Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Gospodarka

Po trupach do celu. Komisja Europejska bezprawnie pozbawi Polskę miliarda złotych rocznie?

Nawet miliard złotych rocznie może stracić polski budżet na bezprawnej decyzji Komisji Europejskiej. Bruksela chce zakazać sprzedaży aromatyzowanych (mentolowych) wkładów tytoniowych do tzw. podgrzewaczy tytoniu. Zdaniem prawników KE nie ma jednak podstawy prawnej do wydania takiego zakazu i przekracza kompetencje przyznane jej przez państwa członkowskie. Bruksela idzie jednak po trupach do celu i udaje, że problemu nie widzi. Nie traci też czasu, bo zakaz chce przypieczętować już w najbliższych tygodniach - jak wynika z informacji, do których dotarła redakcja Niezalezna.pl. To paradoks, że państwa członkowskie broniąc własnej suwerenności prawnej, muszą stać na straży unijnego prawa. I upominać Brukselę, aby przestrzegała przepisów, które sama stworzyła. Pytanie czy państwa UE mają dziś dość odwagi, żeby to zrobić. Odpowiedź poznamy w najbliższych dniach.

Autor: Maciej Pawlak

Bruksela narzuciła państwom członkowskim szalone tempo konsultacji. Zamiast zwyczajowych 2 miesięcy, dała im niecałe 3 tygodnie na odniesienie się do propozycji i zgłoszenie uwag do planowanego zakazu. W razie braku sprzeciwu krajów członkowskich UE, zakaz wejdzie w życie najpewniej w sierpniu lub wrześniu przyszłego roku.

W Polsce zakaz dotknie około miliona konsumentów. Po przyszłorocznych wakacjach nie kupią już w sklepach mentolowych wariantów wkładów tytoniowych do podgrzewania. Sami konsumenci nie zamierzają jednak siedzieć cicho. Pod petycją sprzeciwiającą się zakazowi KE podpisało się blisko 25 tys. z nich.

Szacunkowy udział mentolowych wariantów wkładów do podgrzewania sięga 70% całkowitej sprzedaży takich wyrobów w Polsce. Dla Ministerstwa Finansów przekłada się to w praktyce na około 1 miliard złotych utraconych wpływów rocznie z tytułu akcyzy i VAT-u na te produkty.

Nieco ponad 2 lata temu w życie wszedł w Polsce inny zakaz, forsowany przez eurokratów. Komisja Europejska zabroniła sprzedaży papierosów mentolowych na terenie całej UE. Jednym z państw, w które zakaz uderzał najmocniej, była właśnie Polska. Nad Wisłą udział papierosów mentolowych w sprzedaży papierosów ogółem był jednym z najwyższych w UE: sięgał ok. 30%. Dlatego rząd w Warszawie wynegocjował wcześniej z Brukselą 4-letni okres przejściowy, odraczając utratę wpływów budżetowych z akcyzy i VAT-u i zabezpieczając ekonomiczne interesy fiskusa.

Przy nowym zakazie Komisja Europejska nie zamierza czekać 4 lat, a co najwyżej rok. Jej tempo procesowania zmian budzi jednak kontrowersje w branży handlowej oraz wątpliwości prawników.

Ucierpi polski handel

Polska Izba Handlu przewiduje, że nowy zakaz z Brukseli uderzy po kieszeni właścicieli mniejszych sklepów:

– Wyroby tytoniowe są ważną kategorią sprzedaży w handlu detalicznym. W niektórych sklepach generują nawet do około 40% obrotów. Komisja Europejska, krótko po zakazaniu sprzedaży papierosów mentolowych, kolejny raz uderza w polski handel. Zakaz sprzedaży aromatyzowanych tytoni do podgrzewania może negatywnie wpłynąć na przychody zwłaszcza najmniejszych przedsiębiorców w tym i tak trudnym gospodarczo czasie

– komentuje pomysł KE Maciej Ptaszyński, Wiceprezes Polskiej Izby Handlu.

