Polska
• 05.08.2012 07:34
Czas miernot i kreatur
Wielka afera korupcyjna w konsulacie w Łucku, dzieci z Kresów bez wakacji w Polsce, padające gazety na Wschodzie, bulwersujące lekceważenie Powstania Warszawskiego – ujawni


Wielka afera korupcyjna w konsulacie w Łucku, dzieci z Kresów bez wakacji w Polsce, padające gazety na Wschodzie, bulwersujące lekceważenie Powstania Warszawskiego – ujawniane przez nas w ostatnich dniach fakty pokazują skalę upadku polskiej dyplomacji za czasów Radosława Sikorskiego. To staczanie się rozpoczęło się od rezygnacji z niepodległościowej polityki prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
„W Polsce dzisiejszej można rozstrzeliwać nie tylko jednostki ludzkie, lecz razem z ludźmi reprezentowane przez nich idee” – pisał w 1937 r. Włodzimierz Bączkowski. Redaktor naczelny wspieranego przez MSZ „Biuletynu Polsko-Ukraińskiego” miał na myśli śmierć Tadeusza Hołówki, lidera prometeistów, orędownika współpracy z narodami pragnącymi uwolnić się od sowieckiej dominacji, zastrzelonego w 1931 r. Stwierdzał on, że – szczególnie po śmierci marszałka Piłsudskiego – wielu dawnych współpracowników Hołówki zaczęło rezygnować z tych ideałów „ze względów karierowych”. W dyplomacji nastał czas „miernot, wychowanków ducha zaborów, kreatur »galicyjskich«, moskiewskich, człowieczków ze szkoły hakaty, pomniejszycieli Rzeczypospolitej”.
Gorzkie słowa Bączkowskiego były może trochę krzywdzące dla ówczesnej polskiej dyplomacji, która lepiej lub gorzej, ale jednak broniła polskiej niepodległości i honoru. Idealnie pasują za to do czasów Radosława Sikorskiego.
Koledzy ze studiów Siergieja Ławrowa
Siły dawnych układów w dyplomacji dowodzi fakt, że nawet po zwycięstwie PiS-u w 2005 r. Jarosław Kaczyński zdecydował, iż nie rozpocznie rządów od radykalnych zmian w MSZ, by nie prowokować od razu furiackiego ataku mediów. Przez ponad pół roku szefem MSZ w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza był akceptowalny dla salonu Stefan Meller.
Dopiero gdy szefową polskiej dyplomacji została Anna Fotyga, Kaczyński wypowiedział słowa „Odzyskaliśmy MSZ”. Co do skali spodziewanych ataków lider PiS się nie mylił. W mediach rozpoczął się dziki koncert ataków na Fotygę, a pełne podziwu dla feministek tytuły bez najmniejszych skrupułów przystąpiły do kreowania wizerunku „głupiej baby”.
Siła tych ataków wynikała z faktu, że znaczna część dyplomacji od dziesięcioleci opanowana jest przez wielopokoleniową postkomunistyczną sitwę bliską środowiskowo „Gazecie Wyborczej”. Wśród owych dyplomatów roi się od absolwentów sowieckiego MGIMO, czyli osławionego Moskiewskiego Państwowego Instytut Stosunków Międzynarodowych.
Minister Anna Fotyga zapoczątkowała stopniowe pozbywanie się absolwentów MGIMO jako słabo przydatnych do prowadzenia niepodległościowej polityki, w tym wspierania niezależności i zbliżenia z Zachodem naszych wschodnich sąsiadów.
Zarzucanie wszystkim z nich związków agenturalnych byłoby grubą przesadą. Co nie zmienia faktu, że ich „kolegami” uczelnianymi byli Siergiej Ławrow czy Siergiej Jastrzembski oraz komuniści z krajów Trzeciego Świata. Wielu z nich podejmowało po studiach pracę w KGB. Notabene obecnie rektorem MGIMO jest Anatolij Torkunow, szef Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych.
Absolwent MGIMO i Smoleńsk
Za Radosława Sikorskiego rezygnacji z niepodległościowej polityki towarzyszyło zablokowanie zmian personalnych zapoczątkowanych za Fotygi. W 2007 r. szefem kadr w MSZ został Roman Kowalski, absolwent MGIMO. W 2009 r. konsulem generalnym w Kazachstanie został Wiesław Osuchowski, kształcony w Moskwie działacz organizacji komunistycznych. Sikorski przedstawił też Sejmowi kandydata na ambasadora w Armenii, absolwenta MGIMO, Zdzisława Raczyńskiego. Do Vancouver Sikorski wysłał innego absolwenta moskiewskiej uczelni, Krzysztofa Czaplę.
