W obliczu wojny na Ukrainie Donald Tusk grozi użyciem siły wobec prezesa Narodowego Banku Polskiego, co ma osłabić polski system finansowy. Próbuje też wywołać niechęć do Ukraińców, czym wpisuje się w działania rosyjskich służb. Siergiej Naryszkin, szef Służby Wywiadu zagranicznego FR, osobiście publicznie rozpoczął w mediach tę kampanię mającą wywołać głęboki podział między Polakami a Ukraińcami. Tusk, po powrocie do kraju, zamiast wesprzeć państwo polskie, uderza w jego kluczowe elementy – instytucję prezydenta, władzę wykonawczą, ustawodawczą, sądownictwo, bank centralny, armię, policję, media publiczne, prokuraturę, szkolnictwo. Nie było dotąd w długiej historii Rzeczpospolitej polityka, który z taką determinacją dążyłby do destrukcji państwa.
Dotąd jego działania wywoływały co prawda znaczne szkody dla funkcjonowania instytucji RP i międzynarodowej pozycji Rzeczpospolitej, ale teraz, gdy staliśmy się państwem przyfrontowym, stanowią śmiertelne zagrożenie naszego bezpieczeństwa i wpisują się w działania Moskwy.
Putin prowadzi bowiem wobec Polski wojnę hybrydową, której głównym elementem jest dezinformacja i dywersja. Chce rozbić kraj od środka, abyśmy nie byli w stanie skutecznie wspierać Ukrainy. W wersji oficjalnej doskonale rozumie to Donald Tusk. Zaledwie tygodnie przed napaścią Putina na naszego wschodniego sąsiada ukazał się „Wybór” – książka-wywiad Anne Apelbaum (żony Radka Sikorskiego) z Tuskiem. Ostatnie zmiany naniósł on w tekście w połowie listopada 2021 roku. Oceniając ówczesną sytuację stwierdzał, iż Kremlowi udało się zbudować w świecie obraz Ukrainy jako państwa w stanie wojny. „I to już jest sukces Putina, sukces, który bardzo mnie niepokoi. Bo skoro udało mu się zdestabilizować Ukrainę, stworzyć jej wizerunek jako kraju w stanie wojny, to może chcieć spróbować tych samych metod również w Polsce. Tak niewiele trzeba… Wystarczy mały zatarg, żeby przy minimalnych kosztach zdestabilizować cały system polityczny, stworzyć wrażenie chaosu, zagrożenia. To właśnie Putin zrobił na Ukrainie i nie jest wykluczone, że spróbuje tego w Polsce”. Jak widać Tusk doskonale orientuje się w technikach dywersji, jakie prowadzi Kreml wobec nas. Dlatego musi mieć pełną świadomość, iż jego działania pokrywają się z celami realizowanymi przez Moskwę. Jeden z najwybitniejszych znawców technik dywersji politycznej, Roger Muccielli, w swojej publikacji „La Subversion” z 1972 roku opisuje zasadnicze elementy tej strategii, której celem jest destrukcja zaatakowanego państwa. Człowiek, którego prace miały wielki wpływ na rozwój strategii dywersyjnej KGB, wskazuje na trzy obszary działań: „demoralizacja narodu, przeciw któremu działania są wymierzone oraz dezintegracja tworzących go grup; dyskredytacja władzy, jej obrońców, funkcjonariuszy, przedstawicieli; neutralizacja mas, aby uniemożliwić jakiekolwiek powszechne spontaniczne wystąpienie w obronie istniejącego porządku w momencie pokojowego przejęcia władzy przez nieliczną mniejszość”. Autor zauważa, iż „Podważając obraz władzy w oczach społeczeństwa dąży się do obniżenia autorytetu moralnego państwa. To obniżenie autorytetu jest z kolei wykorzystywane jako świadectwo nieudolności rządzących i zachęta do wypowiedzenia mu posłuszeństwa. Mocna i ścisłą sieć powszechnego braku szacunku i zaufania paraliżuje jednocześnie władzę i opinię publiczną”.
