"Wszyscy wciąż pod bronią. Zdenerwowani i zmęczeni. Przesiąknięci śmiercią" - pisze Dawid Wildstein, korespondent "Gazety Polskiej Codziennie", który pojechał na wschodnią Ukrainę i przesłał korespondencję z terenu, na którym dochodzi do krwawych walk.
Na wschodzie Ukrainy największe wrażenie robią słoneczniki. Pola tych kwiatów ciągną się w nieskończoność. Cały krajobraz staje się żółty. Zresztą kwiaty te, jak to słoneczniki, wojnę mają gdzieś, i tylko odwracają się w stronę słońca.
Z kwietnych pól po jakimś czasie wychodzi wojna. Widać ciągnące się kilometrami okopy. Resztki barykad, pamiętające jakąś starą bitwę (stara, w obecnym konflikcie, znaczy sprzed 3, 4 tygodni).
Ostrzeżenia przed minami. Zniszczone domy i leje po bombach. W końcu także śmierć.
Tymczasem Słowiańsk wyrasta z pól słoneczników i powoli wraca do życia.
Codzienne przybywają do niego setki mieszkańców, zmuszonych miesiące temu do ucieczki.
Siedzimy w gruzińskiej knajpce i jemy genialne szaszłyki. To, że możemy oddawać się tej przyjemności, i to bez ochrony i kamizelek kuloodpornych, pokazuje jak wiele się zmienia. No może tylko grupka łysych chłopców siedzących obok patrzy na nas spode łba. Ślady wojny są wszędzie. Z miejsca, w którym siedzimy widać rozsadzony od środka wielopiętrowy budynek. Wybite szyby. Szkło na ulicach. A tymczasem w naszej knajpce dziewczyna w niebieskich, plastikowych klapkach śpiewa wpierw o niedobrym chłopaku, który odszedł jak sen. A potem o tym, że za Ukrainę to i życie warto oddać. Łysym chłopcom nie przeszkadzają te słowa. A tymczasem obok nas siadły dwie Panie w średnim wieku. Zamówiły po piwie i po ćwiartce wódki na głowę. Słowiańsk naprawdę wraca do życia.
Wszędzie w mieście flagi ukraińskie, co bardzo ważne,
nikt ich nie zrywa, nie niszczy tej nowej symboliki. Zważywszy, że w samym mieście niewiele jest patroli policyjnych, to dobry dowód na to, jak mało warta jest teoria „wojny domowej”.
Gdy porównujemy dzisiejszą podróż do tej sprzed 3 tygodni, to wrażenie spokoju jest dużo większe.
Ofensywa ATO naprawdę przynosi efekty. Oglądamy miejsca, przez które jeszcze kilka tygodni temu przejeżdżaliśmy z duszą na ramieniu, słuchając ciągłych wybuchów, mając świadomość, że atak terrorystów może nastąpić w każdej chwili - dziś są relatywnie spokojne.
Ale to wrażenie spokoju znika w bazach.
Wszyscy wciąż pod bronią. Zdenerwowani i zmęczeni. Przesiąknięci śmiercią. Śmiercią dobrych chłopaków, ziomów z Majdanu. Tak zawodowych żołnierzy jak i dobrowolców, którzy ruszyli walczyć z agresją Putina i bronić swojej krainy. Śmierć tych, którzy zginęli w czasie walk o Słowiańsk. Także śmierć tych, których ciała dopiero są odkrywane. Cywile, zmarli z głodu podczas ostrzału. Ofiary terrorystów, rozstrzeliwane za „niesubordynację”. Straszne historie, straszne widoki.
Najważniejsze – ludzie ze wschodu są szczęśliwi z naszych darów. No i na pewno nikt ich po drodze nie przejadł. Nie chcemy Was obdarowywać ponurymi opisami ale nie jest u nich zbyt dobrze. Pomoc jest im naprawdę bardzo potrzebna. I dziękują za nią tak nam, jak i Polsce.
A my dziękujemy Wam, drodzy czytelnicy Niezależnej. Bez Was nie byłoby to możliwe. A za jakiś czas z powrotem trzeba wrócić. Mam nadzieję, że znów pomożecie. O transporcie żywności na Ukrainę
(CZYTAJ TUTAJ)
Źródło: niezalezna.pl
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Przemysław Miśkiewicz,Dawid Wildstein