Machulski świetnie bawi się historią. We współczesną akcję umiejętnie wplata wątki z XI, XVI, XIX i XX w. Oś wydarzeń osadza w Lublinie, pokazując widzowi uroki i zabytki miasta – od Zamku i muzeum z pięknymi dziełami sztuki, kaplicą Trójcy Świętej, przez klimatyczne uliczki na Starym Mieście, aż po współczesne luksusowe obiekty. Nikomu nie umknie fakt, że Lublin obchodzi w tym roku 700-lecie. Promocja miasta (w zamian za 900 tys. zł do budżetu filmu) wyszła Machulskiemu doskonale, choć to tylko tło dla dość ciekawej, trzymającej w napięciu akcji.
Główne role reżyser powierzył Andrzejowi Zielińskiemu, Oldze Bołądź, Aleksandrze Domańskiej, Michałowi Żurawskiemu i Jackowi Braciakowi. Zabrakło mi ostrości Olgi Bołądź ze „Służb specjalnych” i pazura u Domańskiej. Zieliński za to jako Bruno Volta, spin doctor bez skrupułów, wypadł w swojej roli idealnie. Volcie się wierzy i choć jest tu czarnym charakterem – jego postać się lubi. Podobnie zresztą jego ochroniarza Dychę, w którego wcielił się Żurawski. Publiczność najbardziej bawi zdecydowanie Jacek Braciak jako nierozgarnięty polityk Kazimierz Dolny. Lider Partii Socjalistyczno-Narodowej zamierza wygrać wybory prezydenckie, a potem... przywrócić w Polsce monarchię. Jego udziałem są najśmieszniejsze sceny w filmie, w którym – jak na komedię – ciut zabrakło okazji do salw śmiechu.
Nie spodziewam się po „Volcie”, że teksty z niej będą powtarzane jako kultowe, jak to było w wypadku „Seksmisji” czy „Kilera”. Machulski daje za to prztyczek w nos politykom ze zbyt wygórowanymi ambicjami. Megalomanię, brak wykształcenia, lapsusy językowe Dolnego można spokojnie przypisać kilku znanym postaciom ze świata polityki. Dostaje się również tym, którzy bez zastanowienia podają dalej znalezione w sieci fake newsy. Zamiast hasła „wujek Google prawdę ci powie” proponuje dewizę „warto się uczyć historii”.
Reklama