Tusk przybył do Polski w lipcu, dokładnie wówczas gdy Putin i Łukaszenka prowadzili regularną wojnę hybrydową na polsko-białoruskiej granicy. Mariusz Kowalczyk na łamach „Newsweeka” 4 lipca 2021 roku ironizował: „Donald Tusk jest zagrożeniem dla Polski. Niemcy kazali mu wracać do kraju, siać tu nienawiść, pogłębiać konflikty i spowodować destrukcję. Jego powrót oznacza powrót do afer, pogardy i biedy – tak TVP próbuje wywołać psychozę strachu po tym, jak Donald Tusk ogłosił, że wraca do polskiej polityki”. W tym samym magazynie, który jest elementem niemieckiego koncernu Ringier Axel Springer, w grudniowym numerze wydanym w 2020 roku ukazał się ogromny wywiad z Tuskiem. Były premier twierdził, że „w najbliższych miesiącach zdecyduje się nasza rzeczywistość”. A grozi nam katastrofa jeśli nie obalimy rządów PIS, „bo to jest zło. Bezdyskusyjne i z fatalnymi skutkami dla Polski”. Tusk zachęcał więc do siłowego wariantu, który miał zniszczyć demokrację polską i unurzać naród w bratniej krwi.
W tym samym czasie gdy, zgodnie z elementarnymi zasadami dywersji politycznej, wzywał do ataku na instytucje państwa polskiego, Angela Merkel, przemawiając do swoich rodaków, oceniła ówczesną dramatyczną walkę RFN, najbogatszego europejskiego państwa, z pandemią jako próbę „jakiej Niemcy nie przeżywali od czasów II wojny światowej". Apelowała o społeczny spokój: „Wszyscy znajdujemy się w dramatycznej sytuacji. Dotyka ona nas wszystkich, bez wyjątku”. Określała tych polityków, którzy nawołują do protestów ulicznych, jako ludzi niebezpiecznych i nieodpowiedzialnych (11 grudnia liczba przypadków COVID-19 w RFN wynosiła 1,29 mln. Dobowy przyrost to 32734 ludzi. Zmarło 604 osób). Równocześnie niemieckie media w Polsce dążyły do anarchizacji życia w naszym państwie, a Tusk zachęcał rodaków do masowego wychodzenia na ulice, co musiało prowadzić do eskalacji pandemii (11 grudnia liczba przypadków COVID-19 w Polsce: 1,1 mln, Dobowy przyrost – 13 110 ludzi. Zmarło 132 osób).
Gdyby Tusk tak zachowywał się w Niemczech, zostałby uznany politykiem skrajnie niebezpiecznym i nieodpowiedzialnym. „Die Welt” – flagowy tytuł koncernu Axel Springer na rynku niemieckiej prasy opiniotwórczej już w 2017 roku ogłosił bez niedomówień, iż Tusk „jest Polakiem, ale gra w drużynie Niemiec” („Er ist Pole, aber er spieltfür das deutsche Team”). Tekst w „Newsweeku” miał stworzyć grunt do powrotu Tuska do Polski i nadać mu wizerunek człowieka, który proponuje Polakom krwawą łaźnię, nienawiść, agresję, obalenie rządu przez ulicę. Dlaczego? Bo „mamy ekipę, która do niczego się nie nadaje”. Bo PiS prezentuje – „manifest kłamstwa i zła”, a rządy PIS „to jest zło”. To „zło” jest „bezdyskusyjne i z fatalnymi skutkami dla Polski w bardzo różnych wymiarach”. Kilka miesięcy później Paweł Mylnikow, rosyjski autor ze Smoleńska, 5 lipca 2021 roku na łamach „Deutche Welle” stwierdził, iż: „Były premier Polski i były przewodniczący Rady UE Donald Tusk oskarżył obecny rząd w swoim kraju o budowanie polityki zagranicznej w sposób korzystny dla prezydenta Rosji Władimira Putina”. Mówi to człowiek, który otwarcie przyznał Appelmaum: „Kiedy idę ulicą, myślę czasami, że co piąta osoba, którą mijam, uważa, że być może to ja do spółki z Putinem zabiłem prezydenta. A przynajmniej, że jestem w to zamieszany”. Po pierwsze, Tusk po raz pierwszy stawia publicznie znak równości między zamachem, a swoim w nim udziałem. Po drugie, jeśli przyjąć jego rozumowanie, to opinię o tym, że brał udział w zamachu, podziela niemal połowa obywateli RP. Pracownia Social Changes, na zlecenie portalu wPolityce.pl, przeprowadziła w kwietniu 2022 roku badanie na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej. Na pytanie, czy była ona wynikiem celowego działania osób trzecich, na przykład zamachu, 48 proc. ankietowanych odpowiedziało pozytywnie. Bo