Każdego uważnego, zewnętrznego obserwatora spraw polskich zdumiewa skala i totalny charakter polskiej wojny domowej opisanej przeze mnie w poprzednim numerze „Gazety Polskiej Codziennie”. Kto narazi się władzy, jest naznaczony jako jej wróg, w najlepszym razie zostaje tylko „pisiorem”, jeżeli nie od razu faszystą czy ciemnym motłochem.
Jak to jest możliwe? – pyta hipotetyczny przybysz z daleka, powiedzmy, z Australii – przecież demokracja posiada mechanizmy broniące ją przed konfliktami tak wyniszczającymi. Opinia publiczna, rozmaite instytucje kontrolujące władzę, media, społeczeństwo obywatelskie, prawa opozycji politycznej do tego właśnie służą. U nas, w Australii, dziwi się urzędnik z antypodów, to po prostu nie byłoby możliwe…
Niestety, ten pozorny paradoks tłumaczy się bardzo prosto. Po pierwsze, polska demokracja nigdy nie była demokracją w pełni wykształconą, dojrzałą. Zawsze, po roku 1989, była to, podobnie jak w socjalizmie, demokracja przymiotnikowa: fasadowa, proceduralna, ad hoc, piłkarska czy stadionowa… Po drugie, głównym celem polskiej wojny jest właśnie zniszczenie demokracji! Dokładnie tak, jak w wojnie klasycznej, gdy dąży się do obezwładnienia przeciwnika, pozbawiając go podstawowych, najważniejszych zasobów, by stawał się stopniowo coraz bardziej bezbronny.
Zawłaszczone państwo
Nie wiem, czy cel ten dobrano intencjonalnie czy bardziej na zasadzie intuicyjnej, w każdym razie nie byłyby możliwe zwycięstwa wyborcze ekipy Tuska, gdyby nie uderzenia wyprzedzające w instytucje demokratycznej kontroli i równowagi. Ale także, co rzadziej zauważane, w zasoby kulturowe demokrację podtrzymujące, takie jak świadomość obywatelska, kultura polityczna, system wartości i sprawność moralna społeczeństwa. Dlatego tak konsekwentnie dążono do opanowania publicznych mediów (kto jeszcze pamięta, ile razy obiecywano Polakom nową ustawę medialną) i ograniczenia roli mediów niezależnych (skandal z telewizją Trwam, przejęcie „Rzeczypospolitej” i „Uważam Rze”), monopolizacji wszystkich instytucji państwowych w ręku jednej opcji politycznej i jej sojuszników (rzadko zauważamy, że od dawna wiele z tych instytucji – np. polska służba zagraniczna czy świat akademicki – skolonizowanych jest sprawnie przez rozmaite odmiany postkomuny) czy konsekwentnego ograniczania praw opozycji politycznej. W tej ostatniej sprawie od dawna leży w zamrażarce sejmowej tzw. pakiet demokratyczny cywilizujący te prawa, ale nie ma on żadnych szans na realizację w obecnych realiach politycznych.
Wreszcie, trzeba wyraźnie podkreślić, że choć premier Tusk lubi ostatnio prezentować się w mediach w towarzystwie małych dzieci czy seniorów z organizacji pozarządowych, to nie zrobił praktycznie nic dla rozwoju niezależnych organizacji obywatelskich, które są tak rachityczne, że w polskiej demokracji praktycznie nie spełniają żadnych realnych funkcji kontrolnych. Gdybyśmy mieli na przykład silne obywatelskie organizacje konsumenckie, pewnie nie byłoby w Polsce afery Amber Gold, a liczne podobne firmy i monopole, żerujące na polskich konsumentach, byłyby skutecznie cywilizowane. Nie są – i jak pokazała wspomniana afera, doskonale dopasowują się, jako przydatny sojusznik, do działań wojennej koalicji obecnej władzy. Im też dobrze służy słaba demokracja.
