Jeśli mamy jakąkolwiek sprzeczność między interesami polskimi i niemieckimi, to niestety zawsze wygrywają interesy niemieckie, bez względu na to, kto akurat sprawuje władzę w Polsce – mówi w wywiadzie dla "Gazety Polskiej Codziennie" prof. Tomasz Grosse, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Aleksander Mimier: Czym jest pakt migracyjny? Gdyby rozebrać go z politycznych interpretacji, zostają zapisy 10 rozporządzeń. Czy to dopiero wektory polityki, czy konkrety, przed którymi nie ma odwrotu?
Prof. Tomasz Grosse: W przypadku mechanizmu relokacji „swoboda” polega na tym, że albo przyjmuje się imigrantów, albo płaci się słoną karę. Tu nie ma żadnej swobody. To bardzo szczegółowe regulacje, które muszą być zaimplementowane do praw krajowych. Dochodzi tu do centralizacji polityki migracyjnej, a więc pozbawia się władzy państwa członkowskie. To proces szkodliwy z punktu widzenia narodowych demokracji, ale również bezpieczeństwa poszczególnych państw. To także proces dysfunkcjonalny. Pamiętajmy, że pakiet migracyjny nie zamyka przysłowiowych drzwi do Unii Europejskiej dla masowej imigracji. Jedynie te drzwi lekko przymyka, zaś przede wszystkim ułatwia dystrybucję imigrantów po całej Unii Europejskiej. To wyraźna zachęta dla imigrantów, aby nadal przybywali.
Premier Donald Tusk przekonuje, że „nie będziemy za nic płacić, nie będziemy musieli przyjmować żadnych migrantów z innych kierunków, a Unia Europejska nie narzuci nam żadnych kwot migrantów”.
Mało wiarygodne słowa na użytek kampanii wyborczej. Słyszałem mnóstwo wypowiedzi tego polityka, które po kampaniach okazywały się kompletną lipą, humbugiem na potrzeby naiwnych wyborców, a nie słowami męża stanu. Nie przywiązywałbym zbyt wielkiej wagi do słów tego polityka. Spójrzmy za to na podstawowy cel wprowadzenia mechanizmu relokacji. Chodziło przede wszystkim o to, by zmniejszyć liczbę napływających imigrantów do Niemiec i Francji, przenosząc ten ruch do krajów, które są pod mniejszym naporem imigrantów – z Afryki i Azji – do Europy Środkowej. Polska jest tu największym krajem, więc potencjalnie w dużym stopniu może wypełnić ten cel. Nie widzę sensu w tym, aby najpierw wprowadzać mechanizm, a później go nie realizować. Tym bardziej, że starano się o niego od wielu lat. Nie wierzę, że Donald Tusk będzie przeciwstawiać się Brukseli.
Dokończę poprzedni cytat premiera. W kolejnym zdaniu przyznał, że „Polska będzie skutecznie egzekwowała wsparcie finansowe ze strony Unii w związku z tym, że stała się państwem goszczącym setki tysięcy migrantów, głównie z Ukrainy”. Plan jest, a jak z jego realizacją?
Wiarygodność słów szefa rządu oraz innych polityków Platformy Obywatelskiej jest niska, biorąc pod uwagę, jak wiele sprzecznych komunikatów wychodziło od tej formacji. Należy mieć ogromną rezerwę, jeśli chodzi o ufność w te obietnice. Ponadto nie należy przeceniać wpływów i skuteczności działania Donalda Tuska w Brukseli. Jeśli mamy jakąkolwiek sprzeczność między interesami polskimi i niemieckimi, to niestety zawsze wygrywają interesy niemieckie, bez względu na to, kto akurat sprawuje władzę w Polsce.
Piętnaście krajów Unii Europejskiej – w tym Polska – zaapelowało do Komisji Europejskiej, by ta poszła w ślady Wielkiej Brytanii, która zamierza odsyłać osoby przekraczające nielegalnie granice do Rwandy. List pojawia się zaledwie kilka tygodni po przegłosowaniu paktu migracyjnego. Co to oznacza?
Negocjowany przez wiele lat pakt migracyjny jest dziurawy jak sito. Brakuje tam elementów, które w skuteczny sposób uszczelniłyby zewnętrzną granicę strefy Schengen i Unii Europejskiej. Z punktu widzenia skutecznego zwalczania kryzysu ten pakt migracyjny jest niedoróbką. Ma bardzo ryzykowne rozwiązania, raczej zachęcające imigrantów niż zniechęcające do przybycia do Europy.