przecież obecny Putin mordujący dzieci w Ukrainie jest tym samym człowiekiem, który polecił Siergiejowi Szojgu nadzór nad miejscem zamachu smoleńskiego. Dziś ten wierny sługa gospodarza Kremla realizuje najbrutalniejszy konflikt, jaki miał miejsce w Europie od zakończenia II wojny światowej. Cała propaganda rosyjska od pierwszego dnia smoleńskiego zamachu kreowała wersję korzystną dla ekipy Tuska i wspierała jego działania mające rozbić solidaryzm Polaków wobec Smoleńska, a nawet przekształcić go w głęboki podział społeczny. Jak zauważał Jürgen Roth, wybitny dziennikarz śledczy z Frankfurtu nad Menem, tę kampanię wspierały też niemieckie media. Z ujawnionych przez niego raportów agencji wywiadowczej BND wynika, iż Berlin wiedział, że: „Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy Tu-154 z 10.04.2010 r. w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez oddział FSB/Połtawa”. W dokumencie pada też stwierdzenie, iż „zlecenie dotyczące przeprowadzenia zamachu… pochodziło bezpośrednio od [funkcja zaczerniona] T. [nazwisko wysokiej rangi polskiego polityka zaczernione] do Desinova. Nie udało się ustalić, gdzie i kiedy do tego doszło”. Trudno sobie wyobrazić, aby Merkel nie otrzymała tej ważnej notatki i nie użyła jej w politycznej grze. A to prowadzi do szokujących wniosków, uwiarygadniających owe myśli, które pojawiają się u Tuska podczas spacerów. To wyjaśniałoby jego totalną wojnę z instytucjami państwa polskiego, co bezpośrednio służyło interesom Niemiec i Rosji.
Tusk tuż po pojawieniu się w Warszawie, z marszu, przejmuje kierowanie PO i narzuca radykalny nurt konfrontacji. W sposób oczywisty sprzyja to Niemcom i Rosji. 12 lipca 2021 roku, gdy Mathias Waring ogłasza, że już w sierpniu zakończony zostanie Nord Stream 2, a w Łodzi ktoś dewastuje nagrobek mecenas Joanny Agackiej-Indeckiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej, Donald Tusk w Gdańsku rozpoczyna totalną wojnę na wyniszczenie. Staje na czele totalnej nienawiści. W mieście, w którym prof. Rudolf Spaner z ciał zamordowanych Polaków wyrabiał mydło, chce rozpalić namiętności i dokonać dehumanizacji innych, a także uderzyć w struktury polskiego państwa: „Nie możemy się przyzwyczajać do zła, nie można więc nie krzyczeć po tym, gdy pisowskie państwo pokazuje swoją najbardziej odrażającą twarz”. Wykrzykiwał z pasją moralnego autorytetu, zagrzewając do totalnej konfrontacji: „To zło, które czyni PiS, jest ewidentne, bezwstydne i permanentne”. Ze złem się nie dyskutuje i nie prowadzi negocjacji.
Trzeba je zniszczyć. W momencie, gdy po raz pierwszy od rozpadu Związku Sowieckiego, nasza granica wschodnia z Białorusią stała się elementem wielkiej operacji Mińska i Moskwy, Tusk przybywa, aby po raz kolejny, w istotnym momencie, osłabić struktury polskiego państwa. Jest jeszcze wówczas urzędującym szefem Europejskiej Partii Ludowej – to dzięki Merkel. Lider największego ugrupowania w parlamencie europejskim nawołuje do eskalacji przemocy, ale słowa te nie wzbudzają niepokoju w Brukseli.
Tymczasem Tusk dalej eskaluje napięcie i realizuje strategię, opisaną przez Rogera Mucciellego, a zmierzając do pogłębienia podziałów społecznych i dyskredytację władzy. 10 października 2021 roku pod Zamkiem Królewskim w Warszawie, w miejscu powstania Konstytucji 3 maja, krzyczy do tłumu: „Niech nikt się nie dziwi, że czuję się w tym krytycznym, przełomowym momencie zobowiązany podnieść alarm spowodowany decyzjami pseudo-Trybunału i decyzjami partii rządzącej, która już bez owijania w bawełnę, bez ukrywania czegokolwiek, podjęła decyzję o wyprowadzeniu Polski z Unii Europejskiej”. Któż lepiej od niego wie, że projekt „Polexitu” jako narzędzia dezinformacji powstał w Berlinie? Tusk, jak zwykle, jest jedynie od brudnej roboty, od realizacji tego wielkiego politycznego szwindlu, człowiekiem do wynajęcia.
