Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Chwała bohaterom

Dziś mija 70 lat od powołania Armii Krajowej, największej podziemnej armii w okupowanej Europie. Jej żołnierze walczyli za wolną Polskę, teraz żyją w nędzy.

Dziś mija 70 lat od powołania Armii Krajowej, największej podziemnej armii w okupowanej Europie. Jej żołnierze walczyli za wolną Polskę, teraz żyją w nędzy.

14 lutego 1942 r. z przekształcenia Związku Walki Zbrojnej powstała Armia Krajowa, podlegająca Naczelnemu Wodzowi i rządowi Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie. Celem AK było prowadzenie walki o odzyskanie niepodległości ojczyzny poprzez organizowanie i prowadzenie samoobrony oraz przygotowanie armii podziemnej na okres powstania, które miało wybuchnąć wraz z osłabieniem militarnego potencjału Niemiec. Na początku 1942 r. liczba żołnierzy Armii Krajowej wynosiła ok. 100 tys., zaś w lecie 1944 r. – już ok. 380 tys. Do największych sukcesów AK należy m.in. udany zamach na Franza Kutscherę – dowódcę SS i policji na dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa. Dokonał tego 1 lutego 1944 r. w okupowanej Warszawie oddział podległy gen. Emilowi „Nilowi” Fieldorfowi.

Kulminacją działań AK było zorganizowane w ramach akcji „Burza” Powstanie Warszawskie. Po jego klęsce jednostki Armii Krajowej zostały zdemobilizowane, a 1 stycznia 1945 r. gen. Stanisław Okulicki, komendant główny AK, wydał rozkaz o rozwiązaniu Armii. Sam Okulicki trafił do sowieckiego więzienia i został skazany w procesie szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Żołnierze rozwiązanej AK tworzyli różne organizacje konspiracyjne, które podejmowały walkę z sowieckimi i podległymi im komunistycznymi służbami bezpieczeństwa Polski Ludowej. Po wojnie byli prześladowani, mordowani i skazywani na długoletnie więzienie.

„Bandyci” na zasiłku

Ustalenia konferencji jałtańskiej sprawiły, że po wojnie osoby zamieszkujące tereny polskich Kresów Wschodnich znalazły się w granicach Związku Sowieckiego. Nie wierząc w trwałość bloku komunistycznego, nie chcieli porzucać ojcowizny. Obecnie na samej Białorusi mieszka ok. 90 takich osób, głównie żołnierzy AK i WiN. Niektórzy z nich walczyli jeszcze w wojnie obronnej 1939 r., inni wstąpili do ZWZ, AK, WiN i innych organizacji już w trakcie wojny lub po jej zakończeniu. Zdecydowana większość z nich to także łagiernicy, którzy po powrocie z łagrów po odbyciu wieloletnich wyroków nie mogli starać się już o repatriację. Życie z piętnem bandyty często skazywało ich na prace w kołchozach lub innych miejscach, które nie odpowiadały ani ich umiejętnościom i wykształceniu, ani godności bohatera walk o niepodległość ojczyzny.

– Najwięcej weteranów żyje w okolicach Lidy i Grodna. Wielu jednak mieszka w mniejszych miejscowościach rozsianych po całej Białorusi. Często skazani są na skrajnie ciężkie warunki. Przez reżim Łukaszenki traktowani są jak bandyci – mówi „Codziennej” Ilona Gosiewska z pomagającego weteranom Stowarzyszenia Odra-Niemen. – Z każdym miesiącem odchodzi kolejna osoba. Ich nie stać nawet na zorganizowanie uroczystych pogrzebów. Otrzymują najniższe uposażenia. Nie mogą występować pod sztandarami – dodaje. Środowiskiem polskich kombatantów na Białorusi opiekuje się Weronika Sebastianowicz, żołnierz AK i WiN, zesłaniec sowieckich łagrów. Jest ona prezesem Stowarzyszenia Żołnierzy AK na Białorusi. Działa w nieuznawanym przez reżim Związku Polaków na Białorusi. „Codziennej” udało się z nią skontaktować. Jednak w obawie, że może być podsłuchiwana, bardzo szybko skończyła z nami rozmowę. – To nie na telefon – powiedziała. Obiecała nam też rozmowę podczas swojej najbliższej wizyty w Polsce. Nic dziwnego. Współpracujące z nieuznawanym przez reżim Związkiem Polaków na Białorusi Stowarzyszenie Żołnierzy AK nie ma swojej siedziby, nie otrzymuje też praktycznie żadnego wsparcia z Polski. Weterani bywają nękani przez służby reżimu Łukaszenki, które raz po raz przypominają o swoim istnieniu, a oficjalne władze traktują Polaków najwyżej z obojętnością.

Państwo zawiodło, obywatele nie

Przyznawany przez Polski Urząd do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych skromny dodatek kombatancki na niewiele się zdaje. Co więcej, by go odebrać, trzeba się wybrać do Polski lub wysłać pełnomocnika, co niejednokrotnie przysparza kłopotów. Co jakiś czas organizowana jest akcja wysyłania paczek. Zbierane są produkty takie jak kawa, kakao, ciastka czy listy z życzeniami. Brakuje też pieniędzy na benzynę, opał lub utrzymywanie miejsc pamięci czy przybywających nieuchronnie polskich grobów. Na szczęście ludzi o wielkim sercu nie brakuje. W pomoc weteranom chętnie angażują się polskie środowiska niepodległościowe, szkoły, kibice i kluby „Gazety Polskiej”. Każdy podatnik może również przekazać 1 proc. swojego podatku na rzecz weteranów. Jak podkreślają kombatanci, „ważne jest, że rodacy w ojczyźnie jeszcze o nas pamiętają, że ktoś w Polsce myśli o nas”.

To, że reżim Łukaszenki nie interesuje się polskimi weteranami i czeka, aż bezlitosny czas rozwiąże ten problem, nie dziwi. Jednocześnie można się zastanowić, dlaczego chętnie powołujący się na spuściznę po AK polscy politycy nie kwapią się z pomocą.

Wspólne dzieło niszczenia AK
Dr Maciej Korkuć, historyk dziejów najnowszych, o eksterminacji żołnierzy Armii Krajowej przez okupantów i komunistyczną władzę.

Ważne są proporcje. O wiele większe straty niż Niemcy zadali AK Sowieci, którzy finalnie rozbili struktury wojska i państwa podziemnego. W komunistycznej Polsce do walki z oddziałami leśnymi próbowano zmuszać zwykłe wojsko z poboru. Miało ono jednak tak samo niepodległościowe poglądy jak reszta społeczeństwa. Poborowi często odmawiali walki, starali się ją sabotować, a wielu z nich uciekało do partyzantki. Zdarzało się, że KBW ─ jednostka specjalnie dobierana do zwalczania podziemia ─ strzelała do tych żołnierzy, którzy nie chcieli walczyć z podziemiem.

Cały tekst czytaj w dzisiejszym wydaniu „Gazety Polskiej Codziennie”


 



Źródło: