Relacje pomiędzy KAS a Iranem są fascynujące w swojej prostocie. Obie strony przez dekady jawnej i ukrytej wrogości wzajemnie powiedziały pod swoim adresem wszystko i dopuściły się praktycznie każdej możliwej intrygi, aby zaszkodzić rywalowi. Bynajmniej przyczyną nie były tu różnice, które często przywołują publicyści, że obu regionalnych przeciwników dzieli wszystko w związku z tym, że Arabowie nie lubią Persów, czy że jedna strona jest bajecznie bogata – sunnicka dynastia, a druga – rewolucyjną szyicką republiką na skraju bankructwa. To w istocie było nieistotne. Istotne było to, że ideologia chomeinizmu, która opanowała Iran w 1979 r. w wyniku rewolucji, zakładała m.in. zniszczenie Domu Saudów i wywrócenie dotychczasowego porządku świata islamu.
Raz razem, raz osobno
Do rewolucji Chomeiniego Iran szacha i Arabia Saudyjska przez ponad 50 lat były kluczowymi regionalnymi amerykańskimi aktywami – zarówno Rijad, jak i Teheran wspólnymi siłami blokowały postępy komunizmu w świecie muzułmańskim oraz powstrzymywały wpływy ZSRS. Wahabicka dynastia Saudów z dynastią Pahlavich z szyickiego Iranu wyjaśniły sobie wszystkie kwestie m.in. związane z szyickimi enklawami w KAS czy statusem Bahrajnu w 1929 r. I od tamtej pory pomimo różnych kryzysów relacje dobrosąsiedzkie, poprzez Zatokę Perską, były zachowywane.
Kolejnym epizodem „małej stabilizacji” były lata 90. od śmierci Chomeiniego do amerykańskiej inwazji na Irak. Iran wyniszczony 8-letnią wojną z Irakiem Saddama Husajna szukał wytchnienia. Jednak pojawiło się coś, co mocno zaniepokoiło zarówno Saudów, jak i Izrael, albowiem w czasach tej odwilży ajatollahowie rozpoczęli swój projekt atomowy przy pomocy Moskwy. Atomowe ambicje Iranu przeraziły zarówno Arabów, jak i Żydów i niejako przyspieszyły nieudany izraelsko-palestyński proces pokojowy.
Koncepcja zarówno w kilku stolicach państw arabskich, jak i w Tel-Awiwie była słuszna – zakończenie konfliktu z Palestyńczykami otworzy drogę do współpracy politycznej i wojskowej pomiędzy państwami Zatoki Perskiej i Izraelem. I taka była dominująca linia polityki Izraela, realizowana, choć nie bez potknięć, od początku XXI wieku. Przesłanki takiego kursu były mocne – wojna domowa w Iraku, a później w Syrii, Jemenie oraz liczne przewroty w Bahrajnie czy na wschodnim wybrzeżu KAS rozpaliły bezpośrednią konfrontację frakcji prosaudyjskich z proirańskimi milicjami.
Rozejm i uspokojenie
Rozmowy prowadzone w Bagdadzie od 2021 r. były obserwowane przez cały region. I w założeniu pierwotnym, że oba regionalne mocarstwa dojdą do porozumienia za pośrednictwem Iraku i Omanu, były bardzo optymistycznym wariantem, pokazującym światu, że Bliski Wschód może samodzielnie rozwiązać swoje problemy bez zewnętrznej kurateli.
I rzeczywiście po resecie w niemalże ekspresowym tempie oba kraje zawiesiły wysoko budżetowe produkcje filmowe atakujące rywala – pod adresem enklaw szyickich w Iraku czy w Libanie zniknęły billboardy wygrażające atomową zagładą Arabii Saudyjskiej. Zamiast nich, np. w południowym Libanie kontrolowanym przez proirański Hezbollah, pojawiają się portrety saudyjskiego następcy tronu Muhammada bin Salmana, który jest niezwykle popularny w świecie arabskim i islamu, a okazuje się, że na obszarach szyickich również cieszy się sympatią.
Niemalże natychmiast zniknęła z meczetów agitacja. Przekleństwa i życzenia śmierci dla Domu Saudów w meczetach irańskich czy też na kontrolowanych przez Iran arabskich obszarach w regionie już nie kończą piątkowych modłów. Podobnie sponsorowani przez arabską część Zatoki Perskiej sunniccy kaznodzieje nie przypominają wiernym przed ramadanem o tym, że szyici są heretykami i bezbożnikami. Nastał rozejm bez tego, co zachodni intelektualiści lubią najbardziej – procesu pojednania czy też dyskusji, wyjaśniania historii lub też wzajemnego „trzymania się” za ręce. Nic takiego nie będzie miało miejsca. Jest czas pokoju i czas wojny, a ambasady powrócą, jednak nie spodziewałbym się w tych placówkach zbytnio rozbudowanych ataszatów kultury.
