Szymon Hołownia na razie robi show, nagrywając filmiki w Sejmie, organizując konferencje prasowe, wdając się w utarczki słowne z oponentami z PiS i objeżdżając licea. Wszystko super, tylko nie na tym polega tak naprawdę praca marszałka Sejmu. Prawdziwe testy dopiero przed nim - jeśli jakąś miarą podejścia do legislacji jest ustawa wiatrakowa, to Polska 2050 popełniła katastrofalne błędy jeszcze przed przejęciem kawałka koalicyjnego tortu.
Zdaniem Szymona Hołowni, "szyny były złe, a podwozie też było złe" - tak można skwitować tłumaczenia marszałka w związku z fatalną ustawą wiatrakową, nawiązując do wpadki dziennikarki sprzed lat w telewizyjnej relacji na żywo. Nie trzeba być specem od OZE, by stwierdzić, że wrzucenie liberalizujących przepisów z korzyścią dla firm zajmujących się zieloną energią, włącznie z możliwością wywłaszczeń do ustawy o zamrożeniu cen dla konsumentów - w dodatku z połączeniem karnego podatku na Orlen, co od razu gigant multienergetyczny odczuł na giełdzie - nie może być dziełem przypadku. Ustawa wygląda tak, jakby była pisana przez lobbystów dla lobbystów. Firmowała ją Paulina Hennig-Kloska, która chwaliła się tym w mediach społecznościowych.
Jej tłumaczenia sprowadzają się do tego, że będzie poprawka do ustawy ws. odległości farm wiatrowych od budynków mieszkalnych, nowelizację uzgadniała z Borysem Budką, PiS chce zablokować OZE, bo to na korzyść Rosji, a tak w ogóle to nie ma problemu. Wymieniłem chyba większość argumentów. I dlatego pewnie szykująca się do władzy opozycja mówi o poprawkach. Na pytanie, kto napisał projekt ustawy o wiatrakach - bo przecież nie zrobiła tego ani Hennig-Kloska, ani Borys Budka, co jest oczywiste - odpowiedzi wciąż nie ma.
Na to wchodzi Szymon Hołownia cały na biało i w przerwie od lansowania się (jego wilcze prawo, ale można odczuwać powoli przesyt), spotkań z licealistami, byciem "gigachadem", "przystojniakiem" i płynących zewsząd wyznań miłości, które słyszy od medialnych celebrytek, postanowił zdiagnozować dogłębnie problem.
- Ja jestem przekonany, bo rozmawiałem i z PO i z naszymi ludźmi, którzy nad nią pracowali, że intencje były dobre. Oni popełnili najprawdopodobniej błędy w komunikacji, w wytłumaczeniu, o co dokładnie im chodzi - przekonywał marszałek.
No, mnie przekonał. Problemem nie jest zmiana o kilkaset metrów w odległości od budynków mieszkalnych, możliwość budowy wiatraków na terenach parków narodowych czy gruntów rolnych bez zgody ministra odpowiedzialnego za wieś. Dodajmy, że jest to jeden z pierwszych projektów, którym po in vitro - napisanym przecież głównie przez organizacje pozarządowe - zajął się Sejm z nową większością. Przypadek? Dla Szymona Hołowni kłopotem są tłumaczenia, a nie to, co zmajstrowali posłowie z jego partii przy - tak można sądzić - wydatnym, łagodnie rzecz ujmując, wsparciu osób z zewnątrz.
Donald Tusk podobno się "wściekł". Idę o zakład, że skoro powrócił do nałogu, to chodziło mu jedynie o komunikację. Wszak "wściekał" się w latach 2007-2014 tak wiele razy, że mógł dostać nerwicy, o czym donosiła prasa po każdej, nawet najdrobniejszej aferze na podstawie rozmów z anonimowymi politykami z otoczenia ówczesnego premiera.
Paulina Hennig-Kloska nie zdaje egzaminu z PR-u, dlatego może nie otrzymać teki ministra klimatu i środowiska. Kiedyś na podobną rzeź Tusk wysłał Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego, gdy PO przepychała ustawę hazardową korzystną dla branży, a prominentny poseł tej partii umawiał się nawet na cmentarzu, by dopinać szczegóły. Zbyt podobne, żeby było prawdziwe, nieprawdaż?