Jednym z najważniejszych tematów, które mogą zdominować nadchodzącą kampanię wyborczą, będzie wpływ polityki klimatycznej na kieszenie zwykłych Polaków. Wprowadzenie systemu ETS mocno je nadwyrężyło. Wprowadzenie ETS2 może je ostatecznie wyczyścić do zera - pisze Filip Rdesiński w "Gazecie Polskiej".
ETS to inaczej system handlu prawami do emisji dwutlenku węgla. Powstał w Unii Europejskiej w związku z założeniami „protokołu z Kioto”. Protokół ten, będący wynikiem prac ONZ, zakładał ponadnarodową walkę ze skutkami globalnego ocieplenia. Jednym ze zobowiązań, jakie zostały na mocy tego protokołu podpisane, było zobowiązanie do redukcji gazów cieplarniach na czele z CO2. System ETS w największym skrócie polega na tym, że państwa członkowskie Unii Europejskiej otrzymują pakiety uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Uprawnienia te sprzedają, a pozyskane z tego tytułu pieniądze powinny przeznaczać na transformację energetyczną. Zobowiązane do kupowania tych uprawnień są firmy energochłonne i producenci energii. Koszt pozyskania tych uprawnień następnie wrzucają w cenę produktu bądź wyprodukowanej energii. Cel takiego działania jest prosty. Zmusić firmy do odchodzenia od emisyjnych źródeł energii, a państwa członkowskie – do ostatecznej rezygnacji z wysoko emisyjnej energetyki. Z roku na rok pakiety są coraz mniejsze. Ostatecznie ma ich nie być wcale, a gospodarka Unii Europejskiej ma być całkowicie zeroemisyjna. W finalnym efekcie europejskie firmy przestawione na tanią, zieloną energię mają być bardziej ekologiczne i konkurencyjne.
Lewackie programy mają jednak to do siebie, że są piękne jedynie w teorii. W zderzeniu z praktyką okazuje się, że potrafią narobić więcej szkód niż pożytku. Dokładnie tak jest z polityką klimatyczną promowaną przez liberalno-lewicowe salony. Systemem ETS, Zielony Ład, FitFor 55 – to ideologiczne potworki, których negatywne skutki odczuwać będzie kilka pokoleń Europejczyków. Wypuszczenie na giełdę uprawnień ETS już na samym początku spowodowało chaos związany z działaniami spekulantów i sztuczne windowanie cen. Unia musiała coraz bardziej uszczelniać system, co nie zapobiegło jednak nadużyciom i wzrostom cen prądu. Zbyt małej kontroli poddano też rządy państw członkowskich, które pod rozliczenie się z transformacji energetycznej wrzucały wszystko, co tylko dało się pod nie podciągnąć. Nie przybliżało to gospodarek tych państw do celu zeroemisyjności, a jedynie zwiększało kreatywność rządów w księgowaniu środków ze sprzedaży uprawnień. Większość z nich szła na zasypywanie dziur budżetowych związanych z transferami socjalnymi. Tylko niewielka ich część realnie służyła zmianie miksu energetycznego. ETS prowadziło też do schładzania gospodarek należących do wspólnoty. Zwiększające się w szybkim tempie ceny energii, przy jednoczesnym zwiększeniu zapotrzebowania na nią, doprowadziły do podniesienia zarówno kosztów produkcji, jak i cen wypuszczanych na rynek produktów. W praktyce zmniejszając konkurencyjność firm z obszaru Unii Europejskiej. Dość powiedzieć, że prawie połowa ceny prądu dla dużego przemysłu w Polsce to koszt opłat emisyjnych. Konkurencyjne do europejskiej gospodarki USA, Indie, Chiny, itp. wprowadziły dużo mniej dotkliwe regulacje klimatyczne.
Zważywszy na niższe koszty pracy, szczególnie w państwach azjatyckich, powoduje to, że firmy z obszaru Unii Europejskiej znalazły się w odwrocie.
Jaka może być recepta na taką sytuację? Kolejny etap rewolucji i dokręcanie śruby. Przed nami ETS2.
Tym razem nie tylko duże firmy będą obciążone „podatkiem od powietrza”. Zapłacą także mniejsze przedsiębiorstwa, do tej pory zwolnione z zakupu praw do emisji. Obłożony opłatami zostanie transport. Na celowniku znajdą się również gospodarstwa domowe. Co to wszystko w praktyce oznacza?
Opodatkowanie transportu odbędzie się najprawdopodobniej poprzez zwiększenie kosztu paliwa. Z pobieżnych analiz wynika, że jego cena może wzrosnąć o jedną czwartą. Zapłacą za nie głównie mniej zamożni posiadacze starszych modeli aut, których nie będzie stać na nowego elektryka.