Ofiarą wojny polsko-polskiej jest także, jak wspomniałem, polska mentalność obywatelska i kultura polityczna. Jesteśmy demoralizowani przez media, niesprawne i niesprawiedliwe instytucje, agresywny obyczaj polityczny, łamanie zasad demokracji przez najwyższe władze (jak w wypadku warszawskiego referendum czy poprzez używanie zła, jako najwyższej instancji skuteczności w polityce). Żyjemy w tym smutnym świecie zniszczeń kulturowych zawinionych przez obecne władze i bardzo wysoką cenę za ową dewastację będziemy wszyscy płacili przez lata. To jeszcze jeden rachunek, który zapłacimy jako społeczeństwo za obecne zwycięstwa wojenne Platformy Obywatelskiej. Obyczaj i kulturę łatwo i szybko można zbarbaryzować, buduje się znacznie dłużej.
Przygnębiająca wyliczanka
Jak zawsze w wypadku wojny, zwłaszcza tak zażartej, powstaje pytanie o stawkę. Po co ta wojna? Po co ta codzienna mobilizacja systemu, zaprzęgnięcie do wojny totalnej całego aparatu państwa polskiego? W imię czego niszczona jest polska demokracja i kultura polityczna? Ale także polska gospodarka i polski system emerytalny? Oczywiście odpowiedź na te pytania musi być złożona, jak złożona jest koalicja podmiotów prowadzących tę wojnę. Bo przyczyn owej agresji i interesów za nią stojących jest wiele. Kilka spraw jest oczywistych. Po pierwsze mamy do czynienia z wojną o interesy ekonomiczne rozmaitych grup biznesowych, oligarchów, ale także ludzi żyjących (na ogół całkiem dobrze) z obecnego systemu władzy, dostępu do zasobów i majątku. Ta ostatnia grupa w skali Polski liczy setki tysięcy biznesmenów, urzędników i polityków koalicyjnych. W samej Warszawie to ok. 8 tys. urzędników (o 2 tys. więcej niż za czasów poprzedniej władzy). Po drugie, wojnę tę wspiera szeroki elektorat postkomunistyczny, zarówno z powodów ekonomicznych, jak światopoglądowo-historycznych. System Tuska i dążenie do wyeliminowania jego przeciwników gwarantuje postkomunie zachowanie uprzywilejowanej pozycji materialnej i społecznej oraz bezkarność za grzechy peerelowskie. Dopóki trwa III RP – włos jej z głowy nie spadnie.
Po trzecie stawką w wojnie polsko-polskiej są oczywiście także interesy ekonomiczne i imperialne kilku mocnych graczy zagranicznych. Nasza wojna to także batalia o zachowanie ich dominującej pozycji w regionie. Czwartą stawką – jak twierdzi wielu najsilniej być może motywującą do bezpardonowej wojny politycznej – jest naga żądza władzy, zwłaszcza chęć jej zachowania za wszelką cenę i wszelkimi sposobami, z czym mamy do czynienia obecnie w Polsce. Żaden skandal, żaden kryzys, żadna kompromitacja władzy, nie jest w stanie tego zmienić. „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” – zdaje się powtarzać Tusk pamiętne słowa rosyjskiego namiestnika. Podobno, kto nie posiadał nigdy władzy absolutnej (a w standardach demokracji władza obecnego premiera Polski ma taki charakter), nie jest w stanie zrozumieć, co to znaczy prawdziwa żądza władzy, nie pojmie mocy, jaką ma ta ludzka namiętność.
Stawka piąta to – jak wskazuje wielu obserwatorów – strach przed karą (choćby nawet symboliczną) czy rozliczeniem historycznym i prosta chęć zachowania całej skóry. Własne grzechy najlepiej znają sami winowajcy (chyba, że do perfekcji opanowali system dezynfekcji sumienia i wypierania własnej winy, co obserwujemy często w wypadkach lustracyjnych); i w tej szarej strefie ludzkiego sumienia rządzących w Polsce „elit” także należy szukać przyczyn ich zajadłości i determinacji w walce o utrzymanie władzy wszelkimi środkami. Szósta stawka dotyczy konfliktu kulturowego. III RP – jak wskazywała kiedyś na łamach „GPC” Wanda Zwinogrodzka – rozbijając i osłabiając tradycyjny kanon polskości nie potrafiła zaproponować społeczeństwu nic równie ważnego i godnego przyjęcia. Nawet w kategoriach atrakcyjności. Nie znaczy to, że w obecnej Polsce takich prób tworzenia nowej oferty kulturowej nie obserwujemy. Przeciwnie, co i raz szokują nas rozmaite prowokacje z dziedziny pseudosztuki czy moralności. I trzeba powiedzieć, że na ogół mają one silne wsparcie polityczne; że są wspierane przez oficjalne instytucje państwa polskiego. Wojna polsko-polska to dla wielu tego typu treści postmodernistycznych i środowisk za nimi stojących jedyna szansa publicznego wpływu i funkcjonowania, żeby nie powiedzieć – brylowania. Oni muszą i chcą być cały czas na pierwszej linii frontu, w nieustannym starciu ideologiczno-kulturowym. Muszą prowadzić nieustanną walkę z polskim kołtunem, bo innej Polski nie dostrzegają, a bez tej wojny sami by nie istnieli… Ta wojna jest ich wojną o byt kulturowy. Czy taka na przykład pani Środa mogłaby codziennie brylować w przestrzeni publicznej w innej, normalnej Polsce?
