Premier Ukrainy Mykoła Azarow oświadczył Angeli Merkel, że protestujący na Majdanie to naziści, faszyści i ekstremiści. W jednej z bardziej popularnych gazet, które można kupić w Kijowie, „Komsomolskiej Prawdzie”, możemy przeczytać wstrząsający wywiad z sierżantem Berkutu, który został napadnięty przez protestujących. To co sierżant widział na Majdanie było tak potworne, że postanowił wstąpić do klasztoru. Tyle propaganda rządowa. A kim tak są naprawdę protestujący na Majdanie, ta większość, która nie jest związana z żadną z głównych partii politycznych?
Pochodzą właściwie ze wszystkich części Ukrainy, choć reprezentantów jej zachodniej części jest więcej. Niemniej można spotkać kilkudziesięcioosobowe grupy np. z Donbasu. Przekrój wiekowy jest bardzo zróżnicowany. Także pozycja społeczna – od biznesmenów, po drobnych przedsiębiorców, a nawet żyjących na skraju nędzy robotników.
Gdybym jednak miał wskazać na jakiś pogląd, jakąś emocje, łącząca te setki osób, z którymi rozmawiałem na Majdanie przez ostatnie dni – to jest nią rozczarowanie.
Nie można zrozumieć ludzi, którzy dziś protestują w Kijowie abstrahując od pomarańczowej rewolucji. A właściwie od poczucia zdrady, jakiej się dopuściła wobec uczestników tego zrywu ukraińska klasa polityczna, która miała ich reprezentować i poprowadzić ku europejskim standardom.
Oczywiście protestujący cieszą się, że są wspólnie, czerpią przyjemność ze świadomości swojej ilości. Jednak jeśli pozwalają sobie na wiarę, na optymizm, to tylko łącząc ją z Zachodem, z wiarą, że ta mityczna Europa Zachodnia im pomoże. W swoich reprezentantów politycznych nie bardzo wierzą. Choć oczywiście wolą opozycję od Janukowycza. Chociażby dlatego, że zapewne Berkut nie katowałby wtedy ich dzieci. Choćby dlatego, że chcą być daleko o Putina. Ich wiara w Zachód przypomina PRL-owską wiarę w USA.
W rozmowach z protestującymi wciąż powracają wspomnienia wydarzeń sprzed 9 lat, gdy wybuchła „pomarańczowa rewolucja”. Gdy wspominają sam zryw, mówią o nim z dumą i zachwytem. Jest dla nich ewidentnie elementem formacyjnym, przełomowym, ważniejszym niż upadek komunizmu.
Jednocześnie z tym wspomnieniem jest związane poczucie zdrady, jakiej po pomarańczowej rewolucji dopuścili się jej przywódcy. Dlatego dziś z dystansem patrzą na trójkę muszkieterów, nie wierzą, że będą oni realnie zdolni zmienić oblicze ich państwa.
Ciężko mi nie widzieć analogii między emocjami Ukraińców, którzy uczestniczyli w „pomarańczowej rewolucji” oglądając później jak ich przywódcy dogadują się przy wódce z oligarchią... a członkami „Solidarności”, którzy musieli obserwować jak Kiszczak wlewa w siebie wódkę z bohaterami antykomunistycznej opozycji w Magdalence.
Po raz pierwszy widzę tak smutny protest. Wielu mówi, że są tu, bo muszą – ale nie wierzą w prawdziwą zmianę. Ale powtarzają też, że nie mogą stać z założonymi rękami, gdy Berkut bije ich dzieci.
Tymczasem studio prasowe na Majdanie robi się coraz bardziej tłoczne. Widać coraz większy profesjonalizm konferencji opozycji, które nie są już zalewem ładnych słówek, a przedstawianiem twardych danych, pokazujących w jakim jest dziś stanie Ukraina, po latach rządów Janukowycza.
W odpowiedzi na opozycyjne ultimatum, by do piątku Janukowycz odwołał rząd, władza postawiła też swoje – opozycja ma pięć dni, by zaprzestać okupacji budynków rządowych. Po tym okresie - „zastosowane zostaną wszystkie konieczne środki” by zmienić tę sytuację.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Dawid Wildstein