Pakt migracyjny już teraz jest gigantycznym zagrożeniem tak dla Polski, jak i całej Unii Europejskiej. To nie tylko uderzenie w suwerenność państw członkowskich, jest to także gigantyczny prezent dla Putina. Co gorsza, możemy być pewni, że z czasem pakt stanie się elementem rozgrywek różnych frakcji biurokracji unijnej. Trudno więc sobie wyobrazić negatywne skutki, jakie ten projekt przyniesie - pisze Dawid Wildstein w "Gazecie Polskiej".
O ile w Polsce przekaz władzy w sprawie paktu migracyjnego był skrajnie niespójny – Tusk raz mówił, że przyniesie on Polsce korzyści, żeby zaraz potem oświadczyć, że on się nigdy na niego nie zgodzi – o tyle w narracji eurokratów z Brukseli sprawa była jednoznaczna. Po raz kolejny użytego, dziś dominującego w propagandzie brukselskiej, Putina jako argumentu.
Bruksela postawiła więc na poziomie narracji sprawę jasno: nie zgadzasz się na pakt migracyjny? Jesteś więc po stronie Kremla, ponieważ jesteś przeciw jedności, solidarności, wspólnocie etc. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie – przyjęcie paktu to jeden z większych prezentów, jaki w ostatnich miesiącach dostali od Unii moskiewski dyktator i jego białoruski podnóżek (warto ad vocem zauważyć, że mamy tu do czynienia już z prawidłowością – jeśli jakąś ideę Bruksela forsuje, legitymizując ją histeryczną narracją, że ten, kto jest jej przeciwny, działa na rzecz Rosji – możemy śmiało założyć, że jest dokładnie odwrotnie). Patrząc na ten projekt i debatę, jaka zaistniała wokół niego wewnątrz UE, uderza nie tylko to, co w nim jest, lecz także to, co zostało pominięte. Wbrew deklaracjom, nie wypracowano żadnych mechanizmów adekwatnej reakcji na sytuację, w której dochodzi do instrumentalizacji migracji do Unii i wykorzystywania jej w celach politycznych przez wrogie Zachodowi reżimy.
Tymczasem nie trzeba być jasnowidzem, żeby zrozumieć, jakie konsekwencje przyniesie pakt migracyjny – ponieważ historia, i to ta ostatnich lat, wyraźnie nam je pokazała podczas ostatniego wielkiego kryzysu migracyjnego. Obecne rozwiązania to tylko zaproszenie do powtórki tamtego koszmaru. Przypomnijmy. W 2015 roku, który uważa się za początek tamtego kryzysu (chociaż de facto zaczął się on trochę wcześniej), podstawowym beneficjentem słabości Europy oraz tego, że dała się ona „rozegrać” w sprawie migrantów, okazała się Turcja. Jej pozycja w regionie znacząco wzrosła, zdobyła od Unii potężne pieniądze, pokazała też Europie, że należy się z nią liczyć. Dodatkowo podczas kryzysu migracyjnego Erdoğan podjął działania wzmacniające jego reżim, zaostrzył represje wobec Kurdów i rozszerzył działania militarne Turcji w regionie. Kolejnym zaś państwem, któremu się ten „kryzys” opłacił, była Rosja, jednak państwo to skorzystało na nim w sposób niejako pośredni, jako beneficjent chaosu w UE i jej osłabienia.
Dziś sytuacja Rosji, jeśli chodzi o możliwości zarządzania szlakami migracyjnymi, a więc kontrolowania i inicjowania potencjalnych kryzysów migracyjnych, jest bez porównania lepsza – co powoduje, że przyjęty przez UE pakt migracyjny jest jeszcze groźniejszy. Moskwa i Łukaszenka mają już nie najgorsze „doświadczenie” w tej materii, zdobyte na Polsce. W teorii ich atak hybrydowy się nie powiódł, nowy szlak migracyjny nie został stworzony, jednak jeśli chodzi o wpływ na media i kształtowanie histerii społecznej, Moskwa z Mińskiem wiele zyskały i „przetarły szlaki”. Co więcej, przy obecnej władzy naprawdę nie można być niczego pewnym – to, że w tym momencie kontynuuje politykę PiS w tej materii, nie oznacza, że nie zmieni zdania, jeśli tylko Berlin i Bruksela ją nacisną. Istotniejsza jes jednak radykalna zmiana geopolityczna, jaka się dokonała w Afryce. Skracając: wpływy Rosji w Sahelu i okolicznych państwach wzrosły w sposób niesamowity w ostatnich latach, co otworzyło przed Putinem zupełnie nowe możliwości. Jedną z nich jest zrobienie dokładnie tego samego, co w 2015 roku Turcja – zainicjowanie gigantycznej fali uchodźczej (tym razem z tzw. szlaku południowego) i bezpośredniego szantażowania państw UE.
