Dokładnie rok temu – 14 stycznia - rosyjska rakieta trafiła blok mieszkalny pod numerem 118 na osiedlu Peremoha [ukr. „Zwycięstwo”] w Dnieprze, zabijając 46 osób. – Byłem w domu, lecz żona wracała ze spaceru i rozmawiała przez telefon z moim bratem. Nagle on usłyszał potężną eksplozję w słuchawce, a moja żona zamilkła, nie odpowiedziała na jego pytanie. Brat natychmiast pobiegł do mnie i razem wyszliśmy na nasze podwórko. To był horror – w miejscu, gdzie była klatka schodowa i wejście – teraz nie było już niczego – wspomina w rozmowie z portalem Niezalezna.pl świadek naoczny tragedii Oleh.
Rok po tragedii zniekształcone fragmenty budowli, które przypominają o tej strasznej sobocie 2023 roku, są ogrodzone, a po podwórku biegają dzieci. Życie przezwycięża śmierć. Przystanek trolejbusowy niedaleko domu jest zawsze pełen dziecięcych zabawek. W pamięci mieszkańców budynku zachowały się zarówno ciepłe, jak i bardzo bolesne wspomnienia o ubiegłorocznym 14 stycznia, kiedy rodziny gromadziły się wokół stołów, aby świętować Stary Nowy Rok według kalendarza juliańskiego [używanego przez kościół prawosławny].
WERSJA UKRAIŃSKA / Українська версія
Oleh z Dniepru, miasta w środkowo-wschodniej części Ukrainy, wraz z żoną i synem mieszkał w dalszej części bloku, oddalonej od epicentrum tragedii.
- W Sylwestra moja żona była Polsce, gdzie odwiedzała córkę, która tam studiuje. A 14 stycznia, w nasz Stary Nowy Rok, została zabita przez rosyjską rakietę... Okazuje się, że pojechała pożegnać się z córką
– mówi mężczyzna.
Z jego słów wynika, że na około dwadzieścia minut przed atakiem Rosjan mijał to samo miejsce, które następnie zostało całkowicie zniszczone.
Oleh był w mieszkaniu, gdy nastąpił wybuch. Usłyszał sam wybuch i pomyślał, że ukraińska obrona powietrzna zestrzeliła rakiety, ponieważ widział za oknem czarny dym i coś sypało się z góry, z nieba. Wtedy jeszcze nie mógł sobie wyobrazić, że jego żona znajdzie się pod tymi odłamkami.
- Żona wracała ze spaceru i rozmawiała przez telefon z moim bratem. Nagle on usłyszał potężną eksplozję w słuchawce, a moja żona zamilkła, nie odpowiedziała na jego pytanie. Brat natychmiast pobiegł do mnie i razem wyszliśmy na nasze podwórko. To był horror – w miejscu, gdzie była klatka schodowa i wejście – teraz nie było już niczego. Wszystko zadymione, prawie nic nie widać. Zaczęliśmy szukać mojej żony. Obiegłem gruzy dookoła, wszystko obejrzałem, mając nadzieję, że odnajdę żonę żywą. Ale nie znalazłem. Nieco później ktoś poinformował, że jest w szpitalu. Pojechałem tam. Jej stan był bardzo ciężki, lekarze nie dawali szans, ale pozwolili nam być przy niej. Usiadłem obok niej, trzymałem ją za rękę i rozmawiałem
– wspomina Oleh. Te wspomnienia nadal są dla niego trudne – rana po stracie jeszcze się nie zagoiła.
- Jakieś pół roku po tym dniu było bardzo ciężko: wspomnienia, wspomnienia... Musiałem nawet jechać z synem na Zakarpacie [region na obszarze zachodniej Ukrainy, na pograniczu Polski, Słowacji, Węgier i Rumunii], żeby jakoś odwrócić swoją uwagę. Teraz jest trochę łatwiej, ale ta rana nigdy się nie zagoi
– mówi mężczyzna.
Mężczyzna nie utrzymuje kontaktu z osobami, które mieszkały w zniszczonej części bloku, gdyż były one zmuszone przenieść się do innych miejsc zamieszkania. Oleh sam, przez pierwsze tygodnie po tragedii, również mieszkał u krewnych, do czasu, aż z mieszkania uszedł zapach ognia i pomieszczenia dało się doprowadzić je do normalnego stanu.
Tę „czarną sobotę” dla Dniepru pamięta także Inna Charczenko, której mieszkanie znajduje się na ósmym piętrze budynku, który ucierpiał rok temu.