Stawką jest normalność
Wszystkie wymienione sześć powodów, dla których Donald Tusk toczy wojnę z Polakami, można jednak chyba sprowadzić do jednej stawki zasadniczej. W tej wojnie chodzi o NORMALNOŚĆ. Nieprzypadkowo w głębokim PRL‑u marzyliśmy wszyscy o tym, aby żyć w normalnym państwie. Teraz marzymy w gruncie rzeczy o tym samym! Normalnym, czyli takim – jak by powiedział socjolog – w którym normy społeczno-kulturowe odpowiadają ludzkim aspiracjom, są skuteczne w zaspokajaniu potrzeb szerokich grup społecznych. A budowane przez polityków instytucje ten proces wzmacniają, ułatwiają czy wręcz umożliwiają. I co może najważniejsze – a o czym nie zawsze pamiętamy – normy te wyznaczają kryteria dobra i zła, porządku moralnego i zasad społecznej sprawiedliwości, które stanowią podstawę funkcjonowania każdej sprawnej wspólnoty politycznej. Normalność bowiem to poczucie dobrze zorganizowanego, racjonalnego, zintegrowanego, skutecznego w zaspokajaniu potrzeb i aspiracji społecznych oraz sprawiedliwego społeczeństwa. W państwie premiera Tuska tej normalności, jak w PRL‑u, niestety nie ma. Tu normą w telewizji publicznej jest wciąż tow. Ciosek z tow. Pastusiakiem, jako eksperci od spraw rosyjskich i amerykańskich. Tu autorytetami są wciąż ludzie, którzy porobili kariery w komunistycznych służbach, a doradcami są absolwenci Akademii Woroszyłowa. Instytucje i normy służą wybranym grupom i podmiotom; nie służą ogółowi społeczeństwa i polskiej racji stanu. Także kultura promowana przez owo państwo jest w znacznym stopniu „nienormalna”. Tymczasem wojna wywołana w Polsce toczy się o to właśnie, aby tę – z naszego punktu widzenia – NIENORMALNOŚĆ usankcjonować, narzucić społeczeństwu. Wszak lider tego systemu już przed laty stwierdził, że „polskość to nienormalność”, a więc z jego punktu widzenia to Polska jest nienormalna i tę „nienormalność” trzeba przywołać do porządku. I do tego potrzebna jest wojna i eliminacja przeciwnika. Stawką tej wojny jest więc w gruncie rzeczy przede wszystkim pojęcie normalności. Normalnej uczciwości, normalnej sprawiedliwości, normalnego małżeństwa czy normalnego poczucia humoru. Stawką jest po prostu Normalna Polska.