Tusk za wszelką cenę dążył do rozlewu krwi – wówczas niemieckie media w Polsce ukazałyby te wydarzenie jako dowód jak krwawy jest PiS-owski reżim i jak bardzo podobny jest do putinowskiej Rosji. Ta narracja pojawiła się w Niemczech już 8 czerwca 2016 roku, gdy dziennik „Bild-Zeitung” opublikował relację z Polski pióra Hanssa-Jörga Velhelvalda: „Podczas gdy w Warszawie trwają obrady NATO, nowy rząd najwyraźniej przygotowuje zamach na opozycję. »Czekają tylko do końca miesiąca, aż skończy się szczyt NATO i wizyta papieża – mówi prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz – potem zaczną się aresztowania. Znów wsadzą wielu ludzi za kratki. To będzie tragedia«”. Kilka miesięcy wcześniej, na początku kwietnia 2016 roku, polskie media ujawniły notatkę dotycząca tajnego spotkania władz RFN z niemieckimi mediami. Instruowano ich jak mają ukazywać Polskę i PiS. Niemieccy dziennikarze odtąd mieli krytykować Polskę za „putinowski model władzy”, ukazywać RP jako „dziki Wschód”, przekonywać, iż pisowskie państwo „demontuje państwo prawa. Według instrukcji należało alarmować, iż to paraliżowanie państwa prawa w Polsce zagraża bezpieczeństwu całej Unii”. To w Berlinie też pojawiła się idea „totalnej opozycji” jako sposobu prowadzenia polityki przez ludzi Tuska w Polsce. Pozwala ona na stosowanie całego arsenału działań o charakterze dywersyjnym. Rogger Mucchielli pokazuje w jak skuteczny sposób rozbijać państwo od środka, osłabiając prestiż władzy. Należy wykreować z szerszego ruchu grupę, która będzie stosowała przeróżne prowokacje. Jak zauważa: „Należy zaostrzać te akty tak, aby władza czy też jej przedstawiciele nie mogli ich dłużej tolerować. W okresie początkowym, kiedy władze jeszcze nie reagują, należy kłaść nacisk na bezkarność, żeby zachęcić innych do analogicznych czynów, zachowywać zimną krew i nawet… »śmiać się do« rozpuku z bezsilności władz”. W istocie jest to opis niemal wszystkich kampanii realizowanych w Polsce przez totalną opozycję od 2016 roku.
Autor też wskazuje, iż trzeba tworzyć i podsycać na wszelkie sposoby „klimat buntu i oburzenia wśród grupy, którą chce się zmobilizować. Jednoczesna gra na dwóch klawiaturach: strachu i gniewu”. Ważne jest, aby tworzyć szerokie i różnorakie działania, by sprowokować represje. Każdy sposób jest dobry. Gdy władza będzie musiała w końcu zareagować, aby nie doszło do anarchizacji i rozkładu struktur państwa, należy wezwać do tworzenia „wspólnego frontu przeciw represjom”, czy też frontu przeciwko złu – bo „nie możemy się przyzwyczajać do zła”. Jak widać D. Tusk jest pojętnym uczniem strategii dywersyjnej Mucchielliego.
W świetle informacji ujawnionych przez Jürgena Rotha nietrudno zrozumieć dlaczego Tusk tak brutalnie niszczy instytucje państwa polskiego. Nie ma bodaj lepszej pozycji od książki Jarosława Bratkiewicza „Eurazjatyzm na wspak”, która ukazywałaby precyzyjnie mechanizm, jaki spowodował, że Tusk – jak sam ironizował – jest zamieszany w smoleński zamach. Bratkiewicz, jako szef Departamentu Polityki Wschodniej MSW, przedstawił 4 marca 2008 roku „Tezy o polityce RP wobec Rosji i Ukrainy”. Zawierały one zachętę do radykalnego zbliżenia z Rosją kosztem Ukrainy, a więc podważały strategiczne założenia polskiej polityki wschodniej, odwołujące się jeszcze do koncepcji Giedroycia-Mieroszewskiego. Autor przekonywał, że „możliwości ekspansji Rosji w rozumieniu politycznym i gospodarczym – a już tym bardziej militarnym – są dosyć ograniczone” a także, że „możliwości wpływania Moskwy (w sensie uzyskania przez nią »specjalnych praw«) na kraje Europy Środkowo-Wschodniej, przynależące do UE i NATO, są znikome lub zgoła żadne”. Trzeba