- Często się potykam. Rodzina, wiara, znajomi pozwalają mi wracać na dobrą drogę, ale czasem jest z tym ciężko - mówi Maciej Musiał, aktor, w rozmowie z Sylwią Krasnodębską z "Gazety Polskiej Codziennie".
Myślę, że po bardzo dobrej i dojrzałej roli w filmie „Mój biegun” opinia publiczna przestanie Panu przyklejać łatkę Justina Biebera.
Wydaje mi się, że nie mam już tej łatki. Przyczepiono mi ją ze względu na fenomen szybkiego zdobycia popularności. Jednak droga moja i Justina Biebera szybko się rozeszły. I dobrze, bo naprawdę irytowało mnie, gdy słyszałem: „O, polski Bieber idzie!”.
Jak Pan wtedy reagował?
Na takie tylko hasła nie reagowałem wcale.
A na jakie Pan reagował?
To chyba zbyt odważna opowieść…
Spróbujmy!
Zareagowałem, jak jakiś facet krzyknął: „Musiał to pedał!”.
I co Pan odpowiadał?
„Zapytaj swojej dziewczyny, czy jestem pedałem”.
(Śmiech) …Wróćmy do filmu „Mój biegun”. Jasiek Mela, którego Pan gra, chłopak niemający ręki i nogi zdobył dwa bieguny, przyznał w którymś z wywiadów, że łączy Was jedna cecha. Zarówno on, jak i Pan, chcieliście coś udowodnić ojcu. Co?
Często najwyższe cele osiągamy nie dlatego, że mamy w sobie taką siłę, a dlatego, że chcemy coś komuś udowodnić. Chciałem udowodnić rodzicom, że potrafię coś sam osiągnąć. Nie chodziło tylko o dobre zagranie Jasia Meli. Przy okazji wyjechałem też sam na dwa miesiące do Krakowa. To było dla mnie duże wyzwanie.
Ale czy ten test, który chce Pan zdać przed rodzicami, nie jest dopiero przed Panem? Mówię o maturze, a potem studiach. To chyba największe wyzwanie dla osoby, która prowadzi tryb życia gwiazdy.
Zgadza się… Oczywiście w życiu każdego młodego chłopaka pojawia się „egzamin”, który zmienia chłopaka w mężczyznę.
Kiedy tak się dzieje?
No właśnie gdy dostaniesz się na studia, kończysz je, masz żonę, dziecko, troszczysz się o rodziców.
A kiedy Pan stał się facetem?
Chyba jeszcze się nie stałem… Wszystko przede mną.
Zapytam inaczej. Kiedy najbardziej zyskał Pan w oczach ojca?
Gdy przyprowadziłem fajną dziewczynę do domu.
Żartuje Pan?
Nie! Ojciec wtedy klepał mnie po ramieniu i mówił: dobra robota.
A mama nie śpi po nocach, bo się boi, że nie poradzi Pan sobie z popularnością… i Pana droga znów zbiegnie się z drogą Biebera? (śmiech)
To prawda. I stale stara się trzymać rękę na pulsie. Często rozmawiamy. Często zarzuca mi, że gwiazdorzę. Każe mi się uspokoić. Zazwyczaj robi tak tylko dlatego, że wie, iż ten argument mnie irytuje i dlatego właśnie go nadużywa. To mój czuły punkt i ona zdaje sobie z tego sprawę. Tak to jest w rodzinnych sprzeczkach. Są oczywiście momenty, kiedy przychodzę do niej, przyznaję się do wygłupów, proszę o radę.
Kiedy ma się 19 lat, człowiekowi wydaje się, że świat leży u stóp. W Pana wypadku trochę tak faktycznie się dzieje… I jak tu woda sodowa ma nie uderzyć do głowy?
Poznaję świetnych ludzi, czasem bardzo wpływowych. Kiedy nawiązuję z nimi znajomości, czasami łapię się na myśleniu, że jestem zaje… Ale zdarza mi się też wchodzić na plotkarskie portale. I niesprawiedliwe komentarze bolą. Ale na szczęście szybko przychodzi szara rzeczywistość, zwykłe problemy, strach przed klasówką, konflikty ze znajomymi… normalne życie. Dzięki niemu nie zatraciłem się w show-biznesie. To mnie ratuje. To i rodzice oczywiście!
