Żołnierze nasiąkają upałem. Są brązowi, zakurzeni, wysuszeni. Wykrzywiają twarze i oblizują spieczone usta. No i wciąż mają ze sobą białe różańce. Szarzejące powoli w pyle. Bataliony ukraińskie praktycznie nie muszą martwić się o swoje tyły. Raz przejęty teren, gdy ofensywa idzie dalej, nie jest „okupowany”. Po co to piszę? To najwyraźniejszy dowód kłamstw o „wojnie domowej” czy o „prorosyjskiej ludności, gotowej do walki”. Tu nikt nie chce umierać za Putina
Na wschodzie Ukrainy największe wrażenie robią słoneczniki. Pola tych kwiatów ciągną się w nieskończoność. Cały krajobraz staje się żółty. Jednak po pewnym czasie podróży wzdłuż nich wyłania się obraz wojny. Widać ciągnące się okopy. Resztki barykad, pamiętające jakąś starą bitwę (stara w obecnym konflikcie znaczy sprzed 3, 4 tygodni). Ostrzeżenia przed minami. Zniszczone domy i leje po bombach.
Słowiańsk wyrasta z pól słoneczników
Tymczasem Słowiańsk wyrasta z pól słoneczników i powoli wraca do życia. Codziennie przybywają do niego setki mieszkańców, zmuszonych miesiące temu do ucieczki.
Siedzimy w gruzińskiej knajpce i jemy pyszne szaszłyki. To, że możemy oddawać się tej przyjemności, i to bez ochrony i kamizelek kuloodpornych, pokazuje, jak wiele się tam zmienia.
Jednak ślady wojny są wszędzie. Z miejsca, w którym siedzimy, widać rozsadzony od środka wielopiętrowy budynek. Wybite szyby. Szkło na ulicach. W naszej knajpce dziewczyna w niebieskich, plastikowych klapkach śpiewa – wpierw o niedobrym chłopaku, który odszedł jak sen, a potem o tym, że za Ukrainę to i życie warto oddać.
Tymczasem obok nas siadły dwie panie w średnim wieku. Zamówiły po piwie i po ćwiartce wódki na głowę. Słowiańsk naprawdę wraca do życia.
Wszędzie w mieście flagi ukraińskie. Co bardzo ważne, nikt ich nie zrywa, nie niszczy tej nowej symboliki. Zważywszy, że w samym mieście niewiele jest patroli policyjnych, to dobry dowód na to, jak mało warta jest teoria „wojny domowej”.
Gdy porównujemy dzisiejszą podróż do tej sprzed trzech tygodni, wrażenie spokoju jest obecnie dużo większe. Ofensywa ATO (uczestników operacji antyterrorystycznej) naprawdę przynosi efekty. Oglądamy miejsca, przez które jeszcze kilka tygodni temu przejeżdżaliśmy z duszą na ramieniu, słuchając ciągłych wybuchów, mając świadomość, że atak terrorystów może nastąpić w każdej chwili – dziś są relatywnie spokojne.
Przesiąknięci śmiercią
Ale to wrażenie spokoju znika w bazach. Wszyscy są wciąż pod bronią. Zdenerwowani i zmęczeni. Przesiąknięci śmiercią. Śmiercią tych, którzy zginęli w czasie walk o Słowiańsk. Także śmiercią tych, których ciała dopiero są odkrywane. Cywile zmarli z głodu podczas ostrzału. Ofiary terrorystów rozstrzeliwane za „niesubordynację”.
„Siergieja nie ma już kilkanaście godzin. Żadnego kontaktu, odkąd wyszedł rano na patrol. Nie wiem, co się z nim dzieje” – mówi komendant batalionu Aidar. Włodek Szturm (obejmie w bazie funkcje szefa zaopatrzenia), znajomy z Majdanu, usiłuje robić dobrą minę do złej gry. „To przecież afganiec (weteran wojny w Afganistanie – przyp. autora), poradzi sobie na pewno”. Widać jednak, że jest mocno zaniepokojony.
Nic dziwnego. Batalion Aidar ponosi od początku wojny bardzo ciężkie straty. Tylko dziś, gdy przyjechaliśmy na miejsce, wywieziono 23 ciała. – Wszyscy zginęli w jednej akcji – mówi Szturm. To w Aidarze swoją dziennikarską misję pełniła Bianka Zalewska, zanim terroryści Putina zrobili jej krzywdę.