Unia Europejska jest bardzo podzielona, jeśli chodzi o generalny stosunek, czy te przysłowiowe drzwi otwierać, czy zamykać. O ile większość państw członkowskich chciałaby ograniczyć ten proceder, chociażby tak, jak zaproponowali Niemcy, czyli przesuwając część niechcianych imigrantów na przykład do Polski, o tyle bardzo wpływowe środowiska wykluczają zamknięcie drzwi przed imigrantami, bo uważają to za coś pozytywnego dla Europy. To wielki biznes, który potrzebuje pracowników na rynku wewnętrznym. To też politycy lewicy, którzy uważają, że imigranci to ich przyszli wyborcy, zapewniający przewagę nad ugrupowaniami prawicowymi. Na końcu to zwolennicy państwa europejskiego i globalizacji, którzy uważają, że masowa imigracja podkopie społeczeństwa narodowe, tradycje, tożsamości narodowe. Wszystko to ma pozwolić na łatwiejszą budowę superpaństwa przez technokratów, sterowanego z tylnego siedzenia przez Niemców i Francuzów. Łatwiej będzie zarządzać tą masą społeczną, która niewiele będzie miała wspólnego z narodami.
Wielki biznes ma czekać na pracowników, tymczasem pakt zobowiązuje państwa Wspólnoty do ujednolicenia świadczeń socjalnych.
Czym innym jest ustandaryzowanie świadczeń socjalnych dla obywateli Unii Europejskiej, czym innym zaś są bardzo wysokie oczekiwania pomocy socjalnej dla imigrantów. Oczywiście nie na koszt Brukseli, a lokalnych podatników i ich narodowych budżetów. W planie działań przedstawionym w kontekście paktu migracyjnego przez Komisję Europejską jest mowa o konieczności zapewnienia imigrantom przez państwa członkowskie edukacji i szkoleń zawodowych, zatrudnienia (lub świadczeń dla bezrobotnych), dostępu do służby zdrowia i mieszkań. W części państw Wspólnoty te oczekiwania postawiono ponad to, co otrzymują zwykli obywatele w ramach pomocy socjalnej, mieszkaniowej czy edukacyjnej. Naturalnie budzi to ogromne sprzeciwy. Nawet nie dlatego, że to niesprawiedliwe w stosunku do mniej zasobnych społeczeństw. Jest to przede wszystkim kolejna okazja do wchodzenia przez Komisję w nie swoje kompetencje. O tym powinny decydować narodowe parlamenty. I to jest zgodne z demokracją.
W gąszczu aktów paktu znalazło się też tzw. rozporządzenie kryzysowe. Jeśli Komisja Europejska arbitralnie uzna, że sytuacja jest kryzysowa, może zwiększać liczbę imigrantów i wysokość kary za jednego imigranta. Siedzimy na beczce prochu?
Trzeba to przyjąć za pewnik, że kwoty będą wzrastać. Zasadniczy jest tu problem uzyskania przez Komisję Europejską ogromnych kompetencji, które może dowolnie realizować, w zależności od swoich celów i preferencji, a narodowe demokracje muszą przyjmować ten dyktat pod karą sankcji finansowych. Ten mechanizm jest nie do przyjęcia w demokracji, bo to mechanizm autorytarny. Nie oznacza to, że demokracje nie mają możliwości samoobrony przed tym autokratycznym prawem europejskim. Przypomnę, że myśmy go nie przyjęli, myśmy byli zawsze przeciw. Kolejne polskie rządy wybrane w demokratycznych wyborach odrzucały to prawo, a będą teraz zmuszane do jego realizacji przez brukselskich urzędników. To jest sprzeczne z zasadami demokracji. By ją przywrócić, polski rząd powinien wypowiedzieć cały ten pakt migracyjny albo przynajmniej jego fragmenty, z którymi się nie zgadza. Po tym przekazać informację do Brukseli, że nie będzie się stosować do tego prawa. To w moim przekonaniu byłoby przywróceniem standardów demokracji w Unii Europejskiej. Pytanie do naszej klasy politycznej: czy pojawi się w końcu rząd, który będzie miał odwagę bronić polskiej demokracji i interesów obywateli?
Polecamy weekendowe wydanie #GPC wraz z dodatkiem #NiecodziennaGazetaPolska oraz Programem Telewizyjnym!
— GP Codziennie (@GPCodziennie) May 24, 2024
Czytaj na » https://t.co/1HYRtWiDJA
Wspieraj #niezależnemedia » https://t.co/5oUNtNfQBb pic.twitter.com/1g2i0DHe75