Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Impresje z wojny domowej - REPORTAŻ Z KIJOWA

Pietia był kiedyś biznesmenem z Tarnopola. Miał firmę zatrudniającą kilkanaście osób. Duży dom. Jeszcze nie tak dawno temu, dwa miesiące. Dziś Pietia ma nowy dom.

Marcin Pegaz
Marcin Pegaz
Pietia był kiedyś biznesmenem z Tarnopola. Miał firmę zatrudniającą kilkanaście osób. Duży dom. Jeszcze nie tak dawno temu, dwa miesiące. Dziś Pietia ma nowy dom. Jest komendantem jednej z grup operujących na pierwszej linii frontu rozciągającego się w poprzek ulicy Hruszewskiego.

Jego rezydencją jest pas ziemi szerokości około dwóch metrów, między spalonymi autobusami milicji a trzymetrową barykadą, za którą ukrywa się większość demonstrujących. Stanowiska w tym miejscu są najbliżej sił Berkutu. Dlatego to na nich skupia się najsilniejszy atak. Nawierzchnia ulicy dawno już zniknęła pod stosami spalonych opon, drutów, rozbitych butelek i śmieci. Wszędzie walają się łuski po nabojach, resztki granatów gazowych i hukowych, czasem można znaleźć wśród opon i śmieci koktajle Mołotowa przygotowane przez obrońców na wypadek ataku milicji. Człowiek, który musi się przemieszczać po tym terenie, co chwilę potyka się o stalowe pręty albo wpada w kałuże benzyny wymieszanej z błotem. Cuchnie okrutnie, a spod stert śmieci wciąż wydobywa się dym.

Biznesmen na barykadach

Nic dziwnego, że Pietia wciąż chodzi w masce gazowej, a odsłonięte kawałki twarzy i dłoni są czarne jak smoła. Wiecie, że to Putin zabił Wam prezydenta? – urokliwie zagaja ze mną rozmowę. – Na pewno wiecie, tylko kompletny dureń uwierzyłby, że setka polityków ginie na terytorium Rosji przypadkiem. Pytam Pietię o dawne życie. – Nie mogę wrócić do starego domu – mówi mi. Służby wiedzą dobrze, że tu jestem. Już obserwują mój rodzinny dom i firmę. Jak nie zwyciężymy, to nie będę miał do czego wrócić. Zniszczą mnie – dodaje. Janukowycz to bandzior i przestępca, nie cofnie się przed niczym.

Pietia ma żal, że liderzy opozycji nie wydają precyzyjnych rozkazów. Czasem nie wie, co robić. Czuje się opuszczony i brakuje mu przywódcy. Gdy z nim rozmawiam, ogrzewając się w pobliżu płonącej sterty szmat i opon, w pobliżu barykad pojawia się Witalij Kliczko. Szczęście rozpromienia twarz Pietii, biegnie posłuchać, co polityk opozycji ma do powiedzenia. Wraca po 15 minutach. Gówno powiedział, znów każe czekać. A czy snajperzy czekają, czy Ruskie będą czekali, czy mordujący nas porywacze poczekają? – żali się. Będziemy walczyli, cokolwiek by mówili politycy – dodaje. – Przecież nie masz szans z berkutowcem wyposażonym w ostrą broń – pozwalam sobie na szczerość. – Wiem – odpowiada Pietia – i co z tego?

Firma Pietii produkuje znicze. Można powiedzieć, że na swój sposób Pietia nadal pracuje w podobnej atmosferze.

Tituszki safari

Bycie rewolucjonistą bywa nudne. Czym je sobie umilić, gdy ciągną się długie zimne noce? Polowaniem na tituszki. Tituszki to cywile zatrudniani przez służby Janukowycza do demolowania Kijowa i terroryzowania jego mieszkańców. Przyjeżdżają do stolicy Ukrainy w kilkunastoosobowych grupach. W odpowiedzi na te prowokacje ochrona majdanu powołała swoje brygady lotne. Liczą one czasem i kilkadziesiąt osób uzbrojonych w pałki i łańcuchy. Po Kijowie cały czas kursują samochody i patrolują teren – gdy namierzą grupę tituszek, dają znak najbliższej grupie ochrony, a ta rusza do akcji. Działanie to określa się czasem w żartach mianem tituszki safari.

Pozwolono mi dołączyć się do jednej z takich brygad. Koło pierwszej dostajemy sygnał. Grupa zwierzyny została zlokalizowana w parku na północny zachód od majdanu. Jesteśmy tuż obok. Brygada kilkudziesięciu osób biegnie na miejsce, faktycznie, widać grupkę dresiarstwa, maksymalnie dziesięć osób. Gdy nas widzą, rzucają się od razu do ucieczki. Wydaje się, że dystans jest za duży, by ich dogonić. Nagle jeden z tituszek się przewraca. To go gubi. Odłączony od stada nie ma szans. Dopadamy go. Młody chłopak od razu zaczyna krzyczeć i płakać. Woła, żeby go nie zabijali, że on nie jest z Kijowa, że mu kazali. Zaczynam odczuwać strach. Nie wiem, jak zareagują ochroniarze majdanu. W końcu dzień wcześniej służby Janukowycza zabiły kilka osób. Wściekłość majdanowców musi być ogromna. Czy dojdzie do linczu? Ku mojej uldze, ale i zdumieniu – ochrona jest niesamowicie karna i spokojna. Tituszce wykręcają ręce, ale nie spada na niego właściwie żaden cios. Ochrona ogranicza się do szturchania i krzyków. Odprowadzają go do centrum prasowego. Tam opowie dziennikarzom swoją historię.

Tituszki safari nie jest jednak bezpieczne. Dwa dni temu podczas takiej akcji wciągnięto w pułapkę grupę obrońców majdanu, poruszających się po Kijowie samochodami. Gdy wysiedli ze swoich pojazdów i pobiegli za tituszkami, otoczył ich Berkut. Do dziś kilkanaście osób z tej grupy jest zaginionych.

Kozacka sotnia

Włodzimierz jest wysokim, postawnym mężczyzną ubranym w piaskowy mundur. To przywódca jednej z sotni kozackich broniących majdanu. Jest wściekły. Dowiedział się, że jego człowiek zginął od kuli snajperskiej. Okazało się, że siły Janukowycza zaczęły mordować. Pytam go, czy boi się o swoich ludzi? – Poradzą sobie – odpowiada zdawkowo. – Ale jak ich pokonacie, skoro strzelają z ostrej amunicji? – Ty się już nie martw, wygramy. Nie zostawimy tego w ten sposób – odwarkuje. Gdy w tle widać ognie majdanu i słychać bębny, w które obrońcy uderzają, można mu nawet uwierzyć. Udaje mi się jednak porozmawiać z Bogdanem, także człowiekiem z tej ochrony. Nie jest tak optymistycznie nastawiony: – No, nie mamy wielkich szans, skoro mamy tylko pały. Nawet jak część z nas dostanie broń palną, to i tak będzie tego za mało. Bogdan urodził się we Lwowie, ale już od ośmiu lat mieszka w Polsce. – Kiedy wrócisz – pytam go. – Będę do końca, Janukowycz rozlał krew, będzie musiał za to zapłacić albo nas zabić – odpowiada. Determinacja tych ludzi jest niesamowita. Ofiary w ich szeregach tylko wywołały w nich wściekłość. Ale się nie boją.

W Kijowie pojawiło się piekło

Płomienie strzelają w niebo, diabły o czarnych twarzach, czerwonych oczach i osmalonych łapach biegają wokół ognia, brodząc po kostki w brunatnozielonej mazi. Gęsty czarny dym tworzy prawdziwą, nieprzeniknioną ścianę. Wciąż słychać rytmiczne uderzenia w bębny. Czasem też nad kijowskim piekłem pojawia się zielona bądź niebieska poświata, upiornie oświetlając czarne gęby i czerwone oczy. Czasem słychać wybuchy.

Tak wygląda aktualnie barykada stworzona z płonących opon na ulicy Gruszewskiego. Czarne twarze i czerwone oczy to efekt działania i dymu, i gazu wydobywającego się z granatów gazowych rzucanych przez Berkut. Te różnokolorowe poświaty to zasługa sztucznych ogni. Sztuczne ognie i zadyma z policją? Tak, z braku sprzętu, demonstrujący używają fajerwerków, aby za ich pomocą ogłuszyć nacierających funkcjonariuszy. Tworzy to surrealistyczny obraz – prawdziwy sylwester pośród walk ulicznych. Berkut usiłuje ugasić barykadę, jak na razie to mu się nie udaje. Pytanie, jak długo uda się protestującym podtrzymywać ogień, w sytuacji gdy kolejne armatki wodne wciąż podjeżdżają.

Prawdziwe piekło jest jednak gdzie indziej. Snajperzy na dachach. Zastrzeleni przez nich protestujący. Dwa trupy wnoszone obok mnie do centrum prasowego… Nie to jednak najbardziej przeraża. Kilka dni temu odnaleziono żywego Igora Łycenko, działacza majdanu, który został porwany przez ludzi związanych z Janukowyczem. Znaleziono niedawno jego towarzysza – to naukowiec Jurij Werbyćkyj. Został zakatowany na śmierć, a jego zmasakrowaną twarz obwiązano taśmą klejącą. Obok niego leżało jeszcze jedno, wciąż niezidentyfikowane ciało. Reżim Janukowycza rozpoczął punktowe porywanie ludzi w celu mordu.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Dawid Wildstein