Afery ujawnione przez nas w ostatnich tygodniach pokazują, jak komunistyczna przeszłość dyplomatów łączy się z brakiem wrażliwości na tradycje patriotyczne i lekceważeniem dla spraw zwykłych Polaków.
W sierpniu 2010 r. informowaliśmy o pięknym geście mieszkańców węgierskiej miejscowości Tatabánya, którzy jako pierwsi odsłonili tam pomnik ofiar Smoleńska. Na miejscu byli węgierscy dyplomaci, mieszkańcy Tatabánya, węgierskie wojsko, Polonia. Nie pojawili się... przedstawiciele polskiej ambasady. Czy można nie łączyć tego faktu z tym, że ambasadorem na Węgrzech jest dziś wspomniany Roman Kowalski, absolwent MGIMO? Jak jego obecność na tej placówce ma się do deklaracji Donalda Tuska, że rządowi zależy na polsko-węgierskiej przyjaźni?
Wczoraj informowaliśmy o skandalicznym zachowaniu polskiej wicekonsul w Hamburgu Karoliny Kowalskiej, przez której niemal godzinne spóźnienie Polacy nie mogli uczcić o godzinie „W” bohaterów Powstania Warszawskiego i AK przy ich mogile. Tak się składa, że to ten sam konsulat, który mimo próśb nie pomógł polskiemu małżeństwu z Bytomia, walczącemu o swoje dzieci z niemieckim Jugendamtem.
Z kolei tygodnik „Gazeta Polska” opisał, jak w Łucku wizy do strefy Schengen do Francji, Danii czy Niemiec dostawały osoby trudniące się nierządem, objęte zakazem wjazdu do tych krajów. Obywatele ukraińscy byli zmuszani do płacenia „haraczu” za załatwienie wiz. Przez granicę przewożono nielegalnie ukraińskie dzieci. Według informatorów „GP” w konsulacie RP w Łucku na Ukrainie działała szajka kierowana przez byłych esbeków.
Dzieci ofiarami ocieplenia relacji z Putinem
Gdy minister Sikorski ogłaszał rezygnację Polski z ambicji jagiellońskich, czyli w praktyce zapowiadał porzucenie przez nasz kraj swoich sojuszników na Wschodzie, mało kto podejrzewał, jak daleko zabrnie, prowadząc tę politykę.
Dziś w imię polsko-rosyjskiej przyjaźni i zadowolenia Putina cierpią polskie dzieci, które od lat przyjeżdżały do nas na wakacje. Potomkowie polskich zesłańców mogli w ten sposób podtrzymywać związki z ojczyzną. W tym roku nie przyjechały. Pieniędzy może zabraknąć również na stypendia dla uczniów i studentów. Działalność zawieszają też polskie gazety. Tymczasem chęć finansowania niektórych z nich zgłaszają już grupy prokremlowskie.
Niektórzy autorzy spolegliwej polityki zagranicznej już dziś odnoszą korzyści finansowe z tego tytułu. Nie tylko tej wschodniej. 26 kwietnia 2012 r. Radosław Sikorski odwołał swojego pierwszego zastępcę, Mikołaja Dowgielewicza. Był on jednym z architektów spolegliwej polityki wobec Berlina i Brukseli. Co skłoniło będącego przed 40-tką polityka, niegdyś asystenta Bronisława Geremka, cieszącego się wsparciem Salonu, do rezygnacji z pracy w MSZ? Lepsza propozycja. 30 marca 2012 r. został wicegubernatorem Banku Rozwoju Rady Europy. Objęcie tej znakomicie wynagradzanej posady nie byłoby możliwe bez zgody Niemiec.
Hrabina i prosta kobieta
Gdy czytałem w artykule „Esbecka szajka pod okiem Sikorskiego” w „GP” o tym, jak w polskim konsulacie w Łucku ubiegający się o wizę biedni petenci musieli płacić haracze po 400–500 euro, przypomniała mi się pewna scena.