więc wykorzystać dziejową szansę i uczynić Polskę wielkim sojusznikiem Berlina i Moskwy w wielkim projekcie modernizacji Rosji i budowania Europy od Lizbony do Władywostoku. Tusk stałby się równy władcom wielkich potęg i wszedłby do panteonu Europy jako wielki, dalekowzroczny przywódca. To było trafienie w jego najsłabszy punkt. Bratkiewicz pisze: „Powyższe działania, którym siły i pędu dodawały wszystkie poprzednie udane kontakty premiera Tuska z Putinem i ministra Sikorskiego z Ławrowem, zaowocowały przełomową – dziejotwórczą, [wytłuszczenie – P.G.] można by powiedzieć – decyzją strony rosyjskiej. 3 lutego 2010 roku telefonicznie skontaktował się ze mną Dmitrij Polanski i poinformował, że premier Putin tego dnia zadzwoni do Donalda Tuska; prosił o pilne przekazanie tej informacji do Kancelarii Prezesa rady Ministrów”. Polanski jest obecnie pierwszym zastępcą stałego przedstawiciela Federacji Rosyjskiej przy ONZ. Bratkiewicz słowa te napisał 11 lat po zamachu smoleńskim. Cała książka pokazuje, dlaczego Kreml użył właśnie jego do tworzenia owej zdumiewająco naiwnej narracji. Autor przyznaje, iż już kilka dni po Smoleńsku postanowił wykorzystać sytuację i skierował swoje propozycje jak to zrobić do ministra Sikorskiego i Rotfelda. Stwierdza, iż: „W rzeczonej notatce zawarłem propozycje działań, które podtrzymywałyby ten rozpęd stosunków polsko-rosyjskich, jakich im nadało spotkanie 7 kwietnia i jaki wcale się nie załamał po 10 kwietnia” [wytłuszecznie – P.G.]. Bratkiewicz przedstawia siebie jako twórcę formatu królewieckiego, który był efektem owego dalszego zbliżenia Tuska i Putina. Pierwsze spotkanie ministrów spraw zagranicznych RFN, Polski i Rosji odbyło się w Królewcu w 2011 roku, a więc rok po katastrofie smoleńskiej, kolejne w Berlinie w 2012 roku i Warszawie w 2013 roku. Jak pisze autor, „Ostatni zlot Trójkąta Królewieckiego miał miejsce w czerwcu 2014 r. w Petersburgu”, a więc trzy miesiące po aneksji Krymu przez FR, która nastąpiła 18 marca! Bratkiewicz pisze o tym wydarzeniu: „Ministrowie: Ławrow, Sikorski i Steinmeier udali się na rozmowę w swoim wyłącznie gronie. (…) Po ponad godzinie rozmów ministrowie wyszli: Sikorski był posępny, Steinmeier kręcił głową z powątpiewaniem. Trójkąt Królewiecki gasł”. Czym był – według autora – ów królewiecki format?
„Dla polskich twórców i realizatorów spotkań królewieckich stały się one poletkiem, które unaoczniało stopień zbliżenia, zaufania oraz dyplomatycznej interoperacyjności Polski i Niemiec w obliczu partnera nietuzinkowego i wymagającego jakim jest Rosja”. Bratkiewicz, podobnie jak media niemieckie i rosyjskie, ukazywali spotkanie Tuska z Putinem 7 kwietnia w Katyniu jako wielki, historyczny przełom dokonany przed wielkich przywódców Polski i Rosji. Trzy dni później, gdy na miejscu zamachu na elitę polskiego narodu, Tusk obejmował się z Putinem, z pewnością miał świadomość, że z tej pułapki, w jakiej się znalazł, nie ma już dla niego wyjścia. Jego los jest bowiem w rękach Merkel i Putina. A Bratkiewicz, ten zdumiewający prorok historycznego przełomu w relacjach z Moskwą, kosztem zdrady interesów Ukrainy, rok przed rozpoczęciem przez Putina największego konfliktu w dziejach Europy od zakończenia II wojny światowej, stwierdzał: „Co dzisiaj grozi strefie UE, to różnego rodzaju ryzyka – sytuacje kryzysowe o charakterze raczej pozamilitarnym (zapaści finansowe, kryzysy migracyjne, terroryzm, gwałtowne wyładowania społeczne na tle religijno-kulturowym, a szczególnie populistyczno-nacjonalistyczne dąsy”. Tak nieprofesjonalne oceny wskazują na wielką emocjonalność podejścia do Rosji ze strony owego filaru wschodniej polityki rządu Tuska.