Ptaszyński przypomina, że zakaz sprzedaży papierosów mentolowych nie przyniósł UE zakładanego rezultatu. Zamiast rzucić papierosy – na co liczyła Komisja – polscy palacze palą je dalej. Tyle tylko, że już nie te mentolowe, a zwykłe. Prozdrowotny efekt unijnego prawa okazał się więc mizerny.

Jako dowód Ptaszyński przytacza badanie CBOS, zgodnie z którym zniknięcie papierosów mentolowych z półek sklepowych spowodowało, że tylko 10% kupujących je palaczy przestało palić. Blisko połowa zaczęła natomiast palić zwykłe papierosy. Co piąty kupuje wkładki aromatyzujące, żeby zwykłe papierosy przerabiać na mentolowe. Już w pełni legalnie.

– Założenie, że poprzez odgórne zakazywanie sprzedaży jakichkolwiek używek rozwiąże się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, problem ich konsumpcji, jest pewną formą lekceważenia konsumentów. Z uwagi na rosnącą świadomość zakupową, dużo bardziej skutecznym narzędziem oddziaływania na wybory konsumentów byłaby przejrzysta i oparta na dialogu komunikacja lub, jeżeli już coś koniecznie musi opierać się na zakazie, zachowanie odpowiednich okresów przejściowych. Tak, aby handel i konsumenci mogli się do tych zmian dostosować. Od lat jako Izba apelujemy, by wszystkie legislacje gospodarcze zapewniały odpowiednio długie vacatio legis. Zakazywanie konsumentom dostępu do legalnych przecież jak dotąd towarów nigdy niczego nie rozwiązało. Za to zawsze stwarzało poważne problemy dla przedsiębiorców i ryzyko obchodzenia prawa

– kwituje pomysł Brukseli Maciej Ptaszyński z Polskiej Izby Handlu.

Z kolei Przemysław Ruchlicki z Krajowej Izby Gospodarczej naświetla ekonomiczne ryzyka unijnego zakazu:

– Ten zakaz uderza we wszystkich uczestników rynku: i konsumentów, i przedsiębiorców, i polskiego fiskusa. Tracą wszyscy. Z jednej strony milion konsumentów traci dostęp do produktu, który w świetle nauki i regulacji w wielu innych krajach uznaje się za mniej szkodliwy od papierosów. Z drugiej strony tracą przedsiębiorcy, bo ten zakaz spowoduje spadki w sprzedaży produktów tytoniowych, co odbije się w szczególności na małych sklepach. Z trzeciej strony traci fiskus, bo zmaleją wpływy z akcyzy i VAT-u do budżetu państwa. Trudno wskazać zwycięzcę pomysłu KE. Chyba że cieszy nas dodatkowy zysk dla przemytników, w co szczerze wątpię

– mówi Przemysław Ruchlicki, zastępca dyrektora w Biurze Polityki Gospodarczej KIG.

Ekspert KIG podkreśla również, że zachowanie konsumentów po wprowadzeniu takiego zakazu stoi pod dużym znakiem zapytania:

– Część konsumentów takich wyrobów, podobnie jak było to po zakazie sprzedaży papierosów mentolowych, będzie kupować ich warianty niesmakowe. Co z pozostałymi? Niektórzy mogą zrobić zdrowotny krok w tył i wrócić do papierosów. To zła wiadomość dla resortu zdrowia. Inni mogą kupować zakazane wyroby spod lady, od przemytników. To zła wiadomość dla resortu finansów. Nie mówimy tu o przysłowiowych „bazarach”, ale o możliwości zakupu takich produktów np. na forach internetowych. To nowa, cyfrowa forma czarnego rynku, będąca dziś w dużej mierze poza zainteresowaniem służb. Musimy się pogodzić z tym, że część osób świadomie chce palić i z tego nałogu nie zrezygnuje. Pytanie czy w tej sytuacji nie warto byłoby im zostawić mniej szkodliwy zamiennik do papierosów?

– pyta Przemysław Ruchlicki.

Unia na bakier z własnym prawem?

