Żołnierze nie podarują śmierci swych towarzyszy broni. Ta krwawa ofiara rzeczywiście zmienia mentalność Ukrainy. Budzi patriotyzm w tych, którzy jeszcze niedawno szczycili się "urodzeniem w sowietach". Budzi religijność w postkomunistycznym społeczeństwie.
Droga na wschód.
Szturm, doświadczony sotnik, dobry przyjaciel i jeden z najważniejszych ludzi Samoobrony Majdanu, zgodził się zabrać nas wraz z konwojem pomocy humanitarnej do Słowiańska.
Konwój to dwie rozklekotane osobówki i zardzewiały, rozpadający się busik. Szturm z dumą poklepuje malowniczą rysę biegnącą przez całą przednią szybę pojazdu i stwierdza - „jeśli jakimś cudem dojedziemy do Słowiańska, to z samochodu robimy barykadę i w nim zamieszkamy”.
Będziemy jechać przez terytoria, na których grasują rosyjscy terroryści.
Pomoc humanitarna okazuje się być kamizelkami kuloodpornymi i lekami.
Szturm uśmiecha się - „wiem, że miało być inaczej, ale jest jak jest”.
Ruszamy na wschód.
Putin łączy ludzi!
Wschodnia Ukraina jest przepiękna. Wojna z niej wychodzi powoli. Coraz więcej posterunków, milicjantów powoli zastępują żołnierze. Symbolika ukraińska coraz bardziej nachalna, wszechobecna. Coraz częściej mijają nas wojskowe ciężarówki, nawet BTR (ciężkie wozy opancerzone).
Dojeżdżamy do Izum. Tu zaczyna się front. Ubieramy kamizelki. Chłopaki wyciągają broń. I długa, i krótką. Już nie będą wypuszczać jej z rąk. W tamtejszej bazie wojskowej wita nas kilkunastoosobowa grupa... Berkutowców (milicja skompromitowana w czasie Majdanu, jako najokrutniejsza służba Janukowycza). Czarne kominiarki, kałachy, rękawice w trupie czaszki.
Rozmawiamy z ich przywódcą.
„Jestem dobrowolec (ochotnik), jak i reszta oddziału”. „Między chłopakami z Majdanu i Berkutem nie było najlepiej, wiem, ale to stare czasy” - wyciąga rękę i pokazuje na wschód - „teraz są inne czasy”. „Co myślę o Putinie? A co mam myśleć o typie, przez którego giną moje chłopaki?”
Słowiańsk. Wojna.
Droga do bazy. Nieprzyjemny, milknący co najwyżej na kilkanaście minut, odgłos wybuchów. Przy drodze - sklep z pamiątkami. Setki paskudnych, różnokolorowych gipsowych żab, grzybków, jeleni, krasnali, dzików gapią się na nas. Czasem poruszą się i zadrżą, gdy rozlegnie się naprawdę silna eksplozja. Obok gipsowych figurek stoi stół. Dwie babuszki grają w karty a przy nogach jednej z nich śpi rudy pies. Uosobienie spokoju.
Zaniepokojenie, gdy mija nas nieoznaczona terenówka. Chłopaki ściskają mocniej strzelby. Ulga – to jednak nasi.
Tekturowy Dzierżyński przy spalonym kiosku.
Na szczerym polu pomnik – wielka, kamienna gwiazda, pomalowana oczywiście na czerwono. Symbol najeźdźcy. Dziś obwieszona kilkunastoma flagami Ukrainy.
Zniszczone barykady, jeszcze ciepłe miejsca niedawnych potyczek.
Co kilka, kilkanaście kilometrów, ufortyfikowane obozy, z opancerzonymi pojazdami wojskowymi i gniazdami karabinów maszynowych.
Przy drodze plastikowy stolik z słoikami pełnymi śmietany. Można kupić, jakby kogoś złapała potrzeba.
Baza Gwardii
Miejsce stacjonowania chłopców z Gwardii Narodowej to były ośrodek wypoczynkowy. Nazwany „Sosnowy dwór”. I faktycznie, dookoła nas gęsty, pachnący sosnowy las. Sielankowy obraz dopełniają chmary ptaków. Śpiewają z całych sił. Sam kurort wygląda oczywiście dużo gorzej. Nie służą mu ani pociski w niego trafiające, ani bytność chłopaków z Gwardii Narodowej. Na parapecie doniczka, której mieszkaniec, jakiś krzew, splótł tak swoje gałązki, że zrobił się z niego naturalny krzyż. Jeden z chłopaków postawił przy nim obrazek Matki Zbawiciela..
Widoczne braki w sprzęcie. Chłopaki są bardzo szczęśliwe z kamizelek kuloodpornych.
Terroryści rosyjscy są jak osy. Nie są w stanie zająć ufortyfikowanych posterunków Gwardii. Jednak wciąż atakują. Wciąż słychać ostrzał i wybuchy. Chłopaki mówią, że czasem słyszą okrzyki – Allah Akbar! Ataki terrorystów sprawiają bardziej wrażenie teatru niż strategii mającej na celu zmianę sytuacji na froncie. Ale teatr ten bywa śmiertelny. Major mówi – są ranni, są zabici. Ale morale jest bardzo wysokie. To zasługa Majdanu. Trzeba ich przeszkolić, ale się nie boją.