Regulacja ta uderzy także w osoby korzystające z transportu publicznego, za który opłaty znacząco wzrosną. Oznaczać to będzie wykluczenie komunikacyjne dla mniej zamożnej części społeczeństwa. W oczywisty sposób wzrost ceny paliwa przełoży się też na ceny transportu w handlu i produkcji, a co za tym idzie – drożyznę w sklepach. I tu znowu najbardziej odczują to najmniej zamożni obywatele. Znacząco wzrosną opłaty za prąd, gaz i ciepłą wodę. Podobnie rzecz się ma z cenami węgla opałowego. Tu też można spodziewać się wzrostu cen o jedną czwartą. Drożyzna dotknie nas nie tylko jeśli chodzi o opłaty za mieszkania, ale dotyczyć będzie także wzrostu cen samych mieszkań. W górę pójdą bowiem znacząco ceny materiałów budowlanych. Dziś już i tak niedostępne dla większości Polaków nowe lokum, stanie się dobrem jeszcze bardziej luksusowym. Olbrzymie koszty opłat emisyjnych poniesie rolnictwo. W oczywisty sposób przełoży się to na ceny i tak już drogich podstawowych produktów żywnościowych.
ETS2 oznaczać będzie dla społeczeństwa znaczące obniżenie poziomu życia, a dla sporej jego części spadnięcie do poziomu ubóstwa.
Eurobiurokraci mają tego świadomość. Zaplanowali więc mechanizmy łagodzące skutki społeczne, poprzez wprowadzenie Społecznego Funduszu Klimatycznego. W praktyce oznacza to wpuszczenie komunizmu tylnymi drzwiami. Za pomocą opłat emisyjnych zabiorą obywatelom pieniądze, żeby redystrybuować je w sposób uznaniowy, mając przy tym doskonałe narzędzie kontroli. Drobny przemysł, już i tak odczuwający skutki wysokich cen energii, zostanie dobity wzrostem cen transportu i zmuszony do zakupu praw emisyjnych. Oznaczać to będzie zamykanie biznesów lub przenoszenie ich do miejsc wolnych od opłat. Na to jednak Unia Europejska też znalazła sposób i zamierza wprowadzić „cła węglowe”. W praktyce ich wprowadzenie równoznaczne będzie wypowiedzeniu wojny celnej reszcie świata. Taki scenariusz może zakończyć się w jeden możliwy sposób. Upadkiem europejskiej gospodarki.
Państwem najbardziej obciążonym kosztami transformacji energetycznej w Unii Europejskiej jest Polska. Ze względu na to, że około 70 proc. energii nasz kraj pozyskuje z węgla, już dziś płacimy najwięcej za prąd w całej wspólnocie. Te koszty będą tylko rosnąć. Nie zastąpimy w krótkim czasie naszych elektrowni węglowych zeroemisyjnym atomem. Szybka budowa na wielką skalę siłowni wiatrowych i fotowoltaicznych nie zmieni radykalnie udziału zielonej energii w naszym miksie energetycznym. Tymczasem wiele rodzimych firm już dziś ze względu na ceny prądu łapie głęboką zadyszkę.
Mogą one nawet nie dotrwać do planowanego wstępnie na lata 2027–2028 wprowadzenia regulacji ETS2. A co dopiero mówić o funkcjonowaniu po ich wejściu w życie. Dlatego rząd Donalda Tuska próbuje odwlec ich wprowadzenie o kolejne trzy lata. Nawet przez myśl ekipie rządzącej nie przejdzie, że można z nich zrezygnować, czyli zatrzymać to zielone szaleństwo. Ekologizm, jak komunizm, na tyle mocno wrył się w umysły salonowców, że nie dopuszczają oni myśli o tym, że jedynym sposobem na uniknięcie kolizji ze ścianą jest zmiana kierunku jazdy, a nie wciśnięcie hamulca. Przy obecnym stanie gospodarki europejskiej, dotkniętej skutkami pandemii i wojny na Ukrainie, przydałoby się też zawiesić stosowanie ETS1. To już jednak zakrawałoby na herezję. Unia Europejska miała być przestrzenią rozwoju i bogacenia się państw członkowskich, a nie drogą do systemowego samobójstwa w imię ideologii.
#Bełchatów #KlubyGazetyPolskiej | Tłumy na spotkaniu z @TomaszSakiewicz, Piotrem Grochmalskim oraz Pawłem Piekarczykiem. pic.twitter.com/2P3fUNfB5M
— Kluby "Gazety Polskiej" (@KlubyGP) December 9, 2024