A gdy rzeczywistość w blasku fleszy zaczyna ciążyć, to…
To zamykam się w swoim pokoju i… idę spać.
Schodzi Pan też na manowce?
Okazji jest wiele. Często się potykam. Rodzina, wiara, znajomi, pozwalają mi wracać na dobrą drogę, ale czasem jest z tym ciężko.
Wspomniał Pan o wierze. Ma Pan krzyżyk na szyi. W mediach zaszumiało, gdy okazało się, że przed osiemnastymi urodzinami uczestniczył Pan w rekolekcjach. Za chwilę pojawiły się głosy sugerujące Panu hipokryzję, bo jest Pan rozrywkowym chłopakiem. Jak pogodzić życie w show-biznesie i życie religijne?
Jestem katolikiem, ale również młodym człowiekiem, który ma prawo się bawić. To irytujące, że dziennikarze dopatrują się w tym hipokryzji i rozdmuchują ten temat. Katolik nie musi być cichy i pokorny, i może przecież dobrze radzić sobie towarzysko.
Kusi Pana, by dać świadectwo wiary, powiedzieć młodym ludziom, żeby nie wstydzili się tego, że są katolikami?
Jasne. To, co osiągnąłem, jest nie tylko moją zasługą i czuję tę odpowiedzialność. Czuję, że mam dług wobec Boga, więc działając w mediach, staram się powoli go spłacać. Choć robię to nienachalnie, to jednak nie jest to mile widziane. W rozmowie z Kubą Wojewódzkim powiedziałem, że na podstawie marginalnego przykładu przedstawia się księży jak pedofilską mafię. Oczywiście nie zostało to pokazane.
Do kin wszedł film „Największy z cudów”. To film animowany o mszy św. Podkłada Pan w nim głos. To spłata jednej raty długu?
Tak to traktuję. Dubbingują też Radosław Pazura i Agnieszka Więdłocha. To przepiękna dziewczyna, więc moje zaangażowanie w pracę nad filmem wynikało po części z chęci poznania jej. Poza tym jest to film twórców „Cristiady”, którzy pracują też nad filmem o ks. Maksymilianie Kolbem. I wartościowy projekt.
Zagranie w filmie „Mój biegun” to też jedna z rat?
Teraz wiem, że tak.
Dlaczego dopiero teraz?
Bo na etapie produkcji nie wiedziałem, jaki będzie ostateczny kształt filmu. Bałem się, że wyjdzie z tego jakaś laurka. Teraz wiem, że to film o dobrych wartościach, choć może jest zbyt naiwny i przewidywalny. Ale jednak dodaje ludziom sił. Może zdziałać wiele dobrego, uwrażliwić na potrzeby ludzi niepełnosprawnych i to jest najważniejsze!
A gdzie jest Pana biegun?
W tym roku matura i egzamin do Akademii Teatralnej w Warszawie. I najtrudniejszy do zdobycia biegun – żeby nie zatracić się w tym świecie.
Gra Pan teraz trochę zbuntowaną postać. Mówię o roli Tomka w „Rodzince.pl”. To prawda, że serial za moment zniknie z anteny?
Serial jest na licencji kanadyjskiej. Nagraliśmy pięć sezonów. W Kanadzie serial nie cieszył się taką popularnością jak w Polsce. Nie mam pewności, czy powstają nowe scenariusze… Podobno tak. Tymczasem emisja piątego sezonu zakończy się na początku wiosny. A wciąż dochodzą do mnie różne plotki na temat „Rodzinki…”. Np. takie, że mam się niedługo żenić (śmiech). Czekam więc na pierwszą scenę łóżkową (śmiech).
W „Rodzince.pl” już Pan się rozebrał, więc może niebawem…
Dostało mi się za to od dziadka. Powiedział, że jestem na tyle ciekawy, że nie muszę się promować własnym ciałem (śmiech).
Wygrałam zakład! Podchodzą fanki (śmiech)!
Faktycznie. Jest ich pięć. Dobry wynik (śmiech).
Całość wywiadu w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Sylwia Krasnodębska