(…) Myśl o zbrojnym zrywie pojawiła się w najgorętszych głowach już na początku 1866 roku. Rozważano nawet plan ataku na Irkuck, który odrzucono z uwagi na obecność w tym mieście czterotysięcznego garnizonu rosyjskiego. Jakieś pojedyncze sygnały o konspiracji polskich zesłańców musiały dotrzeć do Rosjan, gdyż postanowili rozparcelować Polaków i podjęto decyzję, aby w drugiej połowie czerwca wysłać kilkuset skazańców do budowy drogi wokół jeziora Bajkał.
Rozlokowano ich w kilku miejscowościach: Śnieżnej, Miszysze, Murynie, Kułtuku. W zasadzie słowo miejscowości to w tym wypadku nadużycie, były to właściwie stacje pocztowe z nielicznymi chatkami rybackimi. Całości dopełniały wspomniane szałasy wzniesione przez katorżników. 721 zesłańców pilnowało 127 żołnierzy (głównie kozaków). (…) wystąpienie Eljaszewicza w Kułtuku czyli rozbrojenie kozackich straży, stało się faktycznym początkiem powstania, od tej chwili nie było już odwrotu. Następnego dnia do oddziału Eljaszewicza przyłączyli się zesłańcy-katorżnicy z Murynu i Miszychy. Uzbrojenie powstańców było naprawdę fatalne, np. sześćdziesięciu ludzi, których przyprowadził Szaramowicz – jak wspomina Wilhelm Buksztat – „uzbrojonych było w kosy, piki i kilka karabinów”. Na czele powstania stanął Gustaw Szaramowicz. Niestety tych, którzy ostatecznie chwycili za broń, była garstka. Z 721 zesłańców rozlokowanych w nadbajkalskich osadach na udział w walce zdecydowało się około 250. Szefem sztabu tej niewielkiej powstańczej armii został Narcyz Celiński. Powstańcy podzieleni zostali na cztery odziały: dwa szumnie nazwano kompaniami strzelców, chociaż większość z nich uzbrojona była w broń myśliwską i rewolwery, a tylko nieliczni w odebrane kozakom karabiny wojskowe. Na czele tych kompanii stanęli Arcimowicz i Władysław Kotkowski. Trzeci oddział, dowodzony przez Leopolda Eljaszewicza, wyposażony był jedynie w kosy, lance i drewniane pałki. Czwarty – to jazda Jakuba Reinera.
Pierwsze godziny powstania mogły wzbudzić nadzieję. Zaskoczenie było zupełne, władze rosyjskie nie zakładały, że Polacy zdecydują się na podjęcie tak beznadziejnej walki. Straże rosyjskie dawały się rozbroić prawie bez oporu, a rosyjscy oficerowie, którym rekwirowano broń, konie i pieniądze, patrzyli zdumieni, ale i przerażeni, na kwity, które dumnie wręczał im Szaramowicz, podpisując się jako naczelnik Legionu Wolnych Polaków na Syberii. Te kwity z napisem Syberyjski Legion Wolnych Polaków były chyba najwspanialszym symbolem tego powstania, a dla jego uczestników stanowiły niemal relikwię, równą tej, jaką kilka lat wcześniej w czasie Nocy Styczniowej, była trójdzielna pieczęć z wizerunkami Orła, Pogoni i Archanioła.
Czy podjęta walka była szaleństwem? Ze wspomnień tych którzy przeżyli wynika, że warto było zapłacić każdą cenę za te cztery dni wolności. Niestety, liczba powstańców już nie wrosła, a otaczały ich coraz większe siły rosyjskie, w tym część garnizonu irkuckiego, oddział żołnierzy rosyjskich przerzucono nawet statkami parowymi przez Bajkał.
Po kilku potyczkach i niewielkich, ale spektakularnych sukcesach, do decydującego starcia doszło 28 czerwca w bitwie pod Miszychą. Było to ostatnia walka na Syberii, a może traktować ją trzeba jako ostatnią bitwę Powstania Styczniowego? Pomimo wyraźnej przewagi liczebnej Rosjan i ich świetnego uzbrojenia powstańcy pełni byli optymizmu. Jak wspomina Piotr Deręgowski, większość „oczekiwała nadejścia chwili, w której pod przewodnictwem Szaramowicza i Celińskiego zada cios nienawistnym ciemięzcom”. Słabo uzbrojona i źle wyszkolona garstka powstańców nie miała jednak szans w starciu z regularnym wojskiem. Bitwa zakończyła się zwycięstwem Rosjan. W tej bitwie i wcześniejszych starciach zginęło 18 Polaków. Chociaż mówi się często, że nadzieja umiera ostatnia, nad Bajkałem spoczęła ona w grobie wraz z poległymi pod Miszychą.
Fragment tekstu śp. Andrzeja Wrońskiego, opublikowany w dodatku Gazeta Polska. Historia. Drogi do niepodległości
Reklama