Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Piknik służb pod Krzyżem. Jak sterowano emocjami na Krakowskim Przedmieściu

Audyt w służbach, który przeprowadził Mariusz Kamiński, ujawnił nagminne łamanie podstawowych praw obywatelskich przez poprzednią ekipę rządową.

Kancelaria Prezydenta RP
Kancelaria Prezydenta RP
Audyt w służbach, który przeprowadził Mariusz Kamiński, ujawnił nagminne łamanie podstawowych praw obywatelskich przez poprzednią ekipę rządową. Inwigilowanie polityków opozycji i ich rodzin, rozpracowywanie uczestników legalnych manifestacji. Na jaw wyszło także szczególne zainteresowanie sytuacją związaną z Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, w tym osobiste zaangażowanie ówczesnego szefa ABW, gen. Krzysztofa Bondaryka. Wśród obrońców Krzyża zainstalowano nawet agenturę osobową - pisze Dawid Wildstein w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.

Minęło kilka miesięcy od katastrofy smoleńskiej. Gorące lato. Przed Pałacem Prezydenckim zebrało się kilka tysięcy osób. Otaczają znacząco mniejszą grupkę tzw. obrońców Krzyża. Na transparentach można m.in. przeczytać: „Mohery na stos”. Ktoś przyniósł krzyż zrobiony z puszek po piwie Lech. Niosący go młodzian niespecjalnie ukrywa „głębię” swojej prowokacji, jest ona zresztą czytelna dla zgromadzonego tłumu, który wyje ze śmiechu i pokrzykuje: „Zimny Lech, zimny już jest Lech”. Ktoś inny z dumą prezentuje krzyż, do którego przybił misia zabawkę. Grupka młodych ludzi rozrywa pluszową kaczkę. Słychać wrzaski: „Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!”. Tłum klaszcze, zachwycony. Ludzie rozstępują się przed półnagim mężczyzną, który niesie krzyż. Pijany, parodiuje mękę Zbawiciela. On także wzbudza zachwyt tłumu. Ktoś wrzeszczy przez megafon w stronę modlących się ludzi: „Zniszczymy was, zniszczymy was, zniszczymy was śmiechem!”. Agresja rośnie, tłum coraz częściej wykrzykuje wulgarne hasła w stronę obrońców.

Strefa bezprawia

Jest już noc. Modlących się pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu jest niewielu. Kilkunastu. Policjantów pilnujących to zgromadzenie – podobnie. Jest też kolejna grupka. To kilku młodych, dobrze ubranych dzieciaków, obojga płci. Wąskie spodnie, stylowe grzywki. Głośno się śmieją, kpią z ludzi klęczących pod Krzyżem, parodiują kościelne pieśni, religijną ekstazę. Ludzie spod Krzyża nie reagują. Słychać modlitwy, ale też głośną muzykę. Ta ostatnia dobiega ze znajdującej się tuż obok małej knajpki. Swojska nazwa „Przekąski, zakąski”, najtańsza wódka w Warszawie. Mimo niewielkiej powierzchni, przybytek ten odwiedzają w weekend tłumy, ludzie wylewają się z lokalu, impreza przenosi się na ulicę. Tłum pulsuje niczym żywe stworzenie, niektórzy usiłują wejść, inni się wydostać. Dwójka pijanych małolatów, ubranych „na sportowo”, o gładko ogolonych głowach, wyrywa się ze ściśniętej masy otaczającej knajpę. Rozglądają się wokół niepewnym wzrokiem, by po chwili dostrzec grupkę modlących się. Podchodzą chwiejnym krokiem do jednej z czuwających tam starszych kobiet. W wulgarnych słowach proponują jej akt seksualny. Grupka modnych lalusi przyglądających się tej scenie wybucha śmiechem, zaczynają klaskać.

Takich obrazków były tysiące. Przemoc, czasem większa, czasem mniejsza – od poszturchiwania po bójki, kpiny, bluzgi, splunięcia bądź oddawanie moczu w bezpośredniej bliskości modlących się.

Tak się złożyło, że opisuję tutaj scenę, którą widziałem na własne oczy. Byłem jednym z gapiów. Zareagowałem na słowa dresiarzy. W konsekwencji między mną a dwójką amatorów kobiecych wdzięków wywiązała się bójka. Zdarza się. Zdziwiło mnie wtedy coś innego. Że kilkunastu policjantów ze stoickim spokojem obserwowało, jak tuż obok nich trójka mężczyzn okłada się po twarzach pięściami. Żadnej reakcji – ani w trakcie, ani po. To był dzień, gdy pomyślałem, że cała sytuacja pod Krzyżem musi być w jakimś aspekcie sterowana i kontrolowana. Taki brak reakcji służb porządkowych musiał być rozkazem „z góry”. Z czasem, z setek rozmów z ludźmi, którzy regularnie przychodzili pod Krzyż, m.in. z Samuelem Pereirą, Janem Pospieszalskim, Ewą Stankiewicz, wyłonił się obraz swoistej „strefy bezprawia”. Policja w większości sytuacji nie reagowała, biernie przyglądając się ekscesom. Zresztą, czasem sama brała w tych wydarzeniach udział.

