– Polska ma wszystkie możliwości, aby błyszczeć na scenie europejskiej i zrobić na innych wrażenie poprzez swoje osiągnięcia. Wasz kraj odnosi wielkie sukcesy w gospodarce, ma ogromne zagraniczne inwestycje. I niech bryluje między największymi gwiazdami – mówi portalowi Niezalezna.pl prezydent Łotwy w latach 1999-2007 Vaira Viķe-Freiberga.
Łotwa została członkiem NATO w 2004 r. Proces wstąpienia był ściśle związany z Pani prezydenturą. Jaki los spotkałby dziś Łotwę, gdyby kraj nadal nie był członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego?
Z łatwością byśmy podzielili los takich państw jak Gruzja czy Ukraina. A może z powodu nacisków gospodarczych bylibyśmy w położeniu Mołdawii. W historii każdego państwa nadchodzi decydujący moment, kiedy trzeba dokonać wyboru. Tak jak w bajkach. Bohater trafia na rozdroże i widzi drogowskazy: skręcisz w prawo – zginie Twój koń, skręcisz w lewo – zginiesz ty sam, pójdziesz prosto – oboje zginiecie. Jednak którąś z dróg trzeba wybrać, by iść do przodu. Nigdy nie można przewidzieć, na ile ta decyzja będzie słuszna. Mieliśmy klarowny cel – integracja z Zachodem. Podobnie było z naszym wstąpieniem do Unii Europejskiej w 2004 r. W tym samym czasie rozmawiałam z ówczesnym prezydentem Ukrainy Leonidem Kuczmą [z zakończeniem jego kadencji w listopadzie 2004 r. wybuchła tzw. pomarańczowa rewolucja]. Powiedział mi, że Kijów nie chce się odsuwać od Rosjan, z którymi łączy go tak wiele, m.in. pod względem gospodarczym.
Czy z tego powodu nie zaproponowano Ukrainie i Gruzji zbliżenia z NATO już w 2006 r. podczas szczytu Sojuszu w Rydze?
Wówczas oba państwa już prosiły o MEP [Membership Action Plan, Plan Działań na rzecz Członkostwa]. Ale przeciwni temu byli przedstawiciele kilku starych państw członkowskich, w tym Niemcy. I ani Kijów, ani Tbilisi MEP nie otrzymały. Nie dano im tego dokumentu również podczas szczytu w Bukareszcie w 2008 r., a to było, zanim Ukraina i Gruzja miały spór terytorialny z Rosją.
Z kolei w połowie listopada ub.r. na warszawskim Forum Bezpieczeństwa (WFB) zapytano przedstawiciela NATO o to, jak dziś widzi euroatlantycką perspektywę Ukrainy. Urzędnik odpowiedział: „Bardzo mi przykro, ale nie możemy przyjąć państw, które nie kontrolują własnych granic, które nie są w pełni suwerenne na swoim terytorium”.
W przypadku Ukrainy i Gruzji Rosja zagrała kartą mniejszości narodowych. Na Łotwie najliczniejszą mniejszością są Rosjanie, których jest 560 tys. Dla porównania Polaków na Łotwie jest ok. 45 tys. Jaki stosunek do Łotwy mają przedstawiciele mniejszości narodowych?
Taki sam jak Łotyszy – czyli bardzo różny. Sami Łotysze nie mają jednoznacznego, jednakowego, homogennego stosunku wobec Łotwy. Na przykład część wyjeżdża za granicę, by pracować i zarabiać, ale w końcu wraca do domu. A inni mówią – „Nie, mieszkam teraz w Irlandii, Anglii i tu podoba mi się bardziej”. I dla nich Łotwa nie znaczy za wiele. A inni z kolei są bardzo patriotyczni. Osobiście mam wiele przyjaciół wśród wspólnoty rosyjskiej. Wśród łotewskich Polaków moich osobistych przyjaciół chyba nie spotkałam. Ale wśród tych przedstawicieli mniejszości narodowych, których znam, wielu jest bardzo patriotycznymi obywatelami Łotwy. Bardzo lojalnymi wobec łotewskiej ziemi, łotewskich interesów. Inni są obojętni, tak samo jak wiele Łotyszy. A inni możliwe mają nostalgię za starymi „dobrymi” czasami, kiedy oni byli młodzi i piękni. Więc w pamięci im wszystko jawi się w różowym świetle i oni bardzo krytycznie oceniają teraźniejszość.