Aidar to specyficzny batalion. Podlega bezpośrednio pod ministerstwo obrony. Złożony jest z tzw. dobrowolców, ochotników – chłopaków, a także dziewczyn (to batalion koedukacyjny) z Majdanu. Ma za zadanie prowadzić akcje wywiadowcze i dywersyjne. Między innymi to dzięki jego żołnierzom ukraińska armia ma rozpoznanie tego, gdzie i w jakiej sile operują terroryści Putina. Aidar działa na froncie w okolicach Ługańska.
Tutaj nie jest jak w Słowiańsku. Tu trwa wojna. Barykady są co chwila, najczęściej wyposażone w ciężki sprzęt. Widok czołgów to standard. Także helikopterów (w okolicy są przynajmniej dwa polowe lotniska). Słychać serie z karabinów maszynowych, czasem wybuch. A także warkot śmigieł helikoptera. Czasem nad lasem unoszą się białe chmury pyłu, efekt ostrzału okolicy.
Surrealistyczny obrazek. Droga w lesie. Drzewa po obu stronach to piękne, stare iglaki – świerki, jodły, sosny. Słońce świeci ostro, upał jest nieznośny, wszystko tonie w tumanach kurzu.
Tło dźwiękowe – serie z karabinów maszynowych, czasem wybuch. A także warkot śmigieł helikoptera. Nasz busik zatrzymuje się na chwilę przed dwoma parującymi czołgami. Powietrze aż syczy, gdy dotyka ich pancerzy. Jeden z czołgów ma swoje imię napisane z boku. Alońka.
Z busika wychodzi nasz kompan z pakunkiem i biegnie do czołgu. Z machiny wojennej zeskakuje potężny, brodaty mężczyzna. Brudny mundur, ogorzała od słońca twarz, agresywne, mocne rysy, czarne kędziory. Spotykają się na drodze, w pełnym słońcu. Nasz kumpel podaje mu... siatkę jabłek. W tej samej chwili brodacz się rozkleja, uśmiecha niczym 3-letnie dziecko i przyciska do piersi prezent. Ta dwójka na drodze to kumple z Majdanu jeszcze.
A nad lasem unoszą się znów białe chmury pyłu, efekt ostrzału okolicy. I nadal Alońka paruje, a w powietrzu słychać nieprzyjemne dźwięki.
Gdzie cerkiew zamknięta, wchodzi wódka i zapomnienie
Upał jest potworny. Ziemia jest wyschnięta, wciąż unosi się nad nią pył. Siedzący w obozach bądź na blokpostach żołnierze nasiąkają tym upałem. Są brązowi, zakurzeni, wysuszeni. Wykrzywiają twarze i oblizują spieczone usta. No i wciąż mają ze sobą białe różańce. Szarzejące powoli w pyle.
Zresztą tak jak religia była wszechobecna na Majdanie, tak jest i na wojnie. W Aidarze jest pokój ze świętymi obrazami. No i wspomniane już różańce – nadal są wszędzie.
Szturm zasępia się i mówi: „Wiesz, Dawid, jest trochę prawdy w tym, że zgubiliśmy Wschód. A raczej ten Wschód sam się zgubił. Zapadł się sam w siebie. Ci ludzie niczego już nie potrzebują. Nawet Cerkwi, nawet wiary. A przecież to jest najważniejsze”. Kumpel z oddziału dopowiada: „Gdzie cerkiew zamknięta, wchodzi wódka i zapomnienie. Nic dobrego nie mogło z tego wyjść”.
W związku z tym że Aidar to oddział ochotników, w większości urodzonych na Ukrainie Zachodniej, odbija się w nim współczesna specyfika tego państwa. Część „dobrowolców” wróciła bowiem na Ukrainę tylko z powodu walki z rosyjską agresją na to państwo. Wojna nabiera przez to posmaku międzynarodowego. Na froncie spotykam ludzi od wielu lat już mieszkających w Niemczech, Belgii, Francji czy nawet Portugalii, którzy jednak rzucili spokojne życie na Zachodzie, by walczyć i często umierać na Wschodzie.
Warto przy okazji odnotować jedną ważną rzecz. Tutaj widać wyraźnie, jak operują bataliony ukraińskie. Praktycznie nie muszą martwić się o swoje tyły. Raz przejęty teren, gdy ofensywa idzie dalej, nie jest „okupowany”. Po co to piszę? To najwyraźniejszy dowód kłamstw o „wojnie domowej” czy o „prorosyjskiej ludności, gotowej do walki”. Tu nikt nie chce umierać za Putina.