Kamera Ewy Stankiewicz zarejestrowała symptomatyczne wydarzenie. Wśród obrońców Krzyża chodzi grupka postawnych, ubranych na sportowo mężczyzn. W pewnym momencie jeden z nich łapie modlącego się za łokieć, zaczyna go tarmosić, z czerwoną twarzą wykrzykuje groźby. Po chwili widzimy tę samą osobę, jak spokojnie wita się z policjantami, przechodzi przez kordon służb porządkowych i wchodzi do radiowozu. Dresiarz okazał się po prostu funkcjonariuszem w cywilu. Z drugiej strony pod Krzyż przychodzili też pospolici bandyci. Jednym ze stałych bywalców był niejaki Zbigniew S. ps. Niemiec, bandzior, szantażysta, gwałciciel, z wyrokami na karku, także ze sprawami w toku, zamieszany m.in. w sprawę Piesiewicza. Ciężko uwierzyć, by ten człowiek zdecydował się na agresywne zachowania tuż pod okiem policji oraz największych mediów stale relacjonujących te zajścia, jeśli nie dostał wcześniej glejtu „nietykalności”.

Ochrana III RP

Zajścia pod Krzyżem zostaną potem wielokrotnie opisane przez media ówczesnego mainstreamu jako „wesoły piknik”, „ciekawy happening”. Najważniejsi publicyści związani z „Gazetą Wyborczą”, „Polityką”, „Krytyką Polityczną” itd. będą się zachwycać europejskością tej antyreligijnej demonstracji. Uznają ją za wyraz wyższości cywilizacyjnej niektórych Polaków.

Teraz, dzięki audytowi, wiemy, że służby podległe Platformie Obywatelskiej od początku bacznie obserwowały sytuację pod Krzyżem. Co więcej, miały swoich agentów po obu stronach sporu. Także sterowały wydarzeniami wśród samych obrońców, poprzez swojego prowokatora.

Czy całość sytuacji pod Krzyżem była prowokacją? Jest to zupełnie nieprawdopodobne. Pod Krzyżem starły się realne emocje, istniejące w polskim społeczeństwie. Z jednej strony chęć przeżywania żałoby, z drugiej – istniejące od lat w polskim społeczeństwie nastroje antyklerykalne, antyreligijne, dodatkowo jeszcze pompowane przez propagandę różnych ośrodków intelektualnych Zachodu. Służby raczej „dołączyły” się do realnego wybuchu emocji, by następnie nim zręcznie sterować. Zresztą można tu (mając oczywiście świadomość diametralnej różnicy kontekstów historycznych) zobaczyć pewną paralelność z działaniami carskiej Ochrany. Rosyjskie służby specjalne nie tworzyły emocji, one nimi sterowały. Na przykład wykorzystując realny antysemityzm w celu sprowokowania pogromów. Największe mordy na Żydach w carskiej Rosji były właśnie prowokowane przez Ochranę. Zresztą, warto ad vocem zauważyć, że podczas zajść pod Krzyżem dawało się momentami wyczuć atmosferę prawdziwie „pogromową”. Narastająca agresja tłumu wobec małej grupki osób, poczucie pełnej bezkarności sprawców, dodatkowo pompowanej przez akceptację ze strony państwa i mediów.

Rodzi się pytanie: po co aż takie zainteresowanie władzy tak niewielką grupką ludzi?

Po pierwsze, wyjątkowo bezpośrednie, polityczne. Janusz Palikot zbuduje na tym wydarzeniu swój potencjał polityczny. Zostanie on „psem gończym” PO, w najostrzejszy, najbardziej prymitywny sposób atakujący PiS, kpiący ze śmierci 96 pasażerów, przekraczający wszelkie granice cywilizowanej debaty, a w sejmie, gdy tylko przychodziło do ważnych spraw, zawsze głosujący po myśli Platformy (jak chociażby w kwestii podwyższenia wieku emerytalnego). W orbitę partii Palikota, poza znanymi publicystami i tzw. lewicowymi autorytetami, takimi jak Jacek Żakowski, Agata Bielik-Robson czy Magdalena Środa, wejdzie także twarde jądro postkomuny – z Urbanem i Piotrowskim (mordercą ks. Jerzego Popiełuszki) na czele. W ten sposób Krzyż na Krakowskim Przedmieściu stanie się też fundamentem pod platformę współpracy PO z przedstawicielami postpeerelowskich sitw i układów.