W 2006 r. na szczycie NATO w Rydze był obecny Lech Kaczyński. Dwa lata później polski prezydent wraz z prezydentami Litwy i Estonii, oraz premierem Łotwy znaleźli się w Tbilisi w momencie wojny rosyjsko-gruzińskiej. Wówczas prezydent Kaczyński powiedział: „Wiemy dobrze, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”. Jak z dzisiejszej perspektywy Pani Prezydent ocenia te słowa?
W przypadku Łotwy, gdybyśmy nie byli w NATO, to bardzo możliwe, że podzielilibyśmy los Ukrainy i Gruzji. Ale dziś jestem pewna że tak się nie stanie, właśnie dzięki członkostwu w Sojuszu. Rosja owszem będzie wykorzystywała taktykę zastraszania. Ale NATO, od momentu szczytu w Newport w 2014 r., a później szczytu w Warszawie w 2016 r., krok za krokiem pokazało większe zdecydowanie, aby bronić wszystkich swoich członków przed jakimkolwiek rodzajem zagrożenia. I te plany potwierdzili szef NATO, kanclerz Niemiec, prezydent Francji, premier Wielkiej Brytanii, wszyscy bardzo jednogłośnie.
Zapewnienia ws. art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego składał również prezydent USA Donald Trump. Jak postrzega Pani jego słowa?
Wiosną ub.r. senator Republikanin John McCain wystąpił z przemówieniem podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Później z publiczności zadano mu to samo pytanie, które teraz zadaje mi pani. McCain powiedział – co dotyczy prezydenta USA, nie można dosłownie przyjmować tego co on za każdym razem mówi. Trzeba poczekać i zobaczyć jak będzie się zachowywał, jakie czyny nastąpią po jego słowach. Ale właśnie w kwestii Artykułu 5. możemy zaufać zapewnieniom prezydenta USA Trumpa.
Podczas swojej prezydentury Pani, z racji pełnionej funkcji, kilka razy spotkała się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Jak w ocenie Pani jako profesora psychologii Putin zmienił się na przestrzeni tych lat?
Po raz pierwszy spotkałam go w 2001 r., niedługo po jego wyborze na prezydenta. I już wówczas było wprost widać jego chęć konsolidowania swojej władzy. I on ten zamiar spełnił.
To było jego celem od samego początku, chociaż wówczas naprawdę musiał płynąć pod prąd. Ponieważ kiedy najwięksi oligarchowie, którzy pochodzili z tego samego FSB, wybrali go jako swojego mistrza, żeby bronił ich interesów, on jednak musiał się wykazać w tych pierwszych latach. Pokazać, że może utrzymać pion władzy i bronić interesów tych, którzy go wybrali jako jednego spośród sześciu premierów, których jego poprzednik – prezydent Borys Jelcyn – zmieniał pod koniec swojej prezydentury w latach 1998–1999 jak rękawiczki. Uważam, że te siły, które wtedy wspierały Putina, są bardzo zadowolone z wyniku, który on osiągnął.
Kilkakrotnie stawała się Pani celem kampanii oczerniania. W 2008 r. miała ona zakłócić wybór Pani na stanowisko szefa NATO. Jesienią ub.r. rozpętano kolejną w związku z rzekomym przyszłym miejscem pochówku Pani Prezydent. W Polsce podobną kampanię „danse macabre” przeżyły m.in. osoby, których bliscy zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem. Co jest najtrudniejsze dla tego, kto jest celem przemysłu pogardy? Czy jest możliwość skutecznego odpierania takich ataków?
W świetle prawa oczerniany człowiek teoretycznie ma możliwość zwrócenia się do sądu i zaskarżenia takich działań. I moja rodzina uważała, że trzeba protestować, nie można tego tak zostawić. Ale doszłam do wniosku, że każde słowo, które wypowiadam daje pretekst atakującym do powtórzenia publicznie wszystkiego, co kiedykolwiek złego sami o mnie zmyślili. I w tej sytuacji atakowany, szczerze mówiąc, nie ma sposobu, aby z tym walczyć na drodze prawnej.
