W ogólnoeuropejskiej ankiecie reżyserów wszech czasów mieści się w wielkiej siódemce europejskiego kina: Fellini, Besson, Antonioni, Godard, Bergman, von Trier, Almodóvar. Ma swój własny estetyczny styl. Kocha swoich aktorów i ich wznosi. W 1994 r. odkrył dla świata Natalie Portman, obsadzając ją w roli Matyldy, dziewczynki, która zaprzyjaźnia się z zawodowym mordercą. Oprócz niej na ekranie w tym niesamowitym filmie – Jean Reno i Gary Oldman w jednej ze swoich najlepszych ról. Trzy lata później nakręcił zwariowany galimatias gatunkowy, w którym SF miesza się z komedią, kinem przygodowym i fantastyką. W roli głównej Bruce Willis, a partnerują mu znów Gary Oldman, który kradnie show, i piękna Milla Jovovich, ówczesna ukochana reżysera.
Besson jest nie tylko geniuszem reżyserskim. Również scenariuszowym. Jego są też: „13 dzielnica”, „Transporter”, „Taxi”, „Fanfan Tulipan” i „Yamakasi”. Besson wyznacza trendy, otwiera ścieżki dla nowych kinowych realizacji. Ale też otwiera się na swoje największe fascynacje. Bo nie tylko komercyjne kino wykorzystuje Bessona, również Besson potrafi wykorzystać megamaszynę komercyjną. Zdobył z wielkim trudem pieniądze i w filmie „Wielki błękit” przelał całą swoją miłość do oceanu, nad którym spędził dzieciństwo. Mimo specyficznej narracji jest to dzieło wybitne. Wspaniałe zdjęcia Carla Variniego, zwłaszcza podwodne, zapierają dech w piersiach. To pod wieloma względami najważniejsze arcydzieło Bessona. Znam ludzi, którzy mówią, że zaprowadziło ich w rejony mistyczne. Może jest jeszcze dwóch, może trzech współczesnych reżyserów, którzy mogą się poszczycić takimi dokonaniami.
Luck Besson tworzy swoim dziełem przestrzeń, której dotąd nie było w popkulturze. Odziewa w realistyczne rysy („Leon zawodowiec”) najgłębsze marzenia o sprawiedliwości, czyniąc sztukę filmową, może pierwszy raz, narzędziem wspólnej wyobraźni w Europie, dzięki której możemy doświadczać zbiorowej katharsis sprawiedliwości. Mimo swoich ograniczeń, mimo ofiary śmierci, dobro zwycięża. Ma twarz malutkiej Natalie Portman. I każdy w to wierzy. Tak. Luc Besson był w stanie dzięki popkulturze dotknąć najwyższych sfer zrozumienia, których nie potrafili dostąpić artyści genialnego pióra i miękkiej godności.