Scenariusz snutej opowieści jest przewidywalny, oparty o zgrane do bólu role (jak dobrego emerytowanego gliny - w tej roli Janusz Gajos), a drugoplanowe postaci są momentami wręcz absurdalnie nieautentyczne. Widać to zwłaszcza w kontraście - o ile stara gwardia (wspomniani Łukaszewicz, Gajos i Seweryn) dają radę, utrzymując film na dobrym artystycznym poziomie, o tyle młodsi koledzy wspomnianego tercetu (Piotr Stramowski, Mateusz Kościukiewicz) nakreśleni są w zasadzie kabaretowo, choć w założeniu mają straszyć widza. Kobiece role Marty Nieradkiewicz i Danuty Stenki są niezłe, ale i im brakuje czegoś do sforsowania bram przeciętnej poprawności. 

Momentami fabuła zakręca całkiem interesująco, by niestety za chwilę znów wrócić na nudnawe tory. Akcja jest zbyt przeciągnięta, szarpana, a szkicowane wątki nie tworzą spójnej całości. Symbolem niech będzie spotkanie rosyjskiej mafii, która próbuje wywierać presję na gdańskich gangsterów - nie jest ani straszne, ani nie wnosi przesadnie wiele do fabuły. Bromski wrzuca w ten sposób do filmowego barszczu szereg scenariuszowych grzybów, które od biedy można potraktować jako mrugnięcia okiem reżysera, ale jest tego zbyt dużo, a do tego w sposób przerysowany, a momentami przaśny. 

Opowieść o aferze Amber Gold to temat absolutnie filmowy - wie o tym każdy, kto choć na podstawowym poziomie zapoznał się z działalnością komisji śledczej kierowanej przez Małgorzatę Wassermann. Jacek Bromski nie skorzystał z tego dorobku, idąc na fabularne skróty, a przy tym okraszając swój przekaz poziomem artystycznym, który z wielką sympatią można nazwać ledwie umiarkowanym. Zawsze dobrze jest popatrzeć na jak zwykle świetnych Seweryna, Gajosa czy Łukaszewicza, sympatycy prawicy mogą zostać mile połechtani wizją Polski, jaką pokazuje "Solid Gold", ale jeśli to nie brzmi dla państwa zachęcająco, to dwie i pół godziny w kinie można chyba przeznaczyć na inny film. 

Ocena: 5/10

 



Źródło: niezalezna.pl, PAP

#Solid Gold #Jacek Bromski #Janusz Gajos #Andrzej Seweryn

Magdalena Fijołek