Gazeta Polska: Oni obawiają się Karola Nawrockiego. Atak metodami rosyjskimi nie był przypadkowy Czytaj więcej!
Z OSTATNIEJ CHWILI
Rosja zamyka polski konsulat generalny w Petersburgu • • •

Gdzie kończy się Europa? Karnkowski: Słowa Tuska zbiegają się z ingerencją Niemiec w polską politykę

Słowa Donalda Tuska, wypowiedziane na spotkaniu wyborczym w Pile, to kolejny rzucony z premedytacją samograj dla sztabowców PiS. Szef Koalicji Obywatelskiej zrobił kolejny raz to, co dało mu zwycięstwo w 2007 r. – odwołał się do kompleksów, nazywając je aspiracjami - pisze dla "Gazety Polskiej Codziennie" Krzysztof Karnkowski.

Donald Tusk
Donald Tusk
Fot. Tomasz Jędrzejowski/ Gazeta Polska

Pamiętne słowa o Polsce Wschodniej, wypowiedziane na taśmach z Sowy i Przyjaciół, okazują się zarówno mottem kampanii, jak i realnym programem na czas rządów. Platforma Obywatelska może sobie na to pozwolić – przy tak ostrym podziale społecznym elektoraty są właściwie impregnowane i żadna medialna bomba nie jest w stanie zmienić znacząco poparcia poszczególnych partii. Działacze i zdecydowani wyborcy ze wschodu Polski przejdą nad słowami lidera do porządku dziennego. Jednak inaczej może być z niezdecydowanymi, a przede wszystkim z rozczarowanymi wyborcami Prawa i Sprawiedliwości. 

O planie na linii Wisły lepiej nie wspominać 

Zauważmy, jak politycy opozycji zareagowali na ujawnione niedawno dokumenty dotyczące obrony Polski dopiero na linii Wisły. Plan został dogłębnie omówiony w debacie – w telegraficznym skrócie oznaczał pozostawienie połowy państwa i jego obywateli nawet nie samym sobie, co wprost na pastwę rosyjskiego agresora. Jak reagują na ujawnienie tych faktów politycy? Bądź wyparciem (poseł Jarosław Rzepa z PSL zwyczajnie stwierdził, że nie wierzy w to, co widzi), bądź kręceniem (bo to fragment większej całości), a prawie zawsze słyszymy przerzucanie winy na innych, zwłaszcza u pomysłodawców wojskowej koncepcji. Za grosz nie ma refleksji, przyznania się do błędu lub przyznania się do naiwności. Podejrzewam, że podobnie na sprawę patrzeć muszą głosujący na KO, ponieważ wymienione wyżej sposoby reagowania są psychologicznie, po ludzku łatwiejsze niż nazwanie rzeczy po imieniu. Czy tak samo będzie w przypadku odbioru słów z Piły, faktycznie dzielących Polaków na lepszych i gorszych, czy raczej – lepiej lub gorzej ukształtowanych przez doświadczenie historyczne? 

Dodajmy, tragiczne doświadczenia historyczne, które w tej narracji stają się nagle modernizacyjną, cywilizacyjną i formacyjną szansą. Nie jest to nowy wątek, w ten sposób zdarzało się przedstawiać zabory publicystom co bardziej zapiekłym w niechęci do polskości. Jednak ich myśl szła w trochę innym kierunku – z reguły bowiem nie różnicowali oni pod tym względem trzech zaborców, przedstawiając ich naturalne, wynikające z postępu dziejów działania jako coś w rodzaju specjalnej łaski wobec ciemnych Polaków, czego przykładem może być to skanalizowanie Warszawy przez rosyjską administrację Starynkiewicza. Tusk odwołał się natomiast do widocznej do dziś na mapach preferencji wyborczych zależności zaborów na polityczne wybory, po czym wyodrębnił na użytek przemowy (a tak naprawdę, jak sądzę, całej swej polityki) mieszkańców zaboru pruskiego, mianując ich bardziej europejskimi, ucywilizowanymi przez tradycję Rzeszy Polakami. 

Elementarny porządek według Tuska

Rozmawiając o cytacie, wypadałoby go przywołać. Chodzi o dwa fragmenty wystąpienia.

– Wiecie, tak naprawdę może w polityce polskiej potrzebny dziś jest elementarny porządek. Mogą mnie od Niemców wyzywać, ale ja chcę wygrać te wybory i idę po zwycięstwo, by wreszcie zapanował ten porządek. W polityce zagranicznej, europejskiej, gospodarczej, systemie podatkowym, sądownictwie. Wszędzie, gdzie nie spojrzymy, potrzebujemy uporządkowania po tym niewiarygodnym bałaganie – mówił Tusk, odwołując się do „pewnych cech, które są tak cenione na Pomorzu, w Wielkopolsce, przez to, że byliśmy bardziej pod wpływem kultury Zachodu”.

