Przed Sądem Okręgowym w Lublinie rozpoczął się proces 30-letniego Mateusza W. oskarżonego o usiłowanie zabójstwa policjanta. Z ustaleń śledczych wynika, że w kwietniu br. na ul. Garbarskiej potrącił funkcjonariusza podczas ucieczki samochodem. Mateuszowi W. grozi nawet dożywocie.
Do zdarzenia doszło 7 kwietnia br. w Lublinie, kiedy przy ul. Garbarskiej policja próbowała zatrzymać kierującego fordem 30-latka na zlecenie prokuratury w związku z inną sprawą. Mężczyzna nie zatrzymał się jednak do kontroli drogowej i zaczął uciekać. Z ustaleń śledczych wynika, że gwałtownie ruszając, najechał na funkcjonariusza przodem pojazdu, uderzając jednocześnie w otwarte lewe przednie drzwi i błotnik.
Z aktu oskarżenia wynikało, że po kilku kilometrach pościgu podejrzany porzucił samochód na parkingu przy ulicy Turystycznej. W trakcie pieszej ucieczki został zatrzymany przez policjantów. Znaleziono przy nim marihuanę oraz broń i amunicję bez zezwolenia. W wyniku potrącenia pokrzywdzony policjant doznał obrażeń ciała poniżej 7 dni.
Prokuratura Okręgowa w Lublinie oskarżyła Mateusza W. o usiłowanie zabójstwa policjanta z zamiarem ewentualnym. „Przewidując możliwość pozbawienia życia policjanta i godząc się na to, jednak zamierzonego celu nie osiągnął z uwagi na reakcję obronną pokrzywdzonego” – argumentował podczas rozpoczęcia procesu prokurator Marcin Kostrzewski.
Oskarżony przyznał się do uszkodzenia samochodu, ale nie do usiłowania zabójstwa funkcjonariusza policji. Wyjaśniał, że wszystko zaczęło się w lipcu ub. r., kiedy otworzył klub sportów walki w Lublinie. Wkrótce przyszło do niego – jak mówił - czterech nieznanych mężczyzn z ofertą tzw. ochrony w zamian za 30 proc. zysku z klubu.
„Nie zgodziłem się na to. Od tamtej pory zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ktoś zaklejał kłódki, żeby nie było możliwości otwarcia; przebijał mi opony w samochodzie; doszło też do wybijania szyb w klubie”
– podawał przykłady.
Podkreślił, że 3 kwietnia br. został napadnięty w Świdniku na klatce schodowej przez grupę około 10 zamaskowanych osób. „Zaczęli strzelać do mnie z paralizatorów, jeden ze sprawców pociął mi twarz nożem, inny wbił mi nóż w nogę” – relacjonował oskarżony, dodając, że trafił po tym do szpitala, ale następnego dnia „nie wie czemu” uciekł z placówki. W międzyczasie na stacji kontroli pojazdów w jego pojeździe wykryto lokalizator GPS.
W dniu zdarzenia 6 kwietnia br., jadąc fordem, zauważył „dziwnie zachowujący się samochód marki toyota, który jechał przed nim”. „Zwalniał, hamował i tak parę razy. W lusterku zauważyłem drugi pojazd, który podjeżdżał blisko pod tylną część mojego samochodu. Zauważyłem, że siedzą w nim sami mężczyźni. W tym momencie się przestraszyłem, że znowu chcą dokonać na mnie napaści” – argumentował Mateusz W.
Po chwili – jak opisał – toyota gwałtownie się zatrzymała i szybko wysiadł z niej mężczyzna. Oskarżony wyjaśniał, że nie widział, aby miał on odblaskową opaskę z napisem policja i pokazywał w ręku jakiś przedmiot. Mateusz W. dodał, że nie słyszał też, czy coś do niego krzyczał, bo w samochodzie grała głośno muzyka.
„Od razu ruszyłem samochodem, omijając tego mężczyznę oraz samochód marki toyota. Uliczka ta była bardzo wąska, przez to przejechałem swoją prawą stroną samochodu o otwarte na oścież drzwi toyoty (…), następnie uciekłem. Do chwili zatrzymania nie wiedziałem, że kogokolwiek potrąciłem, ani, że dwa samochody, które próbowały mnie zatrzymać, to była policja”
– mówił w sądzie.
30-latek przyznał się do pozostałych zarzutów, tj. posiadania broni i amunicji bez zezwolenia, a także posiadania marihuany.
Za zarzucane 30-latkowi czyny grozi nawet dożywocie.