W wypadku tych ataków próbuje się zniszczyć moje dobre imię i reputację. Przedstawić moją osobę w czarnych barwach. Moim jedynym wyjściem jest bezpośredni kontakt z ludźmi, aby sami mogli ocenić, jakie wrażenie jako człowiek pozostawiam. Ale nie mogę spotkać wszystkich, którzy czytają o mnie w prasie.
Warto dodać, że te artykuły powstają zawsze na zamówienie komercyjne. Ludzie, którzy je piszą, nie są uczciwymi dziennikarzami. To jest dziennikarska perwersja, swojego rodzaju intelektualna prostytucja. Piszą na zamówienie i za brudne pieniądze. Trzeba powiedzieć, że czynią to z dużym talentem i wyobraźnią. Wielokrotnie mówiłam, że mają tak dużo pomysłów, że mogliby wykorzystać swój talent w pisaniu dobrych powieści. Jednak nie robią tego, bowiem na Łotwie nie jest to tak dobrze opłacalne jak udział w kampanii oczerniającej.
W 2008 r. łotewskie media pisały, że za kampanią oczerniania Pani stała Rosja.
Wierzchołkiem góry lodowej są ci, którzy bezpośrednio tworzą teksty o mnie, podpisują się pod nimi. Poza tym kampania oczerniania jest prowadzona w sieci. Do tego angażuje się „boty”, czyli roboty, które rzekomo wspierają tę czarną propagandę. I wtedy z różnych przyczyn dołączają również mieszkańcy Łotwy, także spośród naszych oligarchów, którzy albo rzeczywiście tak myślą, albo podsuwa się im małą aluzję bądź wywiera na nich presję, jak należy myśleć. I opłata za udział w tej akcji może nie iść bezpośrednio z zagranicy. Ta opłata jest „prana” za pośrednictwem mieszkających na Łotwie ludzi, którzy później np. bezpośrednio płacą piszącym dziennikarzom.
Obecnie podstawą wewnątrzpolitycznego sporu w Polsce jest to, że w kraju po upadku PRL nadal nie doszło do wymiany elit. Ludzie byłego reżimu są dziś wszędzie – w biznesie, dziennikarstwie, na uczelniach. Czy podobne zjawisko przeszkadza dziś również Łotwie?
Wiele z tych osób jest bardzo aktywnych na Łotwie. Na przykład ci, którzy obejmowali wysokie stanowiska w czasach sowieckich. To często były osoby, którym podobała się działalność społeczna. Ci, którzy mieli do tego predyspozycje. Nie byli głupcami i do tego trzymali się przy władzy. Skorzystali z koniunktury w czasie zmian. Wielu pozostało bogatymi i zostało naszymi gigantami biznesowymi i oligarchami. Inni urządzili się jako wieloletni liderzy partii, czy burmistrzowie różnych miast, gdzie pozostawali na swoich stanowiskach nieprzerwanie aż od czasów sowieckich.
Kto jest dziś niebezpieczny dla Łotwy? Niebezpieczny dla Łotwy jest człowiek, przeciwko któremu u kontynuatorów władzy sowieckiej jest realny materiał kompromitujący. Ich można pociągać za sznurki. I niektórych z nich znamy, zidentyfikowały ich nasze służby. Im nie postawiono zarzutów prawnych, bowiem przeciwko nim nie ma wystarczająco dowodów. Ale istnieje wystarczająco dużo wskazówek, że pewni ludzie są „na sznurku”. I zadaniem państwa jest dbać o to, żeby oni nie zagarnęli zbyt wielkiej władzy w kraju.
W połowie listopada na Łotwie wybuchł skandal, kiedy z archiwum sądu zniknęła teczka z dokumentami KGB, która miała posłużyć w ustaleniu, czy były premier Łotwy Ivars Godmanis współpracował z sowieckimi służbami. Ponownie toczy się więc dyskusja, że mimo iż wiele dokumentów KGB zostało wywieziono z Rygi do Moskwy, należy otworzyć pozostawione archiwa.