Wątpliwości co do podstawy prawnej dla zakazu KE mają też eksperci prawa międzynarodowego i finansowego.

Prof. Artur Nowak-Far ze Szkoły Głównej Handlowej, publicznie zwracał uwagę, że pomysł KE może stwarzać niebezpieczny precedens prawny dla państw członkowskich.

Jego zdaniem Bruksela stosuje tu „unik legislacyjny”, dążąc do wprowadzenia zakazu w sposób sprzeczny z unijną procedurą. W treści aktu delegowanego (odpowiednika polskiego rozporządzenia) bezzasadnie wprowadza bowiem pojęcie „podgrzewanych wyrobów tytoniowych”, którego nie ma w głównej dyrektywie tytoniowej (czyli w odpowiedniku polskiej ustawy).

Główny dokument KE mówi bowiem o kategorii „nowatorskich wyrobów tytoniowych”, dla której „podgrzewane wyroby tytoniowe” są jednym z przykładów:

– Proponowane nowe rozwiązanie legislacyjne wprowadza szereg nowych pojęć, nieujętych w delegującej dyrektywie tytoniowej. Dotyczy to zwłaszcza samej definicji podgrzewaczy tytoniu. Projekt dyrektywy delegowanej zawiera definicję właśnie tych produktów, ale jest to działanie bez podstawy w dyrektywie tytoniowej i właściwie bez szczególnego sensu legislacyjnego (...) Akt delegowany nie może bez wyraźnego upoważnienia tworzyć siatki własnych pojęć legislacyjnych, która byłyby inna niż ta ustalona w akcie delegującym, gdyż w ten sposób Komisja mogłaby manipulować zasadniczym obszarem regulacji

– zauważa prof. Artur Nowak-Far z SGH, w swoim felietonie w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. I dodaje, że nie wróży dobrej przyszłości takiemu aktowi prawnemu.

Na podobne błędy legislacyjne KE zwracał wcześniej uwagę prof. Piotr Zapadka, Kierownik Katedry Prawa Finansowego WPiA na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie:

– Komisja Europejska nie może korzystać z prawa do wydania dyrektywy delegowanej w sprawie zakazu stosowania aromatów w taki sposób, iż wprowadza dość zasadniczą zmianę do dyrektywy głównej. Takiego mechanizmu nie obejmuje bowiem zakres „oddelegowania”. W szczególności dyrektywa delegowana nie powinna wprowadzać nowych definicji legalnych, które stały albo w sprzeczności z istotą (ratio legis) dyrektywy głównej, albo wykraczałyby poza swoistą „legitymację”, która z niej wynika

– tłumaczył prof. Piotr Zapadka.

Zwraca uwagę, że w polskim systemie kontroli wydawanych przez KE aktów delegowanych mamy do czynienia z pewną luką prawną. Przyjęcie aktu delegowanego KE, wywołującego bezpośrednie skutki prawne w polskich przepisach, nie wymaga uzyskania na to zgody ani Rady Ministrów, ani Parlamentu.

Wątpliwości co do natury prawnej zakazu KE podnosiła także prof. Elżbieta Chojna-Duch z Katedry Prawa Finansowego WPiA Uniwersytetu Warszawskiego:

– Wprowadzenie w dyrektywie zmian za pomocą aktu prawnego niższego rzędu, który nie przechodzi ścieżki legislacyjnej przewidzianej dla dyrektywy, jest sprzeczne z prawem. Komisja nie może samodzielnie wyznaczać ram swego funkcjonowania lub zmieniać przepisów dyrektyw, gdyż oznaczałoby to wejście w kompetencje zastrzeżone, czyli działanie poza prawem i poza kompetencjami (ultra vires)

– zauważa była wiceminister finansów. Jej zdaniem Polska powinna dziś wskazać „jasno i klarownie”, że KE nie ma podstaw prawnych do wydawania takiego zakazu lub poprzeć wątpliwości prawne, zgłaszane wcześniej w tym obszarze przez inne państwa członkowskie.

 

Autor: Maciej Pawlak

Źródło: redakcja