Poza deeskalacją propagandy następuje realne odprężenie napięć regionalnych. Zakończenie wojny w Jemenie jest sprawą podstawową dla KAS. Nie po to Muhammad bin Salman chce wydać setki miliardów dolarów na wielkie projekty, żeby męczyć się z proirańskimi rebeliantami z Jemenu. Wzajemnie obie strony mają też przysiąść kolejno nad Libanem, Syrią i Irakiem. Żeby wszelkie kompromisy podżyrować realnie, KAS zamierza rozpocząć proces inwestycyjny w Iranie. Zresztą już proreżimowi publicyści z Iranu tłumaczą w światowych mediach zdziwionym dziennikarzom, że generalnie to żadnego wielkiego konfliktu z KAS nie było i nie ma, a wszystkim wojnom w regionie tradycyjnie są winne USA i Izrael.
Osamotniony Izrael
Reset na linii Rijad−Teheran to trzęsienie ziemi strategiczne dla Tel-Awiwu, który całą swoją politykę regionalną opierał na sojuszu z krajami arabskimi pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej przeciwko ajatollahom. Izrael został sam w regionie. Co więcej, cała sytuacja kompromituje to państwo, jak i Beniamina Netanjahu, który został rozegrany przez Saudów. Tel-Awiw jawił się w mediach jako podmiot polityki bliskowschodniej, a okazał się tylko przedmiotem w negocjacjach saudyjsko-irańskich.
Dodatkowo nowy rząd w Izraelu został regionalnym pariasem i nawet kraje arabskie, które mają normalne relacje dyplomatyczne z Tel-Awiwem, jak Jordania czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, nie widzą możliwości rozmowy z Netanjahu czy z Ben-Gewirem (minister bezpieczeństwa wewnętrznego). Zresztą Emiraty już zamroziły izraelskie kontrakty zbrojeniowe i cywilne. W ślad za Emiratami ma pójść Bahrajn. Jest to presja nie tylko na izraelskich decydentów, ale i na społeczeństwo, aby utorować drogę do zakończenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Rijad stoi niezmiennie na stanowisku, że znormalizuje relacje z Izraelem, jeśli powstanie państwo palestyńskie na Zachodnim Brzegu, w Gazie i we wschodniej Jerozolimie. A reset KAS−Iran mógłby powstrzymać palestyńskich islamistów i dokonać konstruktywnego wstrząsu na palestyńskiej scenie politycznej.
Z perspektywy Pekinu, Waszyngtonu i Moskwy
Uwaga mediów światowych skupia się niezasłużenie na Chinach, które zdaniem strony saudyjskiej mają dyscyplinować i pilnować Iran. Pekin miał problem z konfliktem w Zatoce, ponieważ strona arabska stawiała ultimatum – albo Chiny wybierają interesy z Iranem, albo z Arabami. Chiński kapitał nie mógł być obecny jednocześnie po obu brzegach Zatoki. Chińskie żyrowanie tego resetu otwiera drogę do hipotetycznych kontraktów w Iranie i w KAS. Tym samym Rijad uważa, że ma zabezpieczenie przed ponowną eskalacją z Iranem. Teheran potrzebuje chińskich inwestycji, aby reżim mógł trwać. Zdaniem części komentatorów KAS pogodził się z atomowymi ambicjami sąsiada, a mając nieograniczone możliwości finansowe, również stanie się atomowy.
Nowa sytuacja regionalna w gruncie rzeczy nie powinna być zaskoczeniem dla Waszyngtonu. Saudowie angażując Pekin do tego układu, dali wyraz rozczarowaniu długoterminową amerykańską polityką w regionie, który obecna administracja wyraźnie zaniedbywała – przez 3 lata nie wyszła z żadnym planem wobec konfliktu arabsko-izraelskiego – czy też po fiasku rozmów z Iranem w Wiedniu nie podjęła działań, by wznowić dialog w jakiejkolwiek nowej formule. Dlatego też strona amerykańska nie wywiera zbytniej presji. Saudowie czekają na propozycje z Waszyngtonu, ale nie wiadomo, czy się doczekają.
Tymczasem nowa sytuacja w regionie jest też wyzwaniem dla Putina. Wygaszanie konfliktów nie jest na rękę Kremla, tak jak zwiększona obecność Chin w Zatoce może zagrozić rosyjskim surowcom na kierunku chińskim.