Fakt utraty dokumentów jest kwestią, którą samą w sobie należy zbadać. Jednak jakakolwiek publikacja takich archiwów nie powinna odbywać się bez poważnego zbadania każdego indywidualnego przypadku.
Jedną z kwestii, o których się nie mówiło, jest to, że te archiwa pozostawiono specjalnie tylko w części, żeby podzielić łotewskie społeczeństwo. Jedna z broni Rosji, którą ona wykorzystywała w czasach sowieckich i wykorzystuje dziś, to podział społeczeństwa. W każdym kraju. I to jest najczulszy punkt państwa – podział i nastawienie przeciwko sobie obywateli.
Osobiście wiem, kto donosił na mnie. Widziałam swoją teczkę, którą czekiści założyli po moich pierwszych kontaktach z ZSRS. [Rodzina Pani Prezydent ucieka w 1945 r. przed sowiecką okupacja i do lat 90-tych mieszkała w Kanadzie]. Przecież wiem z którymi ludźmi się spotykałam. Jako zagranicznemu obywatelowi pozwalano mi się spotykać tylko z niewielkim gronem osób. Można ich policzyć na palcach jednej ręki. Wiem w jakiej sytuacji kogo spotkałam, w którym roku. I w mojej teczce, którą czekiści stworzyli na mnie, jeden znany naukowiec ocenił, że nie nadaje się do zwerbowania, dlatego że za dużo mówię i jestem zbyt patriotyczna. Cóż, jestem wdzięczna za tę ocenę. Ale minęły lata. Dziś już jedna z osób, która donosiła na mnie nie żyje. I dla mnie ujawnienie imienia tego człowieka byłoby tylko wstydem dla jego rodziny, która osobiście nie odpowiada za jego czyny.
Ale w Polsce duża część społeczeństwa jest za tym, żeby otworzyć wszystkie archiwa.
Jeżeli one są pełne, tak jak w przypadku Niemiec. Stasi miało wszystko. Całe archiwa, których autentyczność jest uznawana ponad wszelką wątpliwość.
Polska obecnie proponuje m.in. krajom bałtyckim realizację gospodarczo-politycznego projektu Trójmorze, który jest kontynuacją i rozszerzeniem międzywojennego projektu Międzymorze Józefa Piłsudskiego.
W międzywojniu to był dobry pomysł na współpracę między państwami. Ale dziś już mamy ją w postaci UE. Czysto z punktu widzenia gospodarki i połączenia drogowego, gdyby udałoby się ukończyć połączenie kolejowe Rail Baltica – od Helsinek do Berlina, to tam dalej już z czasów Austro-Węgier istnieją kolei i autostrady na Bałkany.
Rozumiem pomysł współpracy Międzymorza, ale nie uważam, że nam jest potrzebna jeszcze jakaś wspólnota w ramach Unii Europejskiej. UE daje nam wystarczające ramy, w których możemy działać. Współpracować jak członkowie Wspólnoty z Chorwacją czy Słowenią, albo z takim krajem bałkańskim jak Serbia, która oświadczyła że nigdy do UE nie wejdzie.
Dla Polski ten projekt jest realizacją siebie jako jednego z największych państw kontynentu. Czy dla Łotwy, jako mniejszego państwa, jednak lepiej trzymać z obecną strukturą?
Osobiście uważam, że Polska ma wszystkie możliwości, aby błyszczeć na scenie europejskiej i zrobić na innych wrażenie poprzez swoje osiągnięcia. Polska odnosi wielkie sukcesy w gospodarce, ma ogromne zagraniczne inwestycje – niech błyszczy między tymi największymi gwiazdami.
Wielkość państwa niezaprzeczalnie daje mu przewagę, ale nie zapominajmy, że od samego początku istnienia UE tak mały kraj jak Luksemburg miał tyle samo możliwości wyrażenia siebie jak jego wielki sąsiad Francja. Różnorodność jest podstawową cechą UE, gdzie między wielkimi i małymi istnieją wzajemny szacunek i solidarność.