Jeszcze nie otrząsnęliśmy się ze smutku wywołanego śmiercią Marii Fołtyn, a w poniedziałek rano dowiedzieliśmy się, że zmarł Władysław Trebunia-Tutka. To, co łączy te odejścia, to pewność, że od teraz radykalnie uboższy stał się pejzaż narodowej kultury.
Genialna interpretatorka i niestrudzona propagatorka muzyki Stanisława Moniuszki – pieśni i oper inspirowanych narodowym folklorem – odchodzi do niebiańskich chórów w towarzystwie góralskiego muzykanta, tego, który sam najpiękniej wyrażał ducha muzyki polskiej.
Ten siedemdziesięcioletni prymista skrzypek był niewątpliwie najwybitniejszym żyjącym przedstawicielem podhalańskiej tradycji muzycznej. W prostej linii kontynuował dzieło takich wirtuozów góralskich skrzypiec, jak Bronisława Konieczna – słynna „Dziadońka”, czy Stanisław Nędza-Chotarski. Mimo to raczej uważał się za malarza niż muzyka. Po ukończeniu krakowskiej ASP wrócił w rodzinne strony do Białego Dunajca, nawet nie myśląc, by układać sobie życie gdzieś na nizinach. Dyplomowany artysta plastyk, bardziej znany jest jako muzyk, skrzypek i śpiewak. Wraz z rodzinną kapelą złożoną z synów Krzysztofa, Jaśka i z córką Hanką zagrali wiele koncertów, zarejestrowali 30 płyt, występowali na całym świecie. Przepustką do kultury masowej była nagrana w 1992 r. płyta z udziałem muzyków z Jamajki – Twinkle Brothers.
Ten eksperyment i wielka popularność w niczym nie zmieniły jego sposobu życia. Sukcesy rodzinnej kapeli przypisywał dzieciom, traktując to wszystko raczej jako zasługi syna Krzysztofa. Był bardzo skromnym człowiekiem. Artystą zakochanym w rodzimym folklorze i sztuce sakralnej, a także cudownym gawędziarzem. Jeszcze kilka lat temu spotkałem go w domu kultury w Poroninie, gdzie mimo słabego zdrowia uczył góralskie dzieci grać na skrzypcach. Gdy zdrowie nie pozwalało mu już koncertować, wrócił do malowania obrazów olejnych, malarstwa na szkle i grafiki. Zostawił po sobie polichromie i witraże w kościołach w Zakopanem, Poroninie, Szaflarach, Bańskiej Wyżnej. Gdy rozmawialiśmy, przy każdej okazji wypytywał o sprawy wielkiej polityki, żywo troszcząc się o Polskę. W swoim widzeniu spraw państwa bardzo zwracał uwagę na patriotyzm i uczciwość ludzi odpowiedzialnych za sferę publiczną.
Jak w tej pieśni: „Niek w sercu i cynie Ojczyzna zwycięży, Niek miłość się stanie najlepszym z oręży”. Ufał, że pieśnią i religijnym malarstwem może uczynić świat nieco lepszym: „Hej nauccie nas święci, Hej, dobre dzieła cynić, Albo jednym dobrym słowem, Hej, świat w dobry przemienić”. Ostatnia płyta, którą nagrał, to „Pieśni Chwały”. „Z Bogiem, Z Bogiem, syćko z Bogiem i do proga i za progiem”. W poniedziałek o 5 rano Władysław Trebunia przekroczył ten najtrudniejszy próg. Będzie tam śpiewał i grał po góralsku niekończące się „Pieśni Chwały”. Pewnie wtórować mu będzie piękny sopran Marii Fołtyn. A my z Jontkiem z „Halki”, ukochanej opery pani Marii, zaśpiewamy: „Szumią jodły na gór szczycie, Szumią sobie w dal, Bez was teraz smutne życie, Wielki w sercu żal”.
Uroczystości pogrzebowe Władysława Trebuni odbędą się w piątek 7 grudnia o godz. 12 w kościele w Poroninie.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Jan Pospieszalski