Jak to dobrze, że jest w Berlinie oddział Instytutu Pileckiego. I że to właśnie tu, dwa kroki od Bramy Brandenburskiej, mogła się odbyć międzynarodowa konferencja „Rosyjska agresja wojenna przeciwko Ukrainie”. Niech to Niemców bije po oczach.
Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina powstało tuż po wybuchu wojny. Świadectwa zebrane przez pracowników Instytutu Pileckiego liczą już ponad tysiąc (w tym około 700 to ankiety, a około 400 – rejestracje audiowizualne).
Opowieści, takie jak historia Kateryny, która była specjalnym gościem na konferencji, są wstrząsające, prawdziwe, mocne i… otwierają oczy. Kateryna, jako ratownik-ochotnik, niosła pomoc rannym w oblężonym Mariupolu. Gdy rakieta uderzyła w dom w Dnipro, świat relacjonował ratowanie 90 ludzi. A w Mariupolu takich budynków było ponad sześćset. Z każdego wydobywały się krzyki, wołania o pomoc. Z całej Ukrainy niesie się taki krzyk – pomóżcie! Tylko, niestety, nie wszyscy go słyszą. Lub nie chcą usłyszeć. Lub słyszą, ale nie reagują, co jest chyba jeszcze gorsze…
Chwała prof. Magdalenie Gawin, że rozpoczęła akcję zbierania świadectw zaraz w pierwszych dniach wojny. Ale też wysiłek i praca wszystkich ludzi zaangażowanych w projekt powinien znaleźć jakieś odpowiednie dopełnienie… Jakie? Pierwszym i najważniejszym byłoby ściganie, a potem postawienie przed wymiarem sprawiedliwości, sprawców ludobójczych działań na Ukrainie. Drugim byłoby zwiększenie pomocy, jaka płynie w stronę Ukrainy. Krzyk Ukrainy nie może być ignorowany. Ważne, żeby usłyszały go Niemcy…
Ralf Fücks, niemiecki polityk związany z partią Zielonych, którego Zentrum Liberale Moderne współorganizowało tę konferencję, mówił o tym, że Niemcy już i tak przeszły sporą przemianę, że wysyłka Leopardów jest dobrym sygnałem. Ale dodał, że trzeba jeszcze dużo więcej. Akurat Fücks należy do tych nielicznych niemieckich polityków, którzy wspierają – nazwijmy to – „polską linię” w sprawie Ukrainy.
Reszta? Czy poczuje jakiś… wstyd? Czy drgnie im sumienie?
Niemcy mają świadomość, że przez kwestię ukraińską europejska gra – w której byli nie tylko hegemonem ekonomicznym, ale też uzurpowali sobie prawo do bycia hegemonem moralnym – wymknęła im się z rąk, że zostali zepchnięci w kąt przez Polskę. To ich gryzie i denerwuje.
Polska przeżywa obecnie, jak mówią Niemcy, „złoty okres”, a to dla nich jest trudne do przełknięcia. W dodatku w kwestiach związanych ze wsparciem Ukrainy znaleźli się na niezbyt przyjemnej dla nich pozycji – wstrzymując się bowiem z wysyłaniem pomocy, muszą zrezygnować z tak do tej pory pieczołowicie kreowanego wizerunku kraju, który uczy wartości, tolerancji, altruizmu. Coś tu „nie pykło” w sprawie wojny na Ukrainie.
Niemcy lubią być lubiani w świecie. Nagle nie są… Czy to jest jakaś szansa na to, że przejdą przemianę? Czy też jeszcze mocniej będą próbowali wpychać Polskę pod but?