- To była wigilia Starego Nowego Roku. Rano do mnie w odwiedziny przyszły wnuki – na noworoczne zabawy i by zaśpiewać świąteczne piosenki. Poczęstowałam ich świątecznym posiłkiem, a oni chcieli zostać na noc... Ale dusza mi podpowiedziała, że niech idą do ojca, do domu. Oni wyszli dokładnie o 14:05 [czasu polskiego], a rakieta przyleciała pół godziny później
– wspomina Inna. Fala uderzeniowa wyrzuciła kobietę z pokoju do drzwi wejściowych. Straciła na chwilę przytomność.
- Trudno było zrozumieć, co wydarzyło się w pierwszych minutach. Krew, ból i trudności w oddychaniu na skutek parującego paliwa rakietowego. Krzyki ludzi obok mnie. Kiedy zeszłam z mojego ósmego piętra na ziemię, rzuciłam się ją całować – ze szczęścia, że żyję. Potem wszystko było jak we śnie. Nawet teraz czasami wydaje mi się, że w tę sobotę 14 stycznia 2023 roku to wszystko wydarzyło się nie ze mną, nie z nami
– mówi Inna.
Artem Łysenko z Dniepru, podobnie jak rok temu, ponownie stoi przy zniszczonym wejściem do budynku. Wspomina swoje emocje i uczucia z 14 stycznia 2023 roku.
- Kiedy w sieciach społecznościowych zaczęły pojawiać się pierwsze zdjęcia z miejsca uderzenia, stało się jasne, że wszystko jest BARDZO złe. Chociaż trudno mówić o czymś „dobrym”, gdy celem rakiet jest Twoje miasto. Postanowiłem tam pojechać. Koledzy i znajomi, którzy wcześniej dotarli na miejsce tragedii, zgłaszali brak narzędzi - łopat, łomów itp. Dlatego po drodze zatrzymałem się w sklepie z narzędziami, kupiłem to, czego potrzebowałem, na tyle, na ile miałem środków
– wspomina Artem.
Jego pierwszym uczuciem po dotarciu do zniszczonego domu była całkowita dezorientacja w przestrzeni.
- Droga, trawniki, podwórko - wszystko było całkowicie zawalone ludźmi i sprzętem. I pomimo tego, że znam to miejsce bardzo dobrze i wielokrotnie przyjeżdżałem tu z rodziną, przez pierwsze pół godziny nie mogłem zrozumieć, gdzie jestem, gdzie jest droga, gdzie jest trawnik i w ogóle która to część osiedla
– mówi mężczyzna. W jego pamięci pozostały twarze ludzi, którzy cudem ocaleli.
- I był też moment, kiedy na tle zniszczonych wysokich pięter na ziemię dźwignią spuszczano czarny worek z ciałem zmarłego... A dookoła - kurz i gryzący smród paliwa rakietowego. „W połowie zniszczone mieszkanie” - to tylko słowa. Ale proszę sobie wyobrazić to: połowa kuchni, drzwi do pokoju, kafelki na ścianach... Już o poranku tętniło tu życie, ukryte przed oczami innych. Teraz to, co było ukryte, zobaczyły setki ludzi, ale życia w kuchni już nie ma
– dzieli się wspomnieniami mieszkaniec Dniepru.
W noc po tragedii mężczyzna nie przymknął oka. Nie mógł. – Rozumiałem, że doszło do strasznej tragedii, ale jednocześnie świadomość postrzegała to jako coś nierealnego – mówi Artem. Rano ponownie udał się na miejsce ostrzału, gdzie spotkał się z przedstawicielami Czerwonego Krzyża. Dowiedziawszy się o potrzebach ofiar, mężczyzna rozpowszechnił informacje na portalach społecznościowych, a następnie jeździł po aptekach i sklepach spożywczych.
- Wiele osób z listy znajomych odpowiedziało na potrzebę. Ogólnie rzecz biorąc, w tamtych czasach po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że mamy wspaniałych ludzi. Znajomi, ale też zupełnie obce osoby, przechodnie - pracowali tam jako jeden mechanizm, nie szczędząc czasu, pieniędzy ani własnych ubrań. Nie było już emocji – po prostu zagłębiliśmy się w to, co w tej chwili trzeba zrobić: przywieźć lekarstwa, żywność, rozładować ciężarówkę z pomocą od organizacji humanitarnych
– opowiada wolontariusz.