Dziś Ukraina nie potrzebuje reżyserów
Do Aidaru przyjechałem z Włodkiem Szturmem i dwójką jego przyjaciół – T. oraz Igorem. Oni już zostaną w tej bazie. Kolejni ochotnicy z Majdanu. T. też jest przykładem ukraińskiej swoistej multi-kulti. Jest pół Uzbekiem, pół… Rosjaninem. Mieszkał na Krymie, a jego żona jest Tatarką. Uciekli do Lwowa. Co ciekawe, był reżyserem filmowym. Ale jak mówi – „niestety, dziś Ukraina nie potrzebuje reżyserów”. Igor za to w swoim byłym życiu był mechanikiem, więc dopowiada: „Mechaników bardziej, ale najbardziej żołnierzy”. T. opowiada straszne rzeczy o stanie armii po latach rządów Wiktora Janukowycza. Podobno dopiero w ostatnich miesiącach żołnierze, nawet z wieloletnim stażem, zaczęli się uczyć obsługiwania karabinów.
Zresztą sam Aidar ma wiele problemów. Każdy z nich pokazuje skomplikowaną rzeczywistość ukraińskiej armii. Po pierwsze – problem tzw. friendly fire. Czyli ofiar śmiertelnych z powodu ostrzału nie nieprzyjaciela, lecz własnych jednostek. Chłopaki nie chcą zbytnio o tym problemie mówić, ale z ich słów wynika, że tego typu ofiary w Aidarze się zdarzały, zwłaszcza że Aidar operuje na tyłach frontu wroga. Ale to niejedyny powód. Innym jest kłopot w koordynacji działań armii, który jest efektem podziału jej na wiele grup, nie zawsze ze sobą współpracujących. Są „dobrowolcy”, są siły milicji, są siły antyterrorystyczne, są siły ministerstwa obrony, ministerstwa spraw wewnętrznych, w końcu także nieformalna partyzantka oraz zwykła regularna armia. Ciężko się dziwić, że pojawia się w ich działaniach chaos. Problemem jest też stosunek oficjalnej władzy do ochotników. Nie chcą im dostarczać sprzętu. W wyniku czego Aidar wykonuje bardzo ciężkie operacje specjalne, wyruszając na misje w... ofiarowanych przez ludzi rozklekotanych busikach, terenówkach sprzed 30 lat itd. To, że baza zaopatrzona jest w sprzęt w miarę niezły, karabiny maszynowe, a nawet wyrzutnię granatów, to nie zasługa zaopatrzenia, lecz tego, że zdobyto go, pokonując terrorystów. Szturm komentuje to dosadnie: „Na pagony i gwiazdki dla generałów to armia ma, a dla nas? Chcesz walczyć, ubieraj się sam, tyle nam mówią”. Faktycznie, ciężko sobie wyobrazić, jak działałby Aidar bez pomocy zwykłych ludzi.
Ostatnia szansa na normalne państwo
Wracając do Włodka Szturma. W jego słowach przebija się kolejny problem, z jakim będzie musiała się zmierzyć Ukraina. Szturm to dowódca sotni majdanowej. Sierota ze Lwowa, który służył swego czasu w Afganistanie. Dziś prowadzi firmę produkującą sprzęt militarny i jest postawnym, 50-letnim obywatelem. Jednak jego słowa brzmią radykalnie. „Najpierw ta wojna, potem czas na wojnę w środku”. Gdy pytam go, dlaczego chce znów walczyć, po co trzeci Majdan, odpowiada: „Dokładnie po to samo, o co teraz walczymy. Po co być w kajdanach całe życie? Co ja powiem dzieciom? Bo żona to już bardziej rozumie, trochę popłacze i tyle. Ale dzieci? Wnuki?”.
Ta opinia jest powszechna w Aidarze. Czas walki na Wschodzie nie unieważnia potrzeby walki wewnętrznej. Walki o standardy, które obiecywał Majdan, o nową rzeczywistość polityczną i społeczną. O brak korupcji. „To wszystko to tylko zmiana twarzy. Pamiętamy to z czasów rewolucji pomarańczowej, nie chcemy już nowej twarzy. Chcemy nowego systemu” – mówi T. A Szturm dodaje: „Ta wojna będzie długa. Może trwać latami. Ale w końcu z niej wrócimy. Zdeterminowani i wyszkoleni. I wygramy. W Kijowie też. To zresztą nasza ostatnia szansa na normalne państwo”.
A tymczasem w Aidarze nadal słychać ostrzał rosyjskich terrorystów.
(imiona zostały na prośbę bohaterów zmienione. Poza Włodkiem Szturmem)
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Dawid Wildstein