Ale istniał też dużo głębszy poziom, ważniejszy powód. Otóż PO szybko dostrzegła zagrożenie tego, co stworzyła tragedia smoleńska: mit wokół tego wydarzenia i wspólnotę, jaka się dzięki niemu wytworzyła.

Wojna mitów

Na jeden mit należy odpowiedzieć innym. Sama destrukcja, dekonstrukcja nie wystarczy. Może przynieść efekt na krótki czas, ale nie jest wystarczającym spoiwem, by zorganizować wokół siebie wspólnotę. Tym samym zawsze istnieje ryzyko, że po jakimś czasie zwyciężony mit znów powróci.

Początkowo taktyka „neutralizacji” Smoleńska była standardowa. Najlepiej widać ją, analizując zachowanie „Krytyki Politycznej”. „Krytyka” i Sierakowski błyskawicznie wyczuli, że w sytuacji zagrożenia interesów postkomunistycznego salonu i kręgów zbliżonych do Platformy mogą się wylansować. Wyczuli, że są dwa elementy posmoleńskiej żałoby, które najłatwiej zaatakować. Właśnie uniwersalność wspólnoty oraz pojęcie odpowiedzialności, które artykułowały Smoleńsk i żałoba. Jak to, mam klękać obok religijnego mohera, jakbyśmy byli z tej samej gliny? Jak to, mam uznawać swoją winę, że wcześniej nie dostrzegałem tego wszechogarniającego kłamstwa na temat Lecha Kaczyńskiego, tej marności polityków, którzy doprowadzili, grając z Putinem przeciwko polskiemu prezydentowi, do rozdzielenia wizyt? Na negacji tych dwóch elementów, odwołując się do dwóch najprymitywniejszych emocji ludzkich – czyli chęci dominacji i niechęci do odpowiedzialności – mogła „Krytyka” zbudować atak na doświadczenie smoleńskie. I zaczęła hurtowo produkować swoje wypociny, następnie zarażając tym „Gazetę Wyborczą” oraz nadając ramy, tworząc język dla medialnego ataku na żałobę. Skądinąd ten język był w większości czystym bełkotem – cały czas powtarzającym zbitki o Tanatosie, orgii w imię śmierci, celebracji zaświatów zamiast teraźniejszości itp. Chodziło tylko o wytworzenie odpowiednio nobliwych określeń, by przykryć prymitywizm celów za nimi stojących. Ale kłamstwo smoleńskie nie poprzestało na tym. Należało nie tylko zdemonizować przeciwnika politycznego, lecz także siebie uczynić wybawcą i przywódcą. To właśnie miało miejsce pod Krzyżem. Po to zainicjowano tzw. awanturę o Krzyż.

Bardzo wiele mówi różnica w retoryce, jaką można zaobserwować w hasłach i działaniach manifestacji przeciwko pochówkowi Lecha Kaczyńskiego na Wawelu i tzw. przeciwników Krzyża. Podczas reakcji na Wawel ostrza propagandy skierowane zostały na „rozbrojenie” doświadczenia smoleńskiego poprzez banalizację sytuacji, poprzez atak na takie kategorie jak męczeństwo, tradycja, wspólnota. Usiłowano podzielić Polaków i zbrukać samą kategorię żałoby. Tymczasem w wypadku „awantury o Krzyż” pojawia się zupełnie nowy element – poczucie nowości, innej jakości, stworzenia czegoś lepszego. Wokół negacji Krzyża organizuje się nowa wspólnota. Wspólnota Europejczyków, młodych Polaków, ludzi, którzy wyrwali się z dotychczasowego zaduchu tradycji. Ci ludzie już nie orientują się wokół czystej negacji. Oni wyrażają zadowolenie z katastrofy. Wspólnocie stworzonej wokół Smoleńska przeciwstawiono nową. Operacja służb specjalnych PO skończyła się dopiero pod Krzyżem. W momencie, gdy podzielono Polskę na dwie skonfliktowane wspólnoty – z czego jedna tworzyła swoją tożsamość opartą na wizji destrukcji drugiej. Potencjał Smoleńska był zbyt duży, by zasłonić go za pomocą starych sztuczek medialnej propagandy, zalewem sprzecznych informacji i ordynarnych kłamstw. Potrzebna była operacja „Krzyż”.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

Dawid Wildstein