„Uważam się dzisiaj bardziej za ambasadora Polaków niż Polski” – te słowa wypowiedział we wrześniu 1939 r. ambasador RP w Rzymie Bolesław Wieniawa-Długoszowski. „Drzwi mego gabinetu są otwarte o każdej porze, dla każdego, dosłownie każdego obywatela polskiego, który życzy sobie mnie widzieć. Nie będę tu robił różnicy, czy to będzie prosta kobieta, czy pani hrabina” – pouczył polski personel dyplomatyczny. Dziś na prawdziwą polską dyplomację nawiązującą do jej pięknych tradycji musimy niestety poczekać.

Źródło:
Wczytuję ocenę...
Wczytuję komentarze...
„W Polsce dzisiejszej można rozstrzeliwać nie tylko jednostki ludzkie, lecz razem z ludźmi reprezentowane przez nich idee” – pisał w 1937 r. Włodzimierz Bączkowski. Redaktor naczelny wspieranego przez MSZ „Biuletynu Polsko-Ukraińskiego” miał na myśli śmierć Tadeusza Hołówki, lidera prometeistów, orędownika współpracy z narodami pragnącymi uwolnić się od sowieckiej dominacji, zastrzelonego w 1931 r. Stwierdzał on, że – szczególnie po śmierci marszałka Piłsudskiego – wielu dawnych współpracowników Hołówki zaczęło rezygnować z tych ideałów „ze względów karierowych”. W dyplomacji nastał czas „miernot, wychowanków ducha zaborów, kreatur »galicyjskich«, moskiewskich, człowieczków ze szkoły hakaty, pomniejszycieli Rzeczypospolitej”.
Gorzkie słowa Bączkowskiego były może trochę krzywdzące dla ówczesnej polskiej dyplomacji, która lepiej lub gorzej, ale jednak broniła polskiej niepodległości i honoru. Idealnie pasują za to do czasów Radosława Sikorskiego.
Koledzy ze studiów Siergieja Ławrowa
Siły dawnych układów w dyplomacji dowodzi fakt, że nawet po zwycięstwie PiS-u w 2005 r. Jarosław Kaczyński zdecydował, iż nie rozpocznie rządów od radykalnych zmian w MSZ, by nie prowokować od razu furiackiego ataku mediów. Przez ponad pół roku szefem MSZ w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza był akceptowalny dla salonu Stefan Meller.
Dopiero gdy szefową polskiej dyplomacji została Anna Fotyga, Kaczyński wypowiedział słowa „Odzyskaliśmy MSZ”. Co do skali spodziewanych ataków lider PiS się nie mylił. W mediach rozpoczął się dziki koncert ataków na Fotygę, a pełne podziwu dla feministek tytuły bez najmniejszych skrupułów przystąpiły do kreowania wizerunku „głupiej baby”.
Siła tych ataków wynikała z faktu, że znaczna część dyplomacji od dziesięcioleci opanowana jest przez wielopokoleniową postkomunistyczną sitwę bliską środowiskowo „Gazecie Wyborczej”. Wśród owych dyplomatów roi się od absolwentów sowieckiego MGIMO, czyli osławionego Moskiewskiego Państwowego Instytut Stosunków Międzynarodowych.
Minister Anna Fotyga zapoczątkowała stopniowe pozbywanie się absolwentów MGIMO jako słabo przydatnych do prowadzenia niepodległościowej polityki, w tym wspierania niezależności i zbliżenia z Zachodem naszych wschodnich sąsiadów.
Zarzucanie wszystkim z nich związków agenturalnych byłoby grubą przesadą. Co nie zmienia faktu, że ich „kolegami” uczelnianymi byli Siergiej Ławrow czy Siergiej Jastrzembski oraz komuniści z krajów Trzeciego Świata. Wielu z nich podejmowało po studiach pracę w KGB. Notabene obecnie rektorem MGIMO jest Anatolij Torkunow, szef Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych.
Absolwent MGIMO i Smoleńsk
Za Radosława Sikorskiego rezygnacji z niepodległościowej polityki towarzyszyło zablokowanie zmian personalnych zapoczątkowanych za Fotygi. W 2007 r. szefem kadr w MSZ został Roman Kowalski, absolwent MGIMO. W 2009 r. konsulem generalnym w Kazachstanie został Wiesław Osuchowski, kształcony w Moskwie działacz organizacji komunistycznych. Sikorski przedstawił też Sejmowi kandydata na ambasadora w Armenii, absolwenta MGIMO, Zdzisława Raczyńskiego. Do Vancouver Sikorski wysłał innego absolwenta moskiewskiej uczelni, Krzysztofa Czaplę.
Afery ujawnione przez nas w ostatnich tygodniach pokazują, jak komunistyczna przeszłość dyplomatów łączy się z brakiem wrażliwości na tradycje patriotyczne i lekceważeniem dla spraw zwykłych Polaków.