Armia obywatelska
Kończy się stary rok. Przywykliśmy z nadzieją myśleć o roku nadchodzącym. Wobec smutnych raczej refleksji poczynionych w niniejszym tekście powstaje poważne pytanie: co możemy zrobić, aby zmienić opisany stan rzeczy? Jak możemy zakończyć tę wojnę nie kapitulując, nie godząc się na zniszczenie naszej demokracji i naszej kultury, w tym kultury politycznej i obywatelskiej, i zachowując jakoś naszą polityczną wspólnotę? Co możemy zrobić, jednocześnie widząc jak bardzo potężny jest system, który tę wojnę wywołał i któremu ona służy? I co możemy skutecznego dokonać, skoro nie godzimy się, z przyczyn aksjologicznych, na stosowanie „ich metod” w walce o władzę? Czy jesteśmy skazani na kolejne porażki z powodu działania stronniczych mediów, łamania prawa, używania w polityce zła, kłamstwa i manipulacji? To trudne pytania i niełatwe są na nie odpowiedzi. Ale zastanówmy się, co się robi, gdy jest okupacja – bo obecny system przypomina warunki atłasowej, bo atłasowej, ale jednak bardzo twardej okupacji. Wszystkie najważniejsze instytucje są kontrolowane przez jedną tylko opcję polityczną (i „stronnictwa sojusznicze”); obywatele odcięci są od podstawowych praw obywatelskich (np. wolności w przestrzeni publicznej, którą formatują media) i socjalnych (np. cywilizowanego dostępu do opieki lekarskiej); opozycja polityczna jest wykluczana z życia publicznego; jedna trzecia zatrudnionych nie ma pełni praw pracowniczych itd. itp. No więc co się robi w czasie okupacji, po przegranej wojnie? … Ano przede wszystkim buduje się struktury równoległe, oddolne organizacje i wspólnoty, tworzy sieci i instytucje, kontrinstytucje chciałoby się powiedzieć. I – skoro żyjemy jednak w kraju demokracji fasadowej – trzeba do bólu korzystać z tej fasady, trzymać się jej jak niepodległości. Mamy do wykorzystania jedynie wątłe demokratyczne narzędzia słabej polskiej demokracji. Ale tylko od nas zależy, czy odpowiednio je wykorzystamy. Dlatego nie będę odkrywczy, gdy wyrażę przekonanie, że podstawowym w tej chwili dla Polski zadaniem jest kontynuowanie budowy tego, co jest (chyba to p. Maryna Miklaszewska pierwsza użyła tego określenia) Archipelagiem Polskości – sieci instytucji, organizacji, środowisk oraz mediów obywatelskich i niezależnych, które nie godzą się na prawa wojny narzucone przez obecny establishment. Jest ich już wokół nas bardzo wiele. Muszą powstawać następne, i muszą – w swojej naturalnej różnorodności – zachować jedność działania i celów. Wojna obecnej władzy, jak wskazywałem, niszczy polską demokrację i obywatelską mentalność. Działania, które budują opozycyjne społeczeństwo obywatelskie i obywatelską świadomość, są najlepszym sposobem obrócenia wniwecz celów tej wojny. Są zwycięstwem demokracji i tworzą podstawy do zwycięstwa na wszystkich polach owej wojny.
Wśród demokratycznych narzędzi, które możemy stosować, istnieje też obywatelskie nieposłuszeństwo. Jest ono, jako instytucja ładu demokratycznego, dobrze opisane w teorii i bywało bardzo skutecznie stosowane w praktyce. W czasie dwuletnich rządów PiS (z fatalnymi koalicjantami, przy których PSL to łagodny baranek), według analizy socjologa Jakuba Zielińskiego, w samym tylko ogólnopolskim wydaniu „Gazety Wyborczej” termin „obywatelskie nieposłuszeństwo” pojawił się w 34 artykułach. Gazeta ta suflowała ówczesnej opozycji wypowiedzenie posłuszeństwa demokratycznie wybranej władzy już w cztery miesiące po utracie wpływów przez związane z nią „elity”. Nie trzeba dodawać, że po przejęciu władzy przez PO nieposłuszeństwo obywatelskie nagle przestało interesować redaktorów z Czerskiej. Ale nad tym pomysłem warto się zastanowić. Skoro władza obecna, jak starałem się wykazać w niniejszym tekście, przez sześć lat z górą niszczy demokratyczne standardy i instytucje, walczy z własnym narodem, pozbawia go podstawowych praw obywatelskich i społecznych, być może istnieją uzasadnione powody do wypowiedzenia jej posłuszeństwa. W Nowym Roku życzę Państwu naszego, polskiego Majdanu – jakąkolwiek formę on przybierze. W imię obrony polskiej demokracji, w imię solidarności z tymi, dla których w państwie pana premiera Tuska nie ma pracy, lekarstw, procedur medycznych, mieszkań, przedszkoli, dobrych szkół i tylu jeszcze ważnych i potrzebnych rzeczy, chociażby takich jak poczucie wolności, godność osobista i duma z Polski.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Piotr Gliński