Solidarność już dziś powinna myśleć nad wielkim warszawskim marszem zwalnianych grupowo z pracy Polaków. Tym bardziej że w tej sprawie w lewicowo-liberalnych mediach panuje zmowa milczenia, a ofiary nowej terapii szokowej są pozostawione same sobie, podobnie jak ich dziadkowie i rodzice przed paroma dekadami. Polityczna i medialna lewica w znakomitej większości udaje, że sprawy właściwie nie ma. Dlatego trzeba zmusić ultraliberalną władzę, by spojrzała na ludzką tragedię.
Przeglądam dwa lewicowe portale w Polsce. Na stronie „Nowego Obywatela” praktycznie dzień w dzień dodawane są teksty o zwolnieniach grupowych w kolejnych miejscowościach. Z reguły są to małe miasta, lokalne media nie dla żartu nazywają zamykane tam firmy „jedynymi żywicielami”. To słowo ma swój wielki ciężar, duże znaczenie dla rosnącej liczby rodzin w całej Polsce mniejszych miast i mniejszych szans. Z kolei na stronie „Krytyki Politycznej”, jak listek figowy, trafi się raz po raz krytyczna wobec aktualnej władzy analiza dziennikarza ekonomicznego Piotra Wójcika. Ale to róża do kożucha – „KP” jest medium zaangażowanym zdecydowanie po stronie neoliberalnych elit, które 13 grudnia odzyskały w Polsce władzę. Medialny left-lib ma swoich idoli i idee, którym musi ustąpić miejsca także narastający dramat Polski B. Krzywda zawodowa i społeczna klasy ludowej – choć nikt tam tego głośno nie przyzna – jest wliczona w koszty tęczowej rewolucji. A duże liberalne media? One już nie drą szat w pozie społecznych wrażliwców, że ludziom w mniejszych i większych miejscowościach dzieje się straszna krzywda. Arbitrzy elegancji III RP już nie potrzebują maski zatroskanych o losy mniej zamożnych, którą nie bez trudu przymierzyły po 2015 roku – ważne jest tylko, by w codziennym przekazie „gnoić i zgnoić” PiS.
Zajrzyjmy w depeszowym skrócie na stronę „Nowego Obywatela”. Podobne informacje spływają dzień po dniu: „Kieleckiej odlewni »Chemar« grozi upadek. Odlewnia zatrudnia ok. 140 osób”; „Zakład Viskase w Sulnowie zwolni do września wszystkich pracowników. (…) W ciągu najbliższych dwóch miesięcy pracę straci 51 osób. Wśród zwalnianych nie brakuje osób, które z zakładem były związane niemal od momentu jego powstania”; „Ostatnia duża huta szkła, jaka została na Lubelszczyźnie, walczy o przetrwanie. (…) Zakład zatrudnia 125 osób”; „W Hucie Pokój w Rudzie Śląskiej rośnie niepokój załogi obawiającej się zwolnień”; „Zwolnienia grupowe w PKP Cargo miałyby objąć do 30 proc. zatrudnionych w Spółce (do 4142 pracowników) w różnych grupach zawodowych i nastąpi to do 30 września 2024 r.”; „179 osób straci pracę w firmie SFC Solutions w Piotrkowie Trybunalskim. Fabryka zostanie zlikwidowana”; „W Pabianicach z pracą pożegna się 218 osób, ale nie wszystkie pracują w jednym zakładzie”. I jak zepsuta wisienka na mało smacznym torcie wieści w skali makro:
„Spadła średnia miesięczna pensja. Polacy nadal tracą pracę, nawet w branżach uważanych dotąd za bezpieczne”.
Liberalni eksperci nie chcą tego przyznać, ale widać wyraźnie, że szczególnie Polsce mniejszych miast grozi pełzająca terapia szokowa. Podobno nie tak groźna, bo wciąż mamy niskie bezrobocie. Ale dla zwalnianych to nie jest żadne pocieszenie, szczególnie gdy pochodzą z rejonów, gdzie trudno od ręki znaleźć stabilną i godziwie płatną pracę. A to oznacza, że mniej zamożna część polskiego społeczeństwa powoli, lecz nieubłaganie będzie się osuwać w życiowe realia dobrze znane sprzed niemal dekady: doraźne zatrudnienie, niepewne wypłaty, niepokój o przyszłość swoją i najbliższych, chwilówkowa udręka, narastający stres i chęć ucieczki byle dalej. Na to zwykle nakłada się poczucie niepewności i przejście do szarej strefy. W najgorszych przypadkach – tragedia nałogów i mniejszej lub większej przestępczości.
