Pewien bliski znajomy opowiedział mi historię, w którą aż nie chciało mi się wierzyć. Otóż leciał on wraz z żoną w podróż zagraniczną. Miał wykupione bilety i chciał odprawić się na lotnisku. Gdy jednak na nie dojechał dowiedział się, że nie poleci, gdyż linia lotnicza (bardzo znana) sprzedała więcej biletów na ten lot niż jest miejsc w samolocie.
A zatem pomyliliście się? – spytał znajomy. Nie – padła odpowiedź pracownika – to normalna praktyka, to się nazywa „overbooking” proszę pana i jest stosowane przez większość liczących się przewoźników. Otóż ponieważ statystycznie na każdy lot ktoś jednak, z różnych powodów nie dociera, to linie lotnicze sprzedają specjalnie więcej biletów.
Gdy dochodzi do sytuacji, jak opisana wyżej, proponuje się pasażerom jakiś inny lot. Na początek poszukuje się ochotników, którzy połaszą się na odszkodowanie (250 euro). Gdy nikt się nie zgłosi, wtedy osoby, które są na końcu kolejki do odprawy po prostu nie dostaną miejsca w samolocie – nie polecą, pomimo posiadania biletu.
Kiedy usłyszałem o tej złodziejskiej metodzie to – szczerze mówiąc – ręce mi opadły. Świat, w którym żyjemy naprawdę oszalał. Dodać trzeba, że wszystko dzieje się lege artis, a kupujący wyraża zgodę na takie praktyki nieświadomie klikając jakiś punkcik w stylu „zaakceptuj regulamin”. Przy czym wiadomo, że jak się nie zaakceptuje, to biletu się nie kupi. Co będzie dalej? Może rozszerzyć tę bandycką metodę na inne obszary handlu i usług? Na przykład – kupuję bilet do opery, ubieram się we frak, a żona wbija się w suknię z cekinami, jedziemy karetą jak paniska pod Teatr Wielki, a tam bum: cwaniak w garniaku mówi: sorka, państwo nie wejdziecie, już wpuściłem wycieczkę z Hanoweru. Za tydzień można dostać zwrot kasy lub bilet na „Dziadka do orzechów”.
Albo: kupuję karnet na wyciąg, odstoję na nartach prawidłowo czterdzieści minut, a góral na koniec mnie nie wpuszcza i mówi, że narty są pełne, ale mogę sobie na sankach pozjeżdżać. Świat jest jednak pełen ściemniaczy i akwizytorów „dóbr”, wobec których trzeba zawsze czytać, to co małym drukiem.
Na koniec ważna uwaga – to samo się dotyczy polityki. Jak jeden drugi w garniak się wbije i zacznie namawiać, na campusie czy innymi forum: „na mnie głosujcie, na mnie”, to lepiej zawsze doczytać, co małym druczkiem stoi napisane. Bo człowiek zagłosuje, a potem co? Odprawią go. Ale z kwitkiem…