Film o słynnym maklerze giełdowym Jordanie Belforcie mógłby wprawdzie trwać krócej niż trzy godziny, a kolor włosów Leonarda DiCaprio nie musiałby tak bardzo odbiegać od naturalnego. „Wilk z Wall Street” Martina Scorsese jednak nie zawodzi oczekiwań. Choć producent przewidział co innego, film jednak powinien być przeznaczony wyłącznie dla widzów dorosłych.
Gdy młody makler Jordan Belfort trafia na Wall Street, czuje, że ma cały świat u swoich stóp. Szybko uczy się od przełożonych, że w tej branży chodzi tylko o jedno – zysk. I bynajmniej nie ten wypracowany dla klienta. Krach na giełdzie sprawia jednak, że Jordan musi szukać innego sposobu na życie. Trafia do działającej na pograniczu prawa firemki sprzedającej śmieciowe akcje. Szybko się orientuje, że może przejąć ten biznes i wyszkolić nieprofesjonalnych kolegów, których kwalifikacje nie sięgały wyżej niż praca w nędznych barach.
I tak oto krok po kroku Jordan dochodzi do gigantycznej fortuny, prowadząc zapamiętany z Wall Street styl życia: rzeki alkoholu, prostytutki i praca sprowadzająca się do wyzyskiwania ludzi. Jest też dodatkowy warunek utrzymania tempa i odpowiednich emocji niezbędnych do wykonywania takiej pracy: narkotyki. Im więcej, tym lepiej. Szyb ko więc zatroskana i dobroduszna żona biznesmena przestaje pasować do takiego stylu życia. Miłość do pieniędzy i kobiet lekkich obyczajów jest silniejsza…
Nasz bohater
nie jest jednak skłonny do jakiejkolwiek refleksji. Z pewnością nie pomagają mu w tym ekskluzywny jacht z helikopterem na dachu, najpiękniejsze dziewczyny na wyciągnięcie ręki i narkotyczne imprezy. Belfort staje się coraz popularniejszy, a zarobiona przez niego fortuna zwraca w końcu uwagę FBI.
Więcej w "Gazecie Polskiej Codziennie".
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Sylwia Krasnodębska