To elementarna socjologiczna wiedza wypierana z publicznej debaty przez ultraliberalny dyskurs o bezrobotnych i mniej zamożnych jako łasych na socjal roszczeniowcach. Ale Polacy, właśnie ci mniej zamożni, są od dekad w czołówce najbardziej zapracowanych społeczeństw Europy. Wszystko wskazuje na to, że tak pozostanie, bo liberalno-lewicowa władza już wraca do praktyk, które mają z nas uczynić jedynie bardzo tanią siłę roboczą tuż pod bokiem Niemiec. A to będzie miało istotne konsekwencje: polska demografia nie poprawi się ani trochę, a wyludnienie Polski B i rozziew ekonomiczno-kulturowy między metropoliami i mniejszymi miejscowościami będzie się jeszcze pogłębiał. Uśmiechnięta Polska, cała na tęczowo, z marszu wraca w stare koleiny.
Wiem, co usłyszę – sami są sobie winni, skoro głosowali za powrotem Donalda Tuska do władzy. Ale w przypadku Polski B to wcale nie jest oczywiste.
Analizy po kolejnych wyborach jasno wskazują, że klasa ludowa wciąż w znacznej części ufa Prawu i Sprawiedliwości. Liberałowie i zaprzedani im lewicowcy nazywają to populizmem. Inni powiedzą: dlaczego nie protestują? Dlaczego nie wychodzą na ulice? Ale i to nieprawda. Po pierwsze – bardziej świadomi i zdesperowani zwalniani pracownicy głośno wyrażają swój sprzeciw. Tak było w czerwcu choćby w Mikołowie, gdzie kilkuset związkowców demonstrowało przed zakładem Yazaki Automotive Products Poland w Mikołowie (YAPP). Jak donosił PAP, należący do japońskiego koncernu mikołowski zakład produkuje wiązki elektryczne do samochodów: „Zdecydowaną większość załogi stanowią kobiety. Pracę ma tam stracić 230 osób, czyli ponad 80 proc. załogi”. To pracownice, nierzadko matki-Polki, o które ponoć miała zatroszczyć się rządząca lewica, protestowały przeciwko zwolnieniom grupowym i domagały się wyższych odpraw dla tych, którzy mieliby stracić pracę.
Po drugie: lokalny opór może być niestety daremny. Mniejszy i większy biznes, który liczy rachunek zysków i strat, nie oglądając się na zwalnianych, zrobi, co zechce, skoro już wie, że zwija interes. Odpowiedzialność jest po stronie rządu, ale ten, korzystając z medialnego parasola ochronnego, udaje, że nie ma tematu. I że nie zna tematu. Nie ma już sensu znęcać się nad nielicznymi przedstawicielami lewicy, którym jak ochłap przypadło tych kilka politycznych stołków. Doktryna „rynek ma zawsze rację” wróciła do gabinetów Kancelarii Prezesa Rady Ministrów tylnymi drzwiami – pełzająca terapia szokowa odbywa się jak dotąd w innych realiach niż ta spektakularna, sprzed kilku dekad. Ale jej skutki będą pewnie nie mniej opłakane dla dobrostanu większości z nas.
Właśnie dlatego to związkowa Solidarność powinna przyjąć na siebie ciężar oporu, szczególnie że politycy PiS chyba nie bardzo wiedzą, jak się tym zająć. To Solidarność powinna być trybunem tych wszystkich, którzy tracą pracę, i nadzieją na lepszy los. Tych wszystkich, którym znów pokazano drzwi zamykanych fabryk, oddziałów bankowych i pocztowych, zakładów naprawczych, mniejszych lub większych firm. To Solidarność powinna pomyśleć, kiedy i w jakiej formie przeprowadzić wielki warszawski marsz zwalnianych grupowo z pracy Polaków. Wybić sobie furtkę do choćby niektórych dużych mediów z przekazem o krzywdzie zwykłych ludzi. Zapytać dziennikarzy liberalnych środków przekazu, gdzie zgubili swoją społeczną wrażliwość, która jeszcze niedawno kazała im z taką pasją załamywać ręce nad „pisowską drożyzną”. Dziś dzieją się rzeczy o wiele bardziej niebezpieczne, a oni jedyne, co potrafią, to załatwiać swoje porachunki z PiS. Często w stylu, który każe się zastanawiać, czy to jeszcze zawodowe zaangażowanie, czy już skrajnie prywatne obsesje.
Jesień przyjdzie szybko. Gdy zrobi się chłodniej i ciemniej, rachunki zaczną ciążyć w polskich portfelach. Rzucą ponury cień na niejeden polski dom.
Jeśli nie wyczują tego związkowcy, jeśli nie załomoczą mocno w drzwi władzy w tej sprawie, to na kogo będzie można liczyć? Znów jako społeczeństwo będziemy, zgodnie z najgorszą tradycją III RP, cierpieć wyzysk i biedę osobno.
#Historia | Stalin: „Nie Niemcy, ale Polska jest naszą największą zdobyczą wojenną#GazetaPolska
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) July 22, 2024
https://t.co/EbIPw9mQ79