Od wielu lat włoska gospodarka zmaga się rosnącym długiem publicznym, a sytuacji nie poprawił również czas pandemii, który wyjątkowo mocno dotknął ten południoeuropejski kraj. Sytuacja we Włoszech może rzutować na całą strefę euro. Bloomberg ostrzegał niedawno, że podnoszenie stóp i wymuszanie reguł fiskalnych może postawić "włoską gospodarkę na głowie", a to może spowodować spadek całej gospodarki strefy euro.
Leon Podkaminer, doradca prezesa NBP, w opinii przedstawionej na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" uznał, że poza czynnikami "pozaekonomicznymi" wynikającymi z "charakteru narodowego" Włochów, na gospodarkę państwa na Półwyspie Apenińskim duży wpływ miało wprowadzenie euro oraz polityka gospodarcza Niemiec jako "centralnego kraju" eurolandu.
Zdaniem doradcy Adama Glapińskiego, można mówić o "cudzie włoskim", który trwał do roku 2000. Porównuje go z "cudem niemieckim", wskazując, że Włochy przewyższały Niemców pod względem wydajności pracy, jednak dopiero upadek systemu Bretton Woods w latach 70. doprowadził do różnic w poziomie inflacji - wysokiej we Włoszech i niskiej w Niemczech.
By dotrzymać kroku gospodarce Niemiec, włoska waluta nieustannie dewaluowała się względem marki niemieckiej.
"W całym tym okresie [1973-1992] gospodarka Włoch nie traciła więc konkurencyjności cenowej wobec gospodarki Niemiec" - wskazuje Leon Podkaminer.
"Harmonizacja walutowa", która była przygotowaniem do wprowadzenia wspólnej waluty, próbowała usztywnić kurs wymienny włoskich lirów, jednak - co podkreśla ekonomista na łamach "DGP" - "zasadniczym skutkiem tendencji dewaluacyjnej była mocna pozycja Włoch wobec partnerów handlowych".
Z dużej nadwyżki w handlu zagranicznym, po roku 1999 r. gospodarka włoska doświadczyła deficytów handlowych, które doprowadziły do zaciągnięcia zagranicznych zobowiązań na blisko 100 mld euro. Niemcy w tym czasie notowały wielomiliardowe nadwyżki.
"Wspólna waluta uniemożliwia stosowną dewaluację (bądź rewaluację) ograniczającą niezbilansowanie obrotów handlowych poszczególnych krajów eurolandu"
- podkreśla Podkaminer w komentarzu dla "Dziennika Gazety Prawnej".
Niemcy realizowali w tym czasie agresywną politykę zwiększania nadwyżek handlowych, której cenę ponoszą partnerzy Berlina, płacąc m.in. rosnącymi deficytami. Deficyty te Niemcy mogą finansować z rzeczonych nadwyżek. Zdaniem doradcy prezesa NBP, Niemcy, oferując krajom Południa, "ekspansję eksportu" jako modelu wzrostu, wrzucają te państwa w recesję.
Zdaniem Podkaminera, obecna sytuacja (stagnacja i długi Południa wobec Niemiec oraz agresywna polityka Berlina) przyniosłaby ryzyko nawet rozpadu strefy euro.
Ekspert podkreśla, że może polska gospodarka nie podzieliłaby losu włoskiej w przypadku przyjęcia euro, to jednak "nie wolno lekceważyć ryzyka", a "własna waluta jest polisą ubezpieczeniową na wypadek zaistnienia okoliczności niekorzystnych".
Kaczyński: Euro by nas zabiło
Obecne polskie władze oraz kierownictwo banku centralnego są przeciwne wprowadzeniu Polski do strefy euro.
Prezes PiS, Jarosław Kaczyński, wielokrotnie podkreślał, że przyjęcie euro w obecnym momencie byłoby niekorzystne dla polskiej gospodarki.
- Wszystkie słabsze gospodarki tracą na euro. Kto zyskuje na euro? Niemcy i tak zwany klaster wokół niemiecki, czyli Holandia, część Belgii, Austria, Luksemburg, może co najwyżej zachodnia Francja, a już Francja jako całość przegrywa, bo ma za słabą gospodarkę
- mówił w połowie lipca Kaczyński podczas spotkania w Płocku.
Jego zdaniem, Niemcy korzystają na euro, gdyż „euro jest słabsze niż marka, gdyby była”.
- Gdyby marka była w dalszym ciągu, nie byłoby euro, to ona byłaby silniejsza, Niemcom byłoby trudniej eksportować, bo czym jest droższa waluta, tym droższy jest eksport i oni na tym korzystają - stwierdził.
Również prezes NBP, Adam Glapiński, na lipcowej konferencji prasowej zapowiedział, że dopóki będzie stał na czele banku centralnego, to Polska do strefy euro nie wejdzie.