Fani polskiego kina powoli przyzwyczajają się, że świąteczny okres na ekranach można wyczuć dzięki serii \"Listy do M.\" - filmom, które wyrobiły sobie bardzo specyficzne miejsce na mapie produkcji nad Wisłą. I nie inaczej jest w przypadku trzeciej części tego romantycznego cyklu, choć pierwsza połowa listopada to chyba jednak nieco przedwczesny termin na ogłaszanie atmosfery Bożego Narodzenia.
Zostawmy jednak kalendarz nieco z boku, ponieważ niezależnie od daty premiery "Listy do M." cieszą się niesłabnącą popularnością i biją rekordy frekwencji. Tak będzie zapewne i tym razem, bo choć schemat i scenariusz filmu Tomasza Koneckiego jest do bólu przewidywalny, to wzruszenie i błogość, jakie przynosi trzecia część popularnej serii rekompensują dość oczywisty przebieg fabuły. A ta - jak zwykle w "Listach do M.", co jest tutaj zaletą, a nie wadą - skupia w sobie kilka historii miłosnych i rodzinnych, które gdzieniegdzie przeplatają się ze sobą - rzecz jasna w dniu Wigilii świąt Bożego Narodzenia. I znów, nikt nie będzie czuł się zaskoczony, gdy Melchior (Tomasz Karolak) będzie musiał odnaleźć nie tylko zagubionego syna, ale i ojca sprzed lat, radiowa prezenterka Karolina (Magdalena Różczka) trafi na zaskakującą miłość swojego życia, a Wojciech (Wojciech Malajkat) zmagał się będzie z traumą po śmierci żony.
Całość rozkręca się dość opornie i gdy wydaje się, że film wejdzie w koleiny kolejnego oderwanego od życia serialu TVN, "Listy do M. 3" znajdują właściwe tory i sprawnie prowadzą widza po naiwnych i tkliwych, ale i serdecznych perypetiach bohaterów. Oczywiście, męczy nieco nachalność sponsorów i kryptoreklamy, niecierpliwi powracający wątek zagubionej miłości i poszukiwania człowieczeństwa w zagonionej na zabój Warszawie, liczba swetrów z reniferami i ozdób może przyprawić o zawrót głowy, ale... od tego przecież są "Listy do M.". Od zabrania widza w znaną i lubianą atmosferę czułości i świat, w którym na końcu zawsze wygrywa dobro. A to niezmiennie jest największą zaletą tej serii filmów, które na tle wyszukanych i przekombinowanych produkcji zachwycają swoją prostotą.
Jeśli ktoś oczekuje filmowej rewolucji, wysublimowanych dowcipów i oryginalnych historii - powinien szukać czegoś innego. Ale ci, którzy oczekują od "Listów do M." delikatnego natchnienia przed zbliżającym się okresem (przed)świątecznym, z całą pewnością nie będą zawiedzeni. Tym bardziej, że produkcja okraszona jest nastrojową muzyką, przy której bezbronni stają się nawet widzowie o najtwardszych sercach.
Powie ktoś - to wszystko płytkie, nieprawdziwe i przewidywalne. To wszystko prawda - ale zarazem dalej magiczne, pełne uroku i wzruszające. Czyż nie tego oczekujemy od filmów opowiadających o wyjątkowości Świąt?
Film trafi do kin 10 listopada.