Jakie to cechy? Zainteresowani wskazaliby pewnie na zaradność i przedsiębiorczość, ale czy tak jest zawsze w rzeczywistości? A może chodzi o stadium między dawnym zaborcą a okupowanym czy skolonizowanym – wobec dawnego centrum pokorni i ulegli, wobec swoich rodaków pełni poczucia wyższości i przekonani o potrzebie niesienia własnej misji cywilizacyjnej? Od lat w komentarzach można było spotkać się z pogardą, jaką niektórzy mieszkańcy Polski A odczuwali wobec Polski B – od roku 2005 niechęć przybrała motywację polityczną. Efekt nastąpił w 2007 r., gdy Polska A miała przewagę i wyłoniła obóz rządzący. Jeszcze mocniej strona „oświecona” wybuchała, gdy wybory zaczęły wygrywać siły polityczne kojarzone właśnie z tą pogardzaną częścią kraju i faktycznie tam znajdujące swą wyborczą bazę. Przypomnijmy sobie rozmaite apele o bojkoty konsumenckie Podlasia czy Podkarpacia, czasem dotyczące nawet imprez czy przedsięwzięć organizowanych przez osoby od PiS bardzo odległe. 

Tymczasem dzisiaj niemieckie porządki nie oznaczają jakiegoś mitycznego ładu czy sprawnego funkcjonowania państwa. W praktyce rządy Platformy Obywatelskiej polegają nie na kopiowaniu wzorców z Niemiec, a na administrowaniu krajem zgodnie z interesami Berlina. Na przykład gospodarczymi (kwestia wieku emerytalnego, brak woli walki o polski przemysł stoczniowy, budowa wielkich inwestycji transportowych tylko w kierunkach pomocniczych, a nie potencjalnie konkurencyjnych dla Niemców). Spójrzmy też na to z drugiej strony – „niemiecki porządek” to dziś wspomnienie przeszłości, do którego zresztą najchętniej odwołują się AfD i jej elektorat. Dzisiejsze Niemcy to państwo często sparaliżowane biurokracją, zapóźnione w dziedzinie cyfryzacji, borykające się z brakiem milionów rąk do pracy i problemami z migrantami. Kraj, w którym traktowana niczym polityczny fetysz ekologia na równi z uzależnieniem od Rosji doprowadziła do kryzysu energetycznego. To też państwo politycznego sterowania wymiarem sprawiedliwości i mediami – i zapewne tylko te aspekty KO chciałaby najpewniej i u nas powielić.

Zaangażowanie Niemiec w polską politykę 

Słowa Tuska zbiegają się w czasie z wejściem zaangażowania Niemiec w polską politykę na nowy poziom. Działania zakulisowe zastąpione zostały przez zupełnie jawne próby wpłynięcia na polską politykę, takie jak podjęcie przez kanclerza Scholza kwestii afery wizowej. Chodzi oczywiście o politykę i u nas, i w Berlinie, gdzie SPD ma swoje potężne kłopoty. Czy jednak wprowadzając kontrolę na granicy (nie tylko z Polską zresztą) i obwiniając za to polskie władze, kanclerz RFN pomaga swojemu polskiemu przyjacielowi? Niekoniecznie, co zauważa w „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński. Publicysta pisze tak: „Interwencja niemieckiego kanclerza jest tak naprawdę PiS na rękę. Przypomina niekonsekwencję partii Kaczyńskiego w sprawie migracji, ale pozwala jednocześnie podkręcać antyniemieckie nastroje, pokazując wyborcom, że oto Berlin chce przed wyborami ingerować w polską politykę. A to bardzo się rymuje z atakiem na Donalda Tuska jako eksponenta niemieckich interesów i całą antyniemiecką retoryką PiS. Kanclerz również na tym wygrywa, bo ma na karku wybory regionalne, w których AfD buduje popularność na zmęczeniu niemieckiego społeczeństwa nielegalną migracją”. Z kraju zachodniego sąsiada dobiegają też nowe informacje, według których te same Niemcy wprost finansują we Włoszech organizacje przyczyniające się do destabilizacji sytuacji imigracyjnej w tym kraju, co już jest zwiastunem narastającego kryzysu w relacjach obu państw. 

Czy to samo dzieje się w Polsce? Zapewne tak, tymczasem walcząca z polityką migracyjną Polski (ale też UE) „Zielona granica” dostała z Niemiec bardzo hojne wsparcie. Na koniec trzeba zacytować posłankę Koalicji Obywatelskiej Hannę Gill-Piątek która pisząc o niemieckich obostrzeniach wobec Polski, alarmuje, że zamyka się przed nami „bramę do Europy”. Okazuje się, że o ile dla jednych kontynent kończy się na Wiśle, o tyle dla innych granica ta przebiega jeszcze dalej na zachód.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

#Donald Tusk #Niemcy #Europa

Krzysztof Karnkowski