Oleh ma 25 lat i karabin AK. Był w Samoobronie Majdanu. Nie spodziewał się konfliktu zbrojnego. Ale jest pewny, że było warto, że jeszcze raz zrobiłby to samo. I jest szczęśliwy, że może walczyć. Bez krwi nie ma wolności. Zresztą, jak stwierdza - „Wy, Polacy, przecież to samo byście na naszym miejscu zrobili, co nie?”
Dobra dostarczone. Zaraz noc. Paweł rusza do ukraińskiej bazy „Kandahar”, ja wracam w stronę Izum. Nad Słowiańskiem znów unoszą się chmury białego pyłu. Rosyjscy terroryści ostrzeliwują miasto.
Szturm się zasępił. „Wojna potrwa – mówi – ale jak chłopaki wrócą i zobaczą, że państwo nic dla nich nie ma, zrobią nowy Majdan. Zobaczysz Dawid”.
Cywile i bandziory
Wioska, przedmieścia Słowiańska, jest częściowo opuszczona. To tutaj terroryści ustawiają moździerze, stąd strzelają snajperzy w kierunku Kandaharu. Każdy dom może być ich bazą. Spotykamy cywili. Są przerażeni. Przez ostatnie dni zmienił się stosunek ludności cywilnej do ukraińskich sił. Większość z nich traktuje ukraińskie siły z sympatia, wiążąc z nimi nadzieje na ocalenie życia i ochronę, nie zagrożenie. Wystarczająco długo mają do czynienia z putinowskimi przebierańcami, wiedzą już, że są to niebezpieczni bandyci. Niektórzy proszą o dostarczenie leków, inni pytają się o możliwość ewakuacji. Wiedzą jednak, że opuszczony dom splądrują bandyci, że nie będą mieli do czego wracać. Stałe patrole sił ukraińskich spowodowały, że terroryści rzadziej dokonują ataków. Ten patrol na szczęście bez strat. W ostatnim, nocnym, zginęło dwóch Ukraińców.
Kilkanaście sekund...
Wieczór. Żołnierze z bazy "Kandahar" ostrzeliwują pozycje terrorystów. Huk wystrzałów. Ukraińcy pokrywają ogniem miejsca skąd atakowano nas w ciągu dnia. Nagle zaczyna "pracować" ukraińska obrona przeciwlotnicza. Niebo przecinają świetlne smugi. Gwardziści pokazują mi cel: samolot bezzałogowy. Przeleciał dokładnie nad obozem. Raczej nie oberwał. Poprzedniej nocy 5 minut po zaśnięciu budzi nas alarm "do boju". Dziś nawet nie wiem, czy jest sens próbować spać. Niektórzy z moich ukraińskich towarzyszy posiedli umiejętność zasypiania w tych warunkach. Ja jeszcze nie, ale już wiem kiedy strzelają "nasi", a kiedy terroryści. I wiem, że mając 1,5 sekundy ciężko jest nawet zdążyć rzucić się na ziemię. Jednak, jeśli wciąż się oddycha, to trzeba, przed następnym pociskiem, schować się w betonowym schronie - on spadnie za kolejnych kilkanaście sekund.
Krwawa ofiara
Kandahar - niedzielny poranek. Tak spokojnie, że nawet słychać śpiew ptaków. Dobre nastroje, wśród żołnierzy. Żartują. Ale w nocy kilka razy budził nas alarm. Poza ostrzałem, rosyjscy terroryści z bliska wystrzeliwali flary oświetlające. Opadając na spadochronach, długie sekundy oświetlały "Kandahar" ostrym blaskiem. Wczoraj przyjechał do nas kapelan greckokatolicki. Doskonale zna polski - pełnił posługę kapłańską w b. Jugosławii w batalionie polsko-ukraińskim. Opowiadał chłopakom o polskim wojsku. O tym jakim szacunkiem go darzono. Ale też opowiadał o zmianach w mentalności ukraińskich wojskowych. Jeszcze niedawno w 25 żytomierskiej desantowej panował kult bratniej Rosji. A dziś nikt tam nie ma wątpliwości, że to największy wróg Ukrainy. Żołnierze nie podarują śmierci swych towarzyszy broni. Ta krwawa ofiara rzeczywiście zmienia mentalność Ukrainy. Budzi patriotyzm w tych, którzy jeszcze niedawno szczycili się "urodzeniem w sowietach". Budzi religijność w postkomunistycznym społeczeństwie. To mój ostatni dzień pośród "Spartan Kandaharu" jak sami siebie nazwali tutejsi żołnierze. Jeszcze kilka godzin i powrót do Kijowa.
W wyniku niedopatrzenia ze strony Gazety Polskiej w wersji drukowanej reportażu z Ukrainy nie pojawiło się nazwisko współautora – Pawła Bobołowicza, także autora zdjęć. Za zaistniałą sytuację redakcja GP bardzo przeprasza autora.
Źródło: Gazeta Polska,niezalezna.pl
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Paweł Bobołowicz,Dawid Wildstein