Od kilku dni wyjątkowo aktywni stali się dziennikarze z Berlina, którzy próbują zaatakować KGHM Polska Miedź. Jak ustalił portal Niezalezna.pl, ich uwaga koncentruje się na katastrofie ekologicznej na Odrze i wykorzystują fake newsa, którego autorem był poseł Platformy Obywatelskiej. To może być jednak jedynie pretekst. W tle są bowiem gigantyczne pieniądze.
Odra to od tygodni temat numer jeden w polskich mediach. Tony śniętych ryb, jeszcze więcej dezinformacji.
Kolejną niedorzeczną hipotezą podzielił się poseł Platformy Obywatelskiej. Piotr Borys napisał w środę, że ogromne ilości słonej wody z flotacji rud i kopalni trafiły między 29 lipca a 10 sierpnia do Odry w Głogowie ze zbiornika Żelazny Most Zakładu Hydrotechnicznego KGHM SA.
Spółka odpowiedziała zaś, że „zrzut wody do Odry, jako końcowy etap ciągu technologicznego KGHM, następuje w okolicy Głogowa”, a „skażenia zostały ujawnione w Odrze na wysokości Oławy”. Z wersji Borysa wynikałoby więc, że woda ze zrzutu z KGHM przemieściła się 100 kilometrów. Pod prąd.
Kontrargument tego kalibru powinien zakończyć dyskusję na ten temat, lecz stało się dokładnie odwrotnie. Po wpisie Borysa, KGHM-em szeroko zainteresowały się czołowe niemieckie media. Nie korespondenci z Polski, ale dziennikarze z Niemiec: m.in. "Bilda", „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, "Deutsche Welle"... Od kilku dni wysyłają maile, dzwonią, a nawet przyjeżdżają do Polski. I każdy z nich posiłkuje się tezą postawioną przez Borysa.
Pierwszy artykuł na ten temat pojawił się w ubiegły piątek na łamach „Bilda”. W tekście Leny Zander i Jessici Firlej, autorki już na początku wskazują na Głogów jako miejsce, w którym KGHM utylizuje ścieki.
„Grupa wydobywa m.in. miedź. Powoduje to również wytwarzanie bardzo zasolonych ścieków, które „KGHM” pompuje do zbiornika. Stamtąd zdeponowana woda słona kierowana jest rurociągami do polskiej części Odry. Firma robi to od lat”
- czytamy na stronie internetowej niemieckiego dziennika.
Przy oszczędnie opisanych zrzutach zapomniano dodać, że te dokonywane są za pozwoleniem wodno-prawnym (określającym m.in. w jakiej ilości, czasie i jakiej zawartości zrzut wody może być przeprowadzony) przy stałym monitoringu Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
Autorki przywołują wpis Borysa o zrzucie słonych ścieków i dodają:
„mniej więcej w tym samym czasie zaczęło się masowe wymieranie ryb”.
100 kilometrów w górę rzeki, co także umknęło autorkom. Dalej przyznają, że powodem śnięcia ryb są złote algi, choć zastanawiają się, skąd słonolubne glony wzięły się w słodkiej wodzie.
Jak się dowiadujemy, w tym tygodniu zapewne będzie więcej tego typu publikacji.
Ale czy naprawdę tylko o katastrofę na Odrze chodzi?
Strategia spółki nie obejmuje prowadzenia biznesu nastawionego na indywidualnego odbiorcę. Dostarcza zaś katody miedziane, z których później światowi giganci produkują elektronikę. Skąd więc tak żywe zainteresowanie niemieckich mediów, skoro dla statystycznego Niemca działalność KGHM-u ma znikome znaczenie? Powody mogą być dwa, ale mianownik jeden, wspólny.
Mowa o niemieckiej firmie Aurubis. To największy producent wyrobów miedzianych w Europie notowany na giełdzie frankfurckiej. Spółka zajmuje się tzw. urban miningiem - odzyskiwaniem cennych składników ze zużytych produktów. Aurubis jest światowym liderem w recyklingu wyrobów wytwarzanych z miedzi. Produkuje ok. 1 mln ton katod miedzianych oraz ponad 1,2 mln ton produktów miedzianych rocznie. Trwający przez lata monopol firmy w Europie Środkowej nadszarpnęła jednak inwestycja KGHM-u.
„Największa inwestycja w historii należącej do KGHM Huty Miedzi Legnica” - oznajmiła spółka Skarbu Państwa pod koniec czerwca 2019 roku. Uruchomiony wówczas piec WTR (wychylno-topielno-rafinacyjny) pozwolił KGHM-owi przejąć polskie złomy miedziane, a Aurubisowi przerwał łańcuch dostaw złomów miedzianych z Polski.
Brzmi stanowisko Berlina, a przecież to KGHM realizuje właśnie program atomowy budowy małych bloków SMR (Small Modular Reactors).
Sprzeciw wobec polskim inwestycjom w atom wyraziła niemiecka minister środowiska Steffi Lemke podczas lutowej wizyty w Warszawie.
Agencja Deutsche Welle, komentując wówczas spotkanie Lemke z minister Anną Moskwą, przypomniała, że cały niemiecki rząd konsekwentnie odrzuca sklasyfikowanie energetyki jądrowej jako odnawialnego źródła energii w unijnej taksonomii (potoczna nazwa rozporządzenia UE dot. ustanowienia ram ułatwiających zrównoważone inwestycje). Dodano, że „polskie plany budowy atomu wywołują w Niemczech niepokój i obawy o bezpieczeństwo”.
- Jeśli w Polsce dojdzie do budowy reaktorów, to będziemy pracować z użyciem odpowiednich instrumentów prawnych, dla mnie to oczywistość
- odgrażała się wówczas Lemke. Przez wspomniane wtedy „instrumenty prawne” należy rozumieć najpewniej działalność Komisji Europejskiej.
Jeśli polski miks energetyczny nie zostanie uzupełniony o atom - co w dłuższej perspektywie oznacza tani prąd dla odbiorców - Polska energię będzie zmuszona kupować. W takiej chronologii faktów, kierunek importu wydaje się oczywisty...
Co wymyślą jeszcze niemieckie media? Pozostaje czekać na kolejne materiały, bo tych z pewnością przybędzie w najbliższym czasie.