W sierpniu 2010 r. informowaliśmy o pięknym geście mieszkańców węgierskiej miejscowości Tatabánya, którzy jako pierwsi odsłonili tam pomnik ofiar Smoleńska. Na miejscu byli węgierscy dyplomaci, mieszkańcy Tatabánya, węgierskie wojsko, Polonia. Nie pojawili się... przedstawiciele polskiej ambasady. Czy można nie łączyć tego faktu z tym, że ambasadorem na Węgrzech jest dziś wspomniany Roman Kowalski, absolwent MGIMO? Jak jego obecność na tej placówce ma się do deklaracji Donalda Tuska, że rządowi zależy na polsko-węgierskiej przyjaźni?
Wczoraj informowaliśmy o skandalicznym zachowaniu polskiej wicekonsul w Hamburgu Karoliny Kowalskiej, przez której niemal godzinne spóźnienie Polacy nie mogli uczcić o godzinie „W” bohaterów Powstania Warszawskiego i AK przy ich mogile. Tak się składa, że to ten sam konsulat, który mimo próśb nie pomógł polskiemu małżeństwu z Bytomia, walczącemu o swoje dzieci z niemieckim Jugendamtem.
Z kolei tygodnik „Gazeta Polska” opisał, jak w Łucku wizy do strefy Schengen do Francji, Danii czy Niemiec dostawały osoby trudniące się nierządem, objęte zakazem wjazdu do tych krajów. Obywatele ukraińscy byli zmuszani do płacenia „haraczu” za załatwienie wiz. Przez granicę przewożono nielegalnie ukraińskie dzieci. Według informatorów „GP” w konsulacie RP w Łucku na Ukrainie działała szajka kierowana przez byłych esbeków.
Dzieci ofiarami ocieplenia relacji z Putinem
Gdy minister Sikorski ogłaszał rezygnację Polski z ambicji jagiellońskich, czyli w praktyce zapowiadał porzucenie przez nasz kraj swoich sojuszników na Wschodzie, mało kto podejrzewał, jak daleko zabrnie, prowadząc tę politykę.
Dziś w imię polsko-rosyjskiej przyjaźni i zadowolenia Putina cierpią polskie dzieci, które od lat przyjeżdżały do nas na wakacje. Potomkowie polskich zesłańców mogli w ten sposób podtrzymywać związki z ojczyzną. W tym roku nie przyjechały. Pieniędzy może zabraknąć również na stypendia dla uczniów i studentów. Działalność zawieszają też polskie gazety. Tymczasem chęć finansowania niektórych z nich zgłaszają już grupy prokremlowskie.
Niektórzy autorzy spolegliwej polityki zagranicznej już dziś odnoszą korzyści finansowe z tego tytułu. Nie tylko tej wschodniej. 26 kwietnia 2012 r. Radosław Sikorski odwołał swojego pierwszego zastępcę, Mikołaja Dowgielewicza. Był on jednym z architektów spolegliwej polityki wobec Berlina i Brukseli. Co skłoniło będącego przed 40-tką polityka, niegdyś asystenta Bronisława Geremka, cieszącego się wsparciem Salonu, do rezygnacji z pracy w MSZ? Lepsza propozycja. 30 marca 2012 r. został wicegubernatorem Banku Rozwoju Rady Europy. Objęcie tej znakomicie wynagradzanej posady nie byłoby możliwe bez zgody Niemiec.
Hrabina i prosta kobieta
Gdy czytałem w artykule „Esbecka szajka pod okiem Sikorskiego” w „GP” o tym, jak w polskim konsulacie w Łucku ubiegający się o wizę biedni petenci musieli płacić haracze po 400–500 euro, przypomniała mi się pewna scena.
„Uważam się dzisiaj bardziej za ambasadora Polaków niż Polski” – te słowa wypowiedział we wrześniu 1939 r. ambasador RP w Rzymie Bolesław Wieniawa-Długoszowski. „Drzwi mego gabinetu są otwarte o każdej porze, dla każdego, dosłownie każdego obywatela polskiego, który życzy sobie mnie widzieć. Nie będę tu robił różnicy, czy to będzie prosta kobieta, czy pani hrabina” – pouczył polski personel dyplomatyczny. Dziś na prawdziwą polską dyplomację nawiązującą do jej pięknych tradycji musimy niestety poczekać.

Źródło:

