Gazeta Polska: Oni obawiają się Karola Nawrockiego. Atak metodami rosyjskimi nie był przypadkowy Czytaj więcej!
Z OSTATNIEJ CHWILI
Nie żyje legendarny piłkarz Legii Warszawa, Lucjan Brychczy. Miał 90 lat • • •

​W XIX w. mogliśmy wybić się na niepodległość - mówi dr Przemysław Żurawski vel Grajewski

Pierwsza część kampanii – której symbolem jest bitwa grochowska – przy bardziej zdeterminowanym dowództwie mogła się potoczyć pomyślnie.

Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Pierwsza część kampanii – której symbolem jest bitwa grochowska – przy bardziej zdeterminowanym dowództwie mogła się potoczyć pomyślnie. Nie ma żadnych wątpliwości, że ofensywa wiosenna po 31 marca wzdłuż szosy siedleckiej mogła zakończyć się pobiciem przynajmniej jednej z dwóch głównych części armii rosyjskiej – mówi dr Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog, w rozmowie z Dawidem Wildsteinem i Jakubem Pilarkiem.

Jak powinniśmy traktować w polskiej historiografii powstanie listopadowe? Czy tak odległe wydarzenie – dziś mijają od niego 183 lata – może być istotną częścią naszej tożsamości?
Myślę, że powstanie listopadowe to jedno z najbardziej istotnych wydarzeń w polskiej historii. Czas, który upłynął od tamtych walk, nie gra tutaj żadnej roli. Oczywiście utrzymanie tej historii jako żywej wymaga wysiłku elit intelektualnych, bo nie jest to pamięć rodzinna. W innych krajach nie mają dylematów związanych z tym, że Waszyngton żył pod koniec XVIII w. albo że w tym samym, odległym czasie wybuchła Wielka Rewolucja Francuska. Nikt nie twierdzi, że było to tak dawno, że nie ma potrzeby o tym pamiętać i nie jest to istotne dla bieżącej samoświadomości narodowej.
W wypadku powstania listopadowego niezwykle ważnym uzasadnieniem dla tej pamięci jest choćby to, że było ono główną inspiracją dla naszych wielkich poetów doby romantycznej: Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego. To oni przecież ukształtowali polską świadomość narodową w kolejnej epoce. Przypomnijmy choćby „Syzyfowe prace” Żeromskiego i słynną scenę, w której jeden z bohaterów recytuje „Redutę Ordona”, czyli słowa odnoszące się do ostatniego akordu powstania. Wydaje mi się, że ci twórcy i ich dzieła są ciągle znani i żywi w polskiej kulturze, i nie jest to obszar kultury, który można by oceniać jako odległy mentalnie dla umysłów współczesnych Polaków.
Trzeba także pamiętać, że dla kilku pokoleń naszych rodaków powstanie listopadowe było wspomnieniem ostatniej regularnej wojny wojska polskiego, aż do I wojny światowej.

Czy powstanie miało szanse? Jak mogłyby potoczyć się losy Europy, gdyby zwyciężyło?
Niewątpliwie armia polska była w stanie pobić interwencyjną armię rosyjską w 1831 r. Poza tym wcześniej, między nocą listopadową a wkroczeniem wojsk rosyjskich w lutym 1831 r., mogła zlikwidować kilkutysięczny korpus rosyjski w Polsce. Ten sam, który ostatecznie bez walki wyszedł z Królestwa z wielkim księciem Konstantym.
Pierwsza część kampanii – której symbolem jest bitwa grochowska – przy bardziej zdeterminowanym dowództwie mogła się potoczyć pomyślnie. Nie ma żadnych wątpliwości, że ofensywa wiosenna po 31 marca wzdłuż szosy siedleckiej (bitwy pod Wawrem, Dębem Wielkim i Iganiami) mogła zakończyć się pobiciem przynajmniej jednej z dwóch głównych części armii rosyjskiej. Sytuacja rozwinęłaby się tak, że wojnę można by przenieść na obszar Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli dzisiejszej Litwy i Białorusi. Potencjał powstańczy tych ziem nie został wykorzystany, ponieważ ciągle pozostawały one pod kontrolą rosyjską. Tymczasem w momencie zajęcia tych terenów przez wojsko polskie zaistniałby prawdopodobnie efekt przyłączania się oddziałów partyzanckich do regularnej armii. Coś podobnego miało miejsce choćby w tzw. Nowej Galicji w 1809 r., do której wkraczał ks. Józef Poniatowski z wojskiem Księstwa Warszawskiego – jego wojsko rosło o nowe pułki.
Możliwe było także pobicie Paskiewicza w momencie przekraczania przez niego Wisły. To był dobry moment i Ignacy Prądzyński miał takie plany, niestety niezrealizowane. Takich niewykorzystanych momentów było wiele.
Ale nie sposób rozważać, jakie byłyby dalekosiężne skutki ewentualnego sukcesu powstańców. Można oczywiście upierać się przy twierdzeniu, że Prusy musiałyby wejść do wojny, bo powstanie Polski byłoby dla nich śmiertelnym zagrożeniem. Ale to zapewne oznaczałoby atak Francji na prowincje nadreńskie Prus i wojnę europejską. A tu jest już zbyt wiele niewiadomych, by coś przewidywać.

Wspomniał Pan o braku determinacji dowódców powstania. Na ile ich postawa przyczyniła się do klęski powstania?
Zachowanie elit przywódczych było podstawową przyczyną upadku powstania. Byli to żołnierze, którzy mieli za sobą najlepszą szkołę militarną, jaką w tamtych czasach można było sobie wyobrazić, czyli udział w kampaniach napoleońskich jako oficerowie. Spędzili swoją młodość, walcząc w Legionach Dąbrowskiego, we Włoszech, w Hiszpanii, Niemczech i Rosji. Jednak ich szumna i kolorowa bitewnie młodość minęła. Teraz, od 15 lat żyli w Królestwie Kongresowym na wysokich stanowiskach i było im po prostu dobrze. Uważali, że i tak osiągnęli olbrzymi sukces, zmieniając sytuację Polski z roku 1795, kiedy to w ogóle nic nie było w wymiarze polskiej państwowości, na Królestwo Kongresowe z własnym Sejmem, armią, językiem polskim. Co prawda Rosjanie próbowali łamać tę rzeczywistość, jednak nie została ona zniesiona. Te elity zmęczone kilkudziesięcioletnimi zmaganiami wojennymi to nie byli ludzie znikąd, jak np. sowiecki agent Bierut w PRL u. Kreśląc historyczną analogię, przypominały raczej autentycznie zasłużonego w I wojnie światowej marszałka Petaina, który dopiero później został kolaborantem niemieckim.
Byli to ludzie przetrąceni moralnie, pamiętający dobrze katastrofę armii napoleońskiej z 1812 r. Wyobrażenie, że Królestwo Polskie pobije Rosję, skoro Cesarz nie umiał tego dokonać, przekraczało ich możliwości intelektualne. Tymczasem zadaniem armii polskiej nie było zdobycie Moskwy, a tylko niedopuszczenie do zdobycia Warszawy, ale to zupełnie inna natura operacji wojskowej.
Ci doświadczeni żołnierze cieszyli się wielkim zaufaniem sprawców powstania – młodzieży ze szkoły podchorążych. Traktowano ich jako starszyznę narodową, która po zapoczątkowaniu walki pokieruje powstaniem zgodnie z interesem narodowym. Niestety, stało się inaczej.

Zachód uznał powstanie listopadowe za wewnętrzną sprawę Imperium Rosyjskiego.
Stan zaawansowania spraw w Polsce nie doprowadził do zaangażowania się innych państw. Zróbmy pewną analogię. Ile lat walczyli Amerykanie o niepodległość przeciwko Wielkiej Brytanii? Przecież nie parę miesięcy. I nastąpiła interwencja francusko-hiszpańska, ale musieli w tej wojnie wytrwać dostatecznie długo, by sytuacja dojrzała do zewnętrznej interwencji.

Czy widzi Pan jakieś analogie między powstaniem listopadowym a wydarzeniami późniejszymi w II i III RP?
Czasem spotykamy się z argumentacją, że po 1918 r. oficerowie, aparat państwowy odziedziczony po zaborcach sprawdzili się jako materiał ludzki, na którego bazie budowano struktury niepodległej II RP. Tak jednak nie stało się z III RP, która odziedziczyła aparat po PRL. Dobrą analogią dla III RP jest właśnie Królestwo Kongresowe, którego ówczesne elity się nie sprawdziły. Wyszły z systemu, w którym było im wygodnie i zachowywały się miękko, nie walczyły z całą determinacją.
Wacław Tokarz, który pisząc o nocy listopadowej i insurekcji kościuszkowskiej, porównywał je, i wskazywał, że w 1794 r. rozbijano oddziały rosyjskie i zabijano Rosjan. Był to bunt ludowy, nie było żadnej litości. Tymczasem 29 listopada 1830 r. zdarzało się, że żołnierze polscy oddawali na zasadzie koleżeństwa swoje płasz-cze oficerom rosyjskim, by ci mogli się nimi okryć i przejść nie niepokojeni przez ulicę.
Zatem rosyjski system imperialny mocno spenetrował wyższą generalicję i w znacznej mierze ją sparaliżował, czy to strachem przed potęgą Rosji, czy wręcz obawą przed energiczniejszymi działaniami. Zresztą często ludzie małego formatu zostali wyniesieni do dowodzenia – najlepszym na to przykładem jest gen. Jan Skrzynecki, który jak mało który dowódca przysłużył się do marnowania szans.

Czy nie za mało mówimy o powstaniu listopadowym?
Czy można sobie wyobrazić kinematografię amerykańską bez ani jednego filmu o wojnie secesyjnej czy o Jerzym Waszyngtonie? Nie można. A kinematografię polską bez ani jednego filmu o powstaniu listopadowym? Nie musimy sobie wyobrażać, bo ona właśnie taka jest.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

Jakub Pilarek,Dawid Wildstein