Drugą korzyścią dla Moskwy, związaną z paktem migracyjnym, są skutki, jakie wywoła jego przyjęcie wewnątrz samej Unii. Po pierwsze, jest to radykalne wzmocnienie najważniejszych graczy UE i osłabienie tych słabszych. Tak się zaś składa, że ci pierwsi dużo przychylniej patrzą na Moskwę (szczególnie Niemcy) i z chęcią wróciliby do dawnych układów z tym państwem, podczas gdy ci słabsi (w tym Polska) są tymi, którzy najmocniej forsowaliby antyrosyjski kurs w polityce UE. Po drugie, za pomocą paktu migracyjnego i odpowiedniego zarządzania korytarzami migracyjnymi, Kreml będzie mógł silniej niż dotychczas wpływać na intensyfikowanie konfliktu wewnątrz Unii, wzbudzając wściekłość społeczeństw, które zostaną zmuszone do przyjmowania migrantów (bądź wypłacania się Brukseli, by tego uniknąć). Tym samym Moskwa będzie mogła wspierać skrajne partie, nieważne z lewej czy z prawej strony, które pasożytując na słusznym gniewie wobec konsekwencji tego paktu, będą sprzedawać prorosyjską narrację.
Jak grotesko w świetle tego, co napisane powyżej, wypadają slogany unijnych biurokratów o tym, że tylko „silna i zjednoczona” (pod ich rządami) Europa może przeciwstawić się Moskwie. Fundamentalne więc pytanie brzmi: dlaczego Bruksela zdecydowała się dać taki prezent dyktatorowi z Moskwy? Powód jest prosty: bo pakt migracyjny wzmocni pozycję najsilniejszych państw w UE, ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec i Francji.
Opłaca się on im na dwóch poziomach. Po pierwsze, na użytek propagandy wewnętrznej. Przytoczmy tu wypowiedź Valerie Hayer, ważnej polityk z obozu prezydenta Francji, Emmanuela Macrona: „Dlaczego wciąż to Francja ma przyjmować migrantów? Dlaczego nie podzielić tych, którzy proszą o prawo do życia w Europie, i skierować ich do Węgier, Czech, Słowacji, Rumunii, Polski? Tak to zostanie zorganizowane”. Pakt migracyjny staje się więc wytrychem, dzięki któremu aktualny establishment europejski może odpierać zarzuty o błędną politykę migracyjną, które padają ze strony jego oponentów, może przedstawiać się własnym społeczeństwom jako ten, który ograniczy ten napływ ludzki. Po drugie, wzmacnia on możliwość nacisku silnych krajów Unii na słabsze państwa członkowskie UE. Tak z powodu zapisów paktu, które po prostu naruszają w sposób skrajny ich suwerenność (tracą one kontrolę nad jednym z jej najważniejszych wyznaczników, czyli polityką migracyjną), jak i wydając je na pastwę brukselskiej biurokracji, nad którą Niemcy i Francja mają, w znacznej mierze, kontrolę.
Zwróćmy uwagę na jeden z zapisów paktu migracyjnego, który oznajmia, że w „sytuacji kryzysowej” państwa członkowskie nie będą mogły się „wykupić” i będą musiały przyjąć migrantów. Cóż, sytuacja z epidemią COVID i zachowanie Brukseli związane z KPO jasno pokazuje, do czego używany będzie ten zapis. Będzie to kwestia czysto uznaniowa, a kto wie, może nawet wycinkowa (tj. jedno państwo zostanie zmuszone do uznania kryzysu, inne będą z tego wyłączone). Ostatnie lata pokazały, że Bruksela jest zdolna do takich absurdów. Możemy więc być pewni, że kwestia migracyjna stanie się elementem biurokratycznego kupczenia wewnątrz Unii, a jednocześnie narzędziem szantażu i opresji, za pomocą którego biurokraci unijni będą dyscyplinować zbyt niezależne (względem ich idei) państwa. To dla tych korzyści Niemcy i Francją są w stanie osłabić Unię i wzmocnić pozycję Rosji. Po raz kolejny widać, że najważniejsi gracze unijni, najczęściej wznoszący hasła o solidarności i wspólnej Europie, mają tak naprawdę Unię „gdzieś”.
Nie ma niepodległości bez wolności słowa! 🇵🇱#włączprawdę #TVRepublika pic.twitter.com/dbinq4ebkE
— Telewizja Republika 🇵🇱 #włączprawdę (